Złe wieści... Jutro dzwonię do PulsVetu i staram się dostać w czwartek/piątek po południu do dr Ani... (Wcześniej niestety nie dam rady, bo jutro i pojutrze mam po dwa egzaminy, których po prostu nie mogę opuścić. Głupie studia.
)
Tydzień temu w piątek (to w sumie półtora tygodnia temu) sprzątałam Nessiemu, wyjęłam go i obmacałam (staram się tego normalnie nie robić, strasznie ostatnio się focha jak go podnoszę, od razu kupka i się wierci, chce uciekać... to go nie stresuję; tylko dalej chce żeby go miziać i drapać za uszkami i po karczku - nic więcej - ale wtedy dalej chrobota ząbkami i się nastawia) i wszystko było okay, nic nie wyczułam. Poza tym, że ma coraz bardziej skórę wyciągniętą, że łysieje, że te kosteczki wszystkie wystają...
Ale żadnych guzów czy coś.
Staram się go mimo wszystko raz na tydzień-dwa wyjąć i obmacać, tak na wszelki wypadek po prostu. Nie mogę patrzeć, jak on się wierci, ucieka i panikuje, ale wiecie, jak jest. Trzeba obmacać ogona raz na jakiś czas, bo wiemy, jak to u nich jest.
No i wyciągam Nessiego, a tu co...? Wielki guz koło tylnej łapy przy udzie...
Myślałam, że może ropień, ale na to nie wygląda...
Wątpię, czy jest sens mu teraz cokolwiek wycinać, raczej nie, ale chciałabym, żeby dr Ania to obejrzała, może po prostu dała nam jakieś leki, cokolwiek... Nie chcę, żeby ta starowinka, która tak naprawdę ledwo trzyma się na łapkach czasami, się męczyła...
W ogóle nie wyobrażam sobie, jak my pojedziemy do PulsVetu, to będzie masakra i męka dla niego... No ale musimy...
W dodatku mam teraz problem z kasą, bo mam chrześniaka, który m.in. ma dziecięce porażenie mózgowe i tydzień temu oddałam wszystko, co do grosza, jego mamie, bo zwyczajnie nie wyrabiają z kosztami jego rehabilitacji (taki kraj, co poradzić). No, ale coś wymyślę i jakoś skombinuję, nie mam wyjścia. Dla Nessiego wszystko. Sami wiecie, jak to jest, macie ogony.
Kciukajcie, proszę, za dziadziusia...
Żeby Was przekonać dodatkowo, abyście naprawdę mocno kciukali, wrzucam zdjęcia, które zrobiłam przed obmacaniem go.
Ciężko mu zrobić fotkę, na której nie ma mojej ręki, bo panicznie boi się zostać sam "na wierzchu", a nie schowany i jak zabieram rękę, to od razu ucieka i chce się pod czymś schować albo od razu w moją stronę do moich rąk zaczyna pędzić. A ja nie chcę go męczyć, sami rozumiecie...
Na pierwszej fotce widać, że czasem łepek nam trudno utrzymać.
I widać tą wyciągniętą skórkę właśnie już...
A tak wygląda rozzłoszczony, kiedy go budzę na kolację.