Moje Kochane Psoty :D / Nowe zdjęcia :)
: czw mar 01, 2007 7:29 am
Pora i na mnie Długo zwlekałam gdyż wiedziałam że "krótko i zwięźle" to mi się na pewno nie uda ;P ;P ;P Ale w końcu się zebrałam w kupę
Zaczęło się 3 lata temu. Kumpela Ada kupiła sobie szczurka... Wystarczyło wziąć go na ręce, a odwrotu już nie było Wtedy zrozumiałam że długo szukałam takiej właśnie małej, ślicznej, kochanej istotki, której mogłabym podarować swoją miłość...
LOLA.
Praktycznie już następnego dnia jak w transie jakimś poleciałam do zoologicznego, wybrałam moją Lolkę (a moja przyjaciółka Paulina jej siostrzyczkę) i... dopiero potem zaczęłam się zastanawiać co dalej Mieszkam z babcią. Przez kilka lat walka o przygarnięcie do domu jakiegokolwiek zwierzaka kończyła się fiaskiem... Więc przez parę dni ukrywałam przed nią na końcu mojego zagraconego pokoju małe akwarium z Lolinką... Po paru dniach babcia zszokowana odkryła mój sekret i... Lolka została zaakceptowana!!! Tymczasem ja z dnia na dzień zakochiwałam się coraz bardziej... Naprawdę, przysięgam Wam, odżyłam na nowo, więcej rzeczy zaczęło mi sprawiać radość, a aktywny udział w życiu Lolki to z pewnością jedne z najpiękniejszych wspomnień mojego życia... Nigdy jej nie zapomnę, była dla mnie małym cudem, kochanym aniołkiem, taką perełką... Lola zaufała mi najbardziej jak było można. Wieczorami godzinami spała mi na kolanach, za dnia bawiła się ze mną, byłam jej całym światem... a ona moim Straszny był z niej pieszczoch! Ojjj, na drapanie po łopatkach, albo z boku mordki po prostu odpływała! ) Ale poza tym była bardzo żywa i energiczna. Byłyśmy nierozłączne. Gdy jechałam do rodziny na wakacje, wszyscy wiedzieli że mój wyjazd jest uzależniony od tego czy Lola będzie tam mile widzianym gościem. Razem z Pauliną odwiedzałyśmy się z naszymi siostrzyczkami, a latem w trójkę z Pauliną i Adą wychodziłyśmy na miasto z naszymi ogonkami Z Lolą chodziłam codziennie do parku, do lasu, na łąkę... Na początku się bała ale z czasem to polubiła! Gdy zakładałam kurtkę/sweter Lola od razu myk i do rękawa! Miała też swoje miejsce w mojej torbie i tam zmęczona gwarem miejskim odpoczywała. Szczęśliwie bez problemów dożyła 2,5 roku i... wtedy się zaczęło... Guz... Operacja. Miesiąc spokoju - kolejny guz... Już się nie decydowałam na operację ze względu na jej wiek. Jeszcze było dobrze. Zrobiła się strasznym śpiochem i z jeszcze większą satysfakcją oddawała się wieczornym pieszczotom, ale jeszcze było dobrze... Przed Gwiazdką 2006 było coraz gorzej Przestała biegać i skakać, a jedynie trochę pełzała sobie... Popadała w śpiączki jakieś, na wetów wydałam fortunę, ale Lolinka chyba już po prostu powoli przygotowywała mnie na swoje odejście... Ostatni miesiąc jej życia był, chociaż nieziemsko smutny, to jednak... naprawdę piękny... Nie wiem czy mnie zrozumiecie, ale to było naprawdę głębokie przeżycie dla mnie... Pokochałam ją wtedy jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, choć wcześniej myślałam że już bardziej jej kochać nie mogę... Lolka przestała jeść suchy pokarm, jadła tylko gerbery, poduszone owoce, jogurty, przestała się myć... Wtedy wyłączyłam się jakby ze świata na pewien czas... Do reszty pochłonęła mnie opieka nad nią... Myłam ją, karmiłam, dopajałam ze strzykawki, podawałam beta-glukan, jeździłam do wetów... Wtedy już praktycznie wcale nie bywała w klatce. Spała ze mną w łóżku w swoim kąciku, opatulona ciepłym materiałem. Nie uciekała stamtąd... Tylko spała, albo jadła, nie chodziła już po pokoju, nawet po łóżku... Pojawił się kolejny guz... Poważnie już rozważałam tę straszną decyzję, która jest dla mnie niestety jedną z najtrudniejszych decyzji życiowych... Jednak Lola odeszła bez mojej pomocy. Odeszła tak jak to dla niej marzyłam, w najpiękniejszy możliwy sposób... Skulona w łóżku, wtulona w swoje szmatki, z zamkniętymi oczkami i łapkami błogo rozciągniętymi przy pysiu... Obudziłam się tego dnia, 12 stycznia 2007, odkryłam ją i... zobaczyłam że już nie oddycha... I choć już nie żyła, nie mogłam od niej oderwać oczu... Naprawdę była piękna... Nie wyglądała jakby umarła, ale jakby spała... Odeszła nie cierpiąc, pięknie... A oto Lolinka:
na fotelu
jedna z uroczych drzemek na moich kolanach (tu jestem w piżamie ;P)
i kolejna słodka drzemka
Lola i jej preferencje polityczne )
Nasze pieszczoty...
