Strona 1 z 1

Miłości mojego życia- czyli psy z Madagaskaru!

: ndz gru 19, 2010 7:33 pm
autor: zuuma
Od dzieciństwa, zawsze pragnęłam mieć psa. Z zazdrością patrzyłam na dzieciaki które miały własne psy. Niestety, moje prośby ojca nie przekonywały go. Ale przygodę z psami zaczęłam w wieku 11 roku życia. Któregoś dnia, na swojej działce znaleźliśmy psa, był dość agresywny. Nazwałam go łobuz, ale niestety, zdechł następnego dnia, zanim zdążyłam pojechać z nim do weterynarz. Mój smutek wywołał o rodziców, przypływ pobłażliwości i tak następnego dnia pojawił się Dino. Niestety szalony i prawdopodobnie psychicznie chory pies, którego kochałam tak samo szalenie jak on sam był. Niestety Dino co noc wył do księżyca i któregoś dnia uciekł w siną dal cisząc się swoją wolnością. Tęskniłam za nim długo, tak samo długi był okres zanim pojawił się On:
Obrazek

Dikarou Batiskaj.
rasa Coton de Tulear.
Jego historia jest długa lecz tragicznie zakończona.
Był moim pierwszym psem z prawdziwego zdarzenia. Przyszedł na świat 28 sierpnia 2005 roku. Już w listopadzie, przywiozłam go z Warszawy. Zagościł w sercach wszystkich domowników. był pogodnym psem kochającym nader wszystko słodycze, które oczywiście były dawane mu bardzo rzadko. Dikarou w swoim życiu doświadczył przykrych spotkań z innymi psami, między innymi z wielkim wilczurem sąsiada, który zaatakował go przygwożdżając go do ziemi swoimi łapami. Dikarou dochodził do siebie kilka dni, jednak przygody z wilczurami się nie skończyły, był atakowany przez nie kilka razy, lecz zawsze nadbiegała mu pomoc. Zawsze wiedział kiedy w swoim pokoju byłam sama i smutek rozdzierał moje serce, powodując płynące strugami łzy, przychodził, wskakiwał na łóżko i zlizywał każdą łzę jakie moje oczy uroniły. Był zawsze gdy tego potrzebowała, zawsze przytulił się do mnie gdy potrzebowałam trochę jego ciepła. Były wieczne zabawy, przytulanki i inne rzeczy. Codziennie gdy wracałam do domu witał mnie przeciągając się a potem radośnie merdając ogonkiem. Gdy Diki skończył 4 latka i pół roku, któregoś dnia po powrocie ze spaceru, nie dał rady chodzić, odebrało mu tylne łapki...wtedy zaczęły się najgorsze cztery dni mojego życia. Słabł w oczach, a ból nasilał się coraz bardziej, wy z bólu mimo podawanej mu morfiny. Z soboty na niedzielę, jego stan był krytyczny, z zaleceniami weterynarza nie mógł się ruszać, musieliśmy unikać gwałtownych ruchów. Diki z rozpaczy nad bezwładem swoich tylnych łapek gryz je w nadziei na ulżenie sobie bólu, dochodziła druga w nocy, siedziałam w łazience rodziców trzymając rękę pod jego klatką piersiową, by odciążyć jego kręgosłup i chodź trochę mu ulżyć, rano mieliśmy zadzwonić do chirurga z Warszawy o natychmiastowy przyjazd do Białegostoku. Ale wzrok mojego najlepszego przyjaciela mówił tylko jedno "Proszę pozwólcie mi odejść." Próbowałam ochraniać jego głowę którą z całej siły uderzał w marmurowe ściany, próbowałam być spokojna i nie uronić ani jednej łzy, by wiedział, że nie ma się czego bać...że wszystko będzie dobrze. Ostatecznie wbijając sobie samej nóż w serce i dźgając się kilka razy, podjęłam decyzję, o uśpieniu mojego aniołka. Ale złośliwy los, nie pozwalał nam nawet na to...wszystkie lecznice w Białymstoku nie odpowiadały, żadna z nich nawet kliniki. Ostatni telefon nadziei. Telefon do weterynarza w Białowieży. Odebrał i zgodził się przyjąć moich rodziców wraz z Dikarou. Wsadziłam go do pudełka z jego ręczniczkami, ucałowałam jego czółko i obiecałam mu, że niedługo się spotkamy. Widziałam go ostatni raz gdy zamykałam drzwi od samochodu. Po powrocie rodziców, dowiedziałam się że Diki odgryzł sobie z bólu tylnią łapkę, ale jego śmierć była spokojna, wpierw usną, a potem jego małe serduszko oddało kilka ostatnich bić i odszedł na zawsze z Ziemi Teraz jest w moim sercu, w moich wspomnieniach i na fotografiach. Wierzę że jego dusza biega po bezkresach łąk, że ziemia jest mu lekka a słońce przypomina mu o nas. Taką żywię nadzieję bo nic więcej nie jestem wstanie zrobić.
Mimo iż już go nie ma przy mnie cieleśnie, to on zasługuje tutaj na najlepsze miano mojego przyjaciela. Pies na którym naprawdę można było polegać. Dikarou zmarł 14 stycznia 2010 roku.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ból który czuję do dziś był obecny w moim sercu codziennie, nie pozwalał mi na normalne życie, na pogodzenie się z jego odejściem. Płakałam codziennie, ale próbowałam tłumaczyć sobie to wszystko i z czasem, płacz był jedynie oznaką pustki w moim życiu. Ponad miesiąc od śmierci Dikarou, weszłam na stronę Hodowli, z której kupiłam mojego przyjaciela. W nowościach była notka o narodzinach nowych szczęniąt, moją uwagę przykuła największa kluska, jedyna z czarnym pyszczkiem spośród białego rodzeństwa.
Obrazek

