Ale nas dawno tutaj nie było. W międzyczasie zdążyłam zdać do trzeciej gimnazjum i wyjechać na wakacje.
A byłam nad jeziorem przez 10 dni. Zero cywilizacji, prądu, łazienki, a do najbliższego sklepu szło się 6 km. Oprócz przyczepy, jeziora, lasu, robali i sympatycznej publicznej latrynki, nie było tam nic. Na pierwszy rzut oka: masakra wśród glonów, świat, w którym "umyj ręce" równa się "opłucz je w jeziorze"... Ale okazało się być wyśmienicie. To oczywiste: jeżeli towarzystwo jest dobre, to i pobyt będzie znakomity. Nurkowaliśmy, pływaliśmy na łódce, nawet próbowali mnie nauczyć windsurfingu, ale żagiel z wodą okazał się cięższy ode mnie i nie byłam w stanie go podnieść po upadku.
Jestem nieco poszkodowana: mam rozwaloną lewą kostkę [drapałam ugryzienia po koleżankach komarzycach, nie ma to jak wyczucie, dorciu...], przecięta piętę i pały malec. I ramię od trzcin. Plus obchodziłam tam urodziny, przyjaciele zrobili mi miłą niespodziankę.
Wspomnienia z owego wyjazdu będą wywoływać za każdym razem uśmiech na mojej twarzy.
Szczury zostały pod matczyną opieką. Cieszę się [pisze o tym bodajże po raz setny], iż moja mama kocha te futrzaki podobnie jak ja. Panna Cukierkowa Dana urosła i zaokrągliła się. Julka minimalnie schudła, już nie wygląda jakby połknęła piłeczkę pingpongową z vatem. Kruszyna nieco się przekonała wreszcie to innych rąk- przecież ktoś ją miział i usiłował udobruchać w trakcie mojej nieobecności. A Frutka jakby straciła nieco władzę nad stópkami... Nie ciągnie ich za sobą, ale trochę kurczy, niebezpiecznie kiwa się podczas porannej toalety... Ale przecież ma już 2 lata i niecałe 9 miesięcy, kochana moja dziewczynka, oczęta jak dwa czarne paciorki.
Mam nawet plany na za tydzień. Pojadę z przyjaciółką i jej mamą w Tatry. Och, uwielbiam chodzić po górach, te widoki, powietrze, mmm! Naładować aparat i heja.
A myślałam, że i w tym roku nigdzie nie pojadę i znowu całymi dniami będę wylegiwać się na łóżku z książką.