Lola mi podkrada brzoskwinki )
Teraz pora na ŻABĘ Wspomnianej już koleżance Adzie pewnego dnia zdarzyło się przez przypadek niedopilnować swojej samiczki, która to uciekła podczas wybiegu samca i ochoczo poleciała za szafę się z nim zapoznać... Oczywście reakcja Ady była natychmiastowa - szybko wydostała szczurki po paru minutach zza szafy... I każdy by nawet zapomniał o tym "niby nic nie znaczącym" wydarzeniu, gdyby nie... kinderniespodzianka, która wydostała się z brzuszka Hestii po 3 tygodniach Przyznam że wtedy do śmiechu nam nie było, gdyż bałyśmy się że nie znajdziemy 11 maluchom (m.in. Żaba, Szama, Nefretete, Chester, Muza, Kredka) szczęśliwych domków, a do sklepu oddać ich nie chciałyśmy za żadne skarby. Niestety o istnieniu forum nie miałyśmy wtedy bladego pojęcia... Na całe szczęście maluszki znalazły jednak kochające domki wśród naszych znajomych M. in. 3 zostały z Adą, ja wzięłam Żabę, Paulina Szamę, a jej brat - Kredkę.
Gdy Żaba zawitała do mojego domu, Lola miała dokładnie pół roku. Spróbowałam dziewczęta zapoznać ze sobą... 1sza próba skończyła się dramatycznie - Lola rzuciła się na malutką i odgryzła jej kawałeczek ucha!!! Spanikowałam wtedy nieziemsko... Nie mogłam tego zrozumieć... Na jakiś czas zostawiłam je z dala od siebie w osobnych klatkach. Kolejne próby łączenia kończyły się jednak równie dramatycznie ( Zrozumiałam że Lola należy chyba do tego rzadkiego grona szczurków-samotników... Akceptowała jedynie swoją rodzoną siostrę (którą miała Paulina, jak już wspominałam), a żadnych innych szczurków nigdy nie zaakceptowała... Pogodziłam się z tym. Otoczyłam Żabę opieką. Żabka była jednak większą indywidualistką. Nie była miziakiem jak Lola Była pełnym energii bardzo zwariowanym szczurkiem. Oswoiła się ze mną nadzywczaj szybko, jednak moja obecność niewiele ją interesowała, za to pokój... To było coś! Każdy "wybieg" to była prawdziwa eskapada Pieszczotliwie nazywałam ją "Struś-Pędziwiatr" albo "Magik" przez jej niezwykłą zdolność do błyskawicznego pojawiana się w niewyjaśniony sposób w różnych miejscach pokoju i całego mieszkania
Niestety... Życie Żabki nie było tak kolorowe jak Loli... Mając niewiele ponad rok dopadła ją padaczka... Ataki na początku były, choć przerażające dla mnie, to jednak rzadkie... Żaba co prawda w szoku "poatakowym" kilka minut dochodziła do siebie, ale potem było łagodniej... Padaczka nawet ustąpiła na kilka miesięcy. Niestety - nastąpiła wielka "reaktywacja"... Ataki były częste, koszmarne... Z każdym Żabka zamykała się na krótko w sobie, a ja bardzo cierpiałam nie mogąc jej wyleczyć... Ale najgorsze dopiero się zaczęło gdy mała skończyła 2 lata... Do dziś niewiadome jest dla mnie co tak naprawdę wtedy jej dolegało... W każdym razie Żabie zaczęła pewnego dnia lecieć krew wraz z siusiami... Na początku myślałam że się zraniła... Wet. Zastrzyki. Nic. I kolejne. Nic. Zmiana weta, inne zastrzyki. Nic... Weci rozkładali ręce - dosłownie - i nie wiedzieli co robić... Codziennie wydostawało się z niej mnóstwo krwii... Trwało to równo 3 tygodnie. Codziennie wet. Na początku Żabka jakoś to znosiła, ale potem coraz bardziej