Dzisiaj będzie troszkę historii... Czyli o świętach, jeżdżeniu rowerkiem, 'szczęściu blondynki', i obgryzaniu pięt
Dziesięć lat temu... były święta! Zdradzając tą informacją swój wiek, przyznam, że byłam wtedy małą, sześcioletnią dziewczynką... Nie miałam w domu żadnych zwierzątek, za wyjątkiem babcinego psa Łatki i podwórkowych kotów. Odbyłam święta w moim domu z mamą, a później poszłam do dziadków i taty. Nigdy nie przepadałam za świętami, bo strasznie nudziło mnie długie wyczekiwanie na prezenty. Ale chyba każde dziecko tak ma? Z tym że mi tak już zostało... Nieważne! Kiedy już zjadłam te wszystkie potrawy, które nałożyła mi na talerzyk babcia, przełamałam się opłatkiem ze wszystkimi obecnymi na wieczerzy i odmówiłam te wszystkie modlitwy... Wtedy... Nadszedł czas na prezenty! Zwyczajem rodziny - rozdałam wszystkie podarunki i swój wzięłam na końcu - było to tekturowe pudełeczko, oznakowane tak, że domyśliłam się co jest w środku. No... jakiś zwierzaczek w każdym razie!
Otworzyłam a tam co? szczur. Więc od razu nauczyłam się, że szczur najbardziej lubi przebywać na moim ramieniu albo w kapturze... noo ewentuaaalnie w kieszeni sukienki. Szczur stał się moim nieodłącznym elementem.
-Idziemy na spacer, zakładaj butki!
-Cekaj, a co z ciulem? musem ziońć go!
-Obiad, szczur do klatki i jemy!
-Ale ciul też bedźe jad!
-Idź pojeździć na rowerku...
-Ale ciul bedźe jedźił ze mnom!
No i właśnie to było to, co Zuzia, bo tak 'rycerz o nieznanym imieniu' miał na imię... lubiła najbardziej.
Miałam wówczas taki mały różowy rowerek na czterech kółkach z plastikowym koszyczkiem z przodu. Zuzia wytrwale siedziała/spała w tym koszyczku podczas długich letnich wypraw na koniec ulicy i z powrotem. Czasami wystawiała łepek i obserwowała okolicę.
Pewnego dnia nagle znikła i jak zapytałam mamę, 'dźe mój ciul' , powiedziała że uciekł. Kilka dni siedziałam na podłodze z jabłuszkiem i wołałam ją, ale dziwnym trafem... nie wróciła. Moja mama była bardzo wytrwała w swoim kłamstwie 'dla większego dobra' i wołała szczurcie ze mną... Dopiero w tamtym roku wydało się, że tak naprawdę, Zuzia zjadła sweter ciotki Jolki i odeszła do krainy wiecznych dropsów...
Na jej miejsce przyszła do mnie kolejna szczurcia. Na kolejne święta. Ona także była rycerzem o nie znanym imieniu - czyli Zuzia II . Jak byłam mała, wszystko nazywałam 'zuzia'. Okres bytowania z Zuzią II był podobny do tego z Zuzią I. Po jakimś czasie też... 'uciekła'...
Następnie nastały mroczne czasy chomika dżungalskiego i kotów, ale to ne dąło mi pełnej satysfakcji, więc kiedy Chomik odszedł za TM, znów w moim domu pojawił się szczurek.
Tym razem można to uznać za prawdziwą rewolucję. To był ten moment, kiedy w moim sercu pojawiła się miłość do tych zwierząt i zrozumiałam, że to jest właśnie to, czego szukam w zwierzęcym przyjacielu. Nie senność chomika Maćka, nie niezależność kotów, czy nawet oddanie psa. Tylko ten szczurzy styl bycia... coś mnie w nim urzekło.
Do mojego domu przyszła Niunia. Niczym nie wyróżniający się kapturek. Znów była moją nieodłączną częścią. Zaczęłam grzebać po forach ... I tak oto dowiedziałam się że ona koniecznie musi mieć jakąś koleżankę.
W ostatni dzień roku. 31 grudnia, męczyłam mamę o wyjazd do zoologicznego. No i tak przyszła do mnie Tycia... Miłość mojego życia. Na zawsze gdzieś w serduszku. Nigdy nie miałam z żadnym szczurem aż tak głębokiej więzi jak z nią.
Ulubioną zabawą Niuni i Tyci było... Ganianie za moimi piętami i podgryzanie ich. W zimne wieczory, siedziały one na moich kolanach i myły się. Nie uciekały.
Tutaj trzeba wspomnieć o 'szczęściu blondynki'... Wzięłam któregoś dnia Tycię na dwór na ramieniu, często robiłyśmy sobie takie wyprawy. Obie to lubiłyśmy. Ona nawet nie myślała o tym, aby odejść ode mnie, siedziała na moich kolanach lub w 'płotku z nóg'. Ale któregoś dnia około metr od nas przeszedł mój kot. Wiedziałam że nie ma żadnego zagrożenia, kot mój bowiem bał się szczurów i ... wszystkiego innego też. Ale Tycia nie wiedziała tego i czmychnęła z mojego ramienia na sąsiednią działkę. Najpierw pojawił się u mnie strach. Później determinacja, nastąpiły poszukiwania... Nie zdziałałam nic. Wtedy pojawiła się rozpacz. Nie chciałam wychodzić z domu, łzy wciąż cisnęły mi sie do oczu. Wiedziałam że jest wiele rzeczy, które jeszcze chcę jej powiedzieć. Pisałam więc listy, zamykałam je w skarbonkach bez otworu, żeby kiedyś powspominać. W między czasie, żeby moja Niunia nie była samotna, do stadka dołączyła Ruby, mały śmieszny Fuzz. Ale wiedziałam że nigdy o Tyci nie zapomnę.
Ona tego nie wiedziała. Ale postanowiła że sprawi że nie zapomnę na pewno... Tydzień od ucieczki, kiedy wracałam ze szkoły, zastałam ją siedzącą na schodach mojej kamienicy. Brudną, okropnie śmierdzącą i przestraszoną. Popłynęły łzy szczęścia... i woda w kranie bo musiałam ją wykąpać!
Od tej pory w mojej klatce mieszkały trzy szczurki, piękne, kochające się stado...
Najpierw odeszła Ruby... Z niewiadomych przyczyn. Byłą zdrowa, nic nie wskazywało na to żeby źle się czuła... Bawiła się, skakała. Któregoś dnia zobaczyłam wystający z domku ogonek. Nic nadzwyczajnego, gdy szczurki śpią, też tak robią. Miałam złe przeczucie, podświadomie bałam się otworzyć klatkę. Poprosiłam o to mamę i wyszłam z pokoju. Ruby została pochowana w ogródku, w miejscu, gdzie później na moją prośbę został posadzony krzak dzikiej róży.
Jako druga odeszła Tycia... miała guza. Podjęłam decyzję o uśpieniu. Po jej śmierci płakała nawet moja mama, pomimo że nigdy nie była związana z moimi szczurami.
Niunia odchodziła w samotności... po śmierci Tyci nie mogłam przełknąć myśli, że z Niunią zamieszka kolejny szczur. Odeszła w sposób naturalny w wieku około 2 lat. Prawdopodobnie także miała guza.
Klatka została pusta... I nie mogłam znieść tego widoku. Ale o tym, kto zamieszkał w moim sercu jako następny, opowiem kolejnym razem. Przygotujcie się na opowiadanie o podróżach pociągiem, przedstawieniu w szkole, a także wypadach na szkolne zajęcia diabła o czerwonych oczach!

Pozdrawiamy!