Sigma, Sigmuś, Sigmusia... kolejne moje słoneczko, któremu musiałam pomóc odejść... Strata boli mocniej, bo to pierwszy szczurek, od niej i Megi się wszystko zaczęło. Trafiły do mnie w sierpniu 2008, w ich transport do mnie zaangażowałam kolegę który zabrał je z Gdyni do Szczecina, i tatę który to w Szczecinie je odebrał z dworca, ja z Wrocławia przyjechałam kilka godzin później. Jeden z najszczęśliwszych dni w życiu, dwie śliczne, upragnione huskulinki i moje. Od nich zaczęła się moja prawdziwa przygoda. Na początku Sigma była ta odważniejsza, potem role się odwróciły, Megi została alfą, Sigma była zawsze blisko siostry. Spryciula niesamowita, jako jedyna z dziewuch do perfekcji opanowała otwieranie klatki, zajmowało jej to dosłownie sekundy. Do końca zawsze blisko z siostrą, ostatniego dnia, Megi spała razem z nią i ją grzała. Sigmusia przechodziła zapalenie płuc niecałe 2 m-ce wcześniej, leki poskutkowały i wszystko ładnie się wyleczyło. Niedawno miała nawrót, tak silny, że myślałam już wtedy o eutanazji, bo to była jedna wielka kupka nieszczęścia. Ale razem z wet. podjęłam się leczenia, prawie natychmiast było widać różnicę. Na koniec nadal nie było idealnie, ale o niebo lepiej niż na początku. Sigma miała już tak zdeformowane płuca, że nie było szans na całkowite wyleczenie, szmery mogły pozostać jej już na stałe. Antybiotyk miał działać jeszcze przez tydzień od zakończenia brania. I praktycznie równo po tym tygodniu zaczęło się znowu. Nie było już sensu znowu tego powtarzać, bo nawroty byłyby z coraz krótszym odstępem czasowym, a tydzień to zdecydowanie za mało. Płakać mi się chce jak pomyślę ile straciłam w tym roku, od wakacji 5 ogonków, każdy wyjątkowy i kochany. Niech ten rok już się skończy...

- tak wyglądały gdy do mnie trafiły, Sigma z prawej, Megi z lewej

- ostatnie zdjęcie zrobione 16.11.2009