się stresowała, dostawała silnych ataków padaczkowych na stole weterynaryjnym... ( Ale w domu wciąż była pełna energii i chętnie biegała po pokoju i psociła... Nawet odrobinę nie straciła energii mimo choroby. W pewnym momencie zauważyłam... że malutka jakby puchnie przy pysiu... Ciągle wet. Znów inne zastrzyki. Nie wierzyłam, nie wierzyłam że ona z tego nie wyjdzie!!! Następnego dnia opuchły troszkę łapki i szyjka... Błagałam weta żeby ją ratował... Ostrzegał że najwyraźniej w opuchliźnie osadza się krew... Może mieć wylew... Następnego dnia zrozumiałam że ona może już z tego nie wyjść, wyglądała koszmarnie, spuchnięta i sina... Wiedziałam że muszę jej pomóc... Następnego dnia chciałam ją odprowadzić za Tęczowy Most... ( Niestety wieczorem zaczął się prawdziwy koszmar... Kruszynka przestała się poruszać, nie chciała nic zjeść ani pić... Wyjęłam ją z klatki... Wyglądała strasznie ( Zdjęć z tamtego strasznego wieczoru tu nie wrzucę, wrzucałam już wtedy na forum i było to naprawdę przykrym widokiem dla wielu... ( Żabka przymrużyła tylko oczy i ciężko oddychała... Postanowiłam czuwać przy niej całą noc a z samego rana udać się do weta... Głaskałam ją, mówiłam do niej, a ona się nieco uspokoiła... Ale oddychała nadal ciężko... Po raz pierwszy siedziała mi spokojnie na kolanach... Niestety nigdy sobie tego nie daruję, ale o 7 rano usnęłam... Zdołałam ją tylko wczęsniej włożyć do klatki... Gdy obudziłam się w południe, podbiegłam do klatki i ujrzałam... małą chudzinkę... Po opuchliźnie ani śladu nie było... Żaba miała brzusio i bródkę od krwi i otwarte oczka ( Nigdy, przenigdy sobie nie daruję że nie pomogłam jej przejść za tęczowy most wcześniej! Nigdy, zawsze będzie mnie to dręczyć... Choć nigdy nie łączyła nas aż tak szczególna więź jak z Lolą, to naprawdę ją kochałam... Chciałam jej zapewnić szczęśliwe życie... Tak strasznie mnie serce ściska, gdy ją wspominam, jej padaczkę, ostatni miesiąc jej życia... Odeszła w wieku 2 lat i 1 miesiąca, 2 miesiące przed Lolą. może dla niektórych to dużo, może w normie, ale dla mnie to mało
A oto Żabka w szczęśliwych dla niej chwilach:
Mała Żabka
Żaba słodko drzema:
Toaleta )
Ukradła fasolkę! )
A oto zabawny >>>FILMIK<<< z Żabą i Lolą (głownie Lolą), pokazujący jakimi cudownymi były istotkami Polecam obejrzeć )
I tak oto uczciłam pamięć po dwóch moich niezapomnianych Aniołkach... Na zawsze będą w moim sercu! Są w nim również wyrzuty sumienia, ale i wspomnienia tych cudownych radosnych wspólnych chwil...
Pamiętam o Was Słonka [*][*][*][/b]
Obecnie od miesiąca mój pokój zamieszkują nowe Psotki Są nimi ślicznotki: Maja i Zuzia ) Ale o tym (zarówno te dobre rzeczy jak i te przykre...) oraz kolejne fotki w następnym odcinku!!! )
PS. No i czy komukolwiek chciało się to wszystko czytać?? Jeśli choć jednej osobie to serdecznie dziękuję za poświęcony czas )
POZDRAWIAM wraz z moimi psotami!!!
Zaczęło się 3 lata temu. Kumpela Ada kupiła sobie szczurka... Wystarczyło wziąć go na ręce, a odwrotu już nie było Wtedy zrozumiałam że długo szukałam takiej właśnie małej, ślicznej, kochanej istotki, której mogłabym podarować swoją miłość...
LOLA.
Praktycznie już następnego dnia jak w transie jakimś poleciałam do zoologicznego, wybrałam moją Lolkę (a moja przyjaciółka Paulina jej siostrzyczkę) i... dopiero potem zaczęłam się zastanawiać co dalej Mieszkam z babcią. Przez kilka lat walka o przygarnięcie do domu jakiegokolwiek zwierzaka kończyła się fiaskiem... Więc przez parę dni ukrywałam przed nią na końcu mojego zagraconego pokoju małe akwarium z Lolinką... Po paru dniach babcia zszokowana odkryła mój sekret i... Lolka została zaakceptowana!!! Tymczasem ja z dnia na dzień zakochiwałam się coraz bardziej... Naprawdę, przysięgam Wam, odżyłam na nowo, więcej rzeczy zaczęło mi sprawiać radość, a aktywny udział w życiu Lolki to z pewnością jedne z najpiękniejszych wspomnień mojego życia... Nigdy jej nie zapomnę, była dla mnie małym cudem, kochanym aniołkiem, taką perełką... Lola zaufała mi najbardziej jak było można. Wieczorami godzinami spała mi na kolanach, za dnia bawiła się ze mną, byłam jej całym światem... a ona moim Straszny był z niej pieszczoch! Ojjj, na drapanie po łopatkach, albo z boku mordki po prostu odpływała! ) Ale poza tym była bardzo żywa i energiczna. Byłyśmy nierozłączne. Gdy jechałam do rodziny na wakacje, wszyscy wiedzieli że mój wyjazd jest uzależniony od tego czy Lola będzie tam mile widzianym gościem. Razem z Pauliną odwiedzałyśmy się z naszymi siostrzyczkami, a latem w trójkę z Pauliną i Adą wychodziłyśmy na miasto z naszymi ogonkami Z Lolą chodziłam codziennie do parku, do lasu, na łąkę... Na początku się bała ale z czasem to polubiła! Gdy zakładałam kurtkę/sweter Lola od razu myk i do rękawa! Miała też swoje miejsce w mojej torbie i tam zmęczona gwarem miejskim odpoczywała. Szczęśliwie bez problemów dożyła 2,5 roku i... wtedy się zaczęło... Guz... Operacja. Miesiąc spokoju - kolejny guz... Już się nie decydowałam na operację ze względu na jej wiek. Jeszcze było dobrze. Zrobiła się strasznym śpiochem i z jeszcze większą satysfakcją oddawała się wieczornym pieszczotom, ale jeszcze było dobrze... Przed Gwiazdką 2006 było coraz gorzej Przestała biegać i skakać, a jedynie trochę pełzała sobie... Popadała w śpiączki jakieś, na wetów wydałam fortunę, ale Lolinka chyba już po prostu powoli przygotowywała mnie na swoje odejście... Ostatni miesiąc jej życia był, chociaż nieziemsko smutny, to jednak... naprawdę piękny... Nie wiem czy mnie zrozumiecie, ale to było naprawdę głębokie przeżycie dla mnie... Pokochałam ją wtedy jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, choć wcześniej myślałam że już bardziej jej kochać nie mogę... Lolka przestała jeść suchy pokarm, jadła tylko gerbery, poduszone owoce, jogurty, przestała się myć... Wtedy wyłączyłam się jakby ze świata na pewien czas... Do reszty pochłonęła mnie opieka nad nią... Myłam ją, karmiłam, dopajałam ze strzykawki, podawałam beta-glukan, jeździłam do wetów... Wtedy już praktycznie wcale nie bywała w klatce. Spała ze mną w łóżku w swoim kąciku, opatulona ciepłym materiałem. Nie uciekała stamtąd... Tylko spała, albo jadła, nie chodziła już po pokoju, nawet po łóżku... Pojawił się kolejny guz... Poważnie już rozważałam tę straszną decyzję, która jest dla mnie niestety jedną z najtrudniejszych decyzji życiowych... Jednak Lola odeszła bez mojej pomocy. Odeszła tak jak to dla niej marzyłam, w najpiękniejszy możliwy sposób... Skulona w łóżku, wtulona w swoje szmatki, z zamkniętymi oczkami i łapkami błogo rozciągniętymi przy pysiu... Obudziłam się tego dnia, 12 stycznia 2007, odkryłam ją i... zobaczyłam że już nie oddycha... I choć już nie żyła, nie mogłam od niej oderwać oczu... Naprawdę była piękna... Nie wyglądała jakby umarła, ale jakby spała... Odeszła nie cierpiąc, pięknie... A oto Lolinka:
na fotelu
jedna z uroczych drzemek na moich kolanach (tu jestem w piżamie ;P)
i kolejna słodka drzemka
Lola i jej preferencje polityczne )
Nasze pieszczoty...
Lola mi podkrada brzoskwinki )
Teraz pora na ŻABĘ Wspomnianej już koleżance Adzie pewnego dnia zdarzyło się przez przypadek niedopilnować swojej samiczki, która to uciekła podczas wybiegu samca i ochoczo poleciała za szafę się z nim zapoznać... Oczywście reakcja Ady była natychmiastowa - szybko wydostała szczurki po paru minutach zza szafy... I każdy by nawet zapomniał o tym "niby nic nie znaczącym" wydarzeniu, gdyby nie... kinderniespodzianka, która wydostała się z brzuszka Hestii po 3 tygodniach Przyznam że wtedy do śmiechu nam nie było, gdyż bałyśmy się że nie znajdziemy 11 maluchom (m.in. Żaba, Szama, Nefretete, Chester, Muza, Kredka) szczęśliwych domków, a do sklepu oddać ich nie chciałyśmy za żadne skarby. Niestety o istnieniu forum nie miałyśmy wtedy bladego pojęcia... Na całe szczęście maluszki znalazły jednak kochające domki wśród naszych znajomych M. in. 3 zostały z Adą, ja wzięłam Żabę, Paulina Szamę, a jej brat - Kredkę.
Gdy Żaba zawitała do mojego domu, Lola miała dokładnie pół roku. Spróbowałam dziewczęta zapoznać ze sobą... 1sza próba skończyła się dramatycznie - Lola rzuciła się na malutką i odgryzła jej kawałeczek ucha!!! Spanikowałam wtedy nieziemsko... Nie mogłam tego zrozumieć... Na jakiś czas zostawiłam je z dala od siebie w osobnych klatkach. Kolejne próby łączenia kończyły się jednak równie dramatycznie ( Zrozumiałam że Lola należy chyba do tego rzadkiego grona szczurków-samotników... Akceptowała jedynie swoją rodzoną siostrę (którą miała Paulina, jak już wspominałam), a żadnych innych szczurków nigdy nie zaakceptowała... Pogodziłam się z tym. Otoczyłam Żabę opieką. Żabka była jednak większą indywidualistką. Nie była miziakiem jak Lola Była pełnym energii bardzo zwariowanym szczurkiem. Oswoiła się ze mną nadzywczaj szybko, jednak moja obecność niewiele ją interesowała, za to pokój... To było coś! Każdy "wybieg" to była prawdziwa eskapada Pieszczotliwie nazywałam ją "Struś-Pędziwiatr" albo "Magik" przez jej niezwykłą zdolność do błyskawicznego pojawiana się w niewyjaśniony sposób w różnych miejscach pokoju i całego mieszkania
Niestety... Życie Żabki nie było tak kolorowe jak Loli... Mając niewiele ponad rok dopadła ją padaczka... Ataki na początku były, choć przerażające dla mnie, to jednak rzadkie... Żaba co prawda w szoku "poatakowym" kilka minut dochodziła do siebie, ale potem było łagodniej... Padaczka nawet ustąpiła na kilka miesięcy. Niestety - nastąpiła wielka "reaktywacja"... Ataki były częste, koszmarne... Z każdym Żabka zamykała się na krótko w sobie, a ja bardzo cierpiałam nie mogąc jej wyleczyć... Ale najgorsze dopiero się zaczęło gdy mała skończyła 2 lata... Do dziś niewiadome jest dla mnie co tak naprawdę wtedy jej dolegało... W każdym razie Żabie zaczęła pewnego dnia lecieć krew wraz z siusiami... Na początku myślałam że się zraniła... Wet. Zastrzyki. Nic. I kolejne. Nic. Zmiana weta, inne zastrzyki. Nic... Weci rozkładali ręce - dosłownie - i nie wiedzieli co robić... Codziennie wydostawało się z niej mnóstwo krwii... Trwało to równo 3 tygodnie. Codziennie wet. Na początku Żabka jakoś to znosiła, ale potem coraz bardziej się stresowała, dostawała silnych ataków padaczkowych na stole weterynaryjnym... ( Ale w domu wciąż była pełna energii i chętnie biegała po pokoju i psociła... Nawet odrobinę nie straciła energii mimo choroby. W pewnym momencie zauważyłam... że malutka jakby puchnie przy pysiu... Ciągle wet. Znów inne zastrzyki. Nie wierzyłam, nie wierzyłam że ona z tego nie wyjdzie!!! Następnego dnia opuchły troszkę łapki i szyjka... Błagałam weta żeby ją ratował... Ostrzegał że najwyraźniej w opuchliźnie osadza się krew... Może mieć wylew... Następnego dnia zrozumiałam że ona może już z tego nie wyjść, wyglądała koszmarnie, spuchnięta i sina... Wiedziałam że muszę jej pomóc... Następnego dnia chciałam ją odprowadzić za Tęczowy Most... ( Niestety wieczorem zaczął się prawdziwy koszmar... Kruszynka przestała się poruszać, nie chciała nic zjeść ani pić... Wyjęłam