Moje serce zadrżało na jego widok, a na twarzy pojawił się uśmiech, przez głowę przemknęła mi jedynie myśl "Gdybym miała mieć znów psa, to tylko ciebie". Po chwili jednak wyłączyłam stronę. Wieczorem, gdy rodzice wrócili z pracy, zawołali mnie i powiedzieli mi.
"W hodowli Batiskaj urodziły się szczeniaki, jest jeden przecudowny...chciała byś go?"
Moja odpowiedź była jednoznaczna "Tak"
Wysłaliśmy e-maila z potwierdzeniem zakupu.
I od lutego wyczekiwałam na mojego malucha, chodź nie zapomniałam o jego poprzedniku, miała duże obawy, że nie będę potrafiła poradzić sobie z bólem i żalem który do dziś dzień tli się w moim sercu. Jednak pod koniec kwietnia, gdy rodzice przywieźli mi go, moje serce rozpłynęło się na widok słodkiej kulki, która od razu wzięła władzę nad domem w swoje puchate łapki
Obrazek
Obrazek
W hodowli nadano mu imię H'Ambodimediro, lecz jego stałe imię to Haker, ale wołamy go: Kisiel, klops, skarb, gó*** (z powodu spożywania swoich i nie tylko swoich kup) Haps. To mały terrorysta, który upiera się i wychodzi zawsze na jego, no może nie zawsze bo dyscyplina jest. Ale to mały szalony, gryzący dosłownie wszystko psiak. Zdrowy z własnymi humorami.
Haker to taki mały zboczeniec już w wieku 3 miesięcy zaczął mieć zapędy na ręce, gdy go za to karciłam, wyżywał się na swoich pluszakach i tak mu zostało...więc na przyszłość gdyby ktoś szukał reproduktora, możecie się zgłaszać do mnie.

Jeśli przeczytaliście to wszystko, to wam gratuluję jesteście świetni...z mojej strony to wszystko, ale na pytania zawsze odpowiem.

Co do tytuły, psy Coton De Tulear, mają swoją własna historię...a raczej legendę
Pierwsza legenda siega XV-XVI wieku.
W tym czasie w kierunku zachodnich Indii plynela lodz, a nad oceanem niedaleko Madagaskaru szalala burza.Lodz rozbila sie.
Na statku byla para tych bialych pieskow, ktora doplynela do wyspy w okolicach miasta Toliara (Tulear).

Co do nazwy...Coton pojawil sie pierwszy raz w okolicach plantacji bawelny, a jego kolor oraz struktura siersci podobna jest do klaczka
bawelnianego. Tak mozemy objasnic pierwszy czlon nazwy tej rasy. Ale z jakiego powodu "de Tulear"? Na to jest juz jednoznaczna
odpowiedz. Bawelniane plantacje, w okolicach ktorych byl najczesciej widywany ten piesek, znajdowaly sie niedaleko madagarskiego
miasta Toliara (fran.Tulear).

Re: Miłości mojego życia- czyli psy z Madagaskaru!

: pn gru 20, 2010 5:14 pm
autor: kulek
Dikarou był śliczny.
http://img218.imageshack.us/i/p1390602.jpg/ :-*
Piękna rasa, takie misie pluszowe z wyglądu :) Nie słyszałam o niej wcześniej, ciekawą mają historię.
http://img823.imageshack.us/i/20100424960.jpg/ jejku, jaki cudak :-* :-*

Re: Miłości mojego życia- czyli psy z Madagaskaru!

: pn gru 20, 2010 6:14 pm
autor: Cyklotymia
Przykro mi strasznie z powodu Dikarou, [*] dla niego.

A nowe maleństwo niech się dobrze chowa, ucałuj go w łepek ode mnie.

Re: Miłości mojego życia- czyli psy z Madagaskaru!

: pn gru 20, 2010 6:21 pm
autor: zuuma
dziękujemy serdecznie, Haker ucałowany i wymiziany...
tak ta rasa ma swoje legendy...naprawdę są bajeczne, mój Haker zakochał się w mojej szczurzycy...kochają dzieci i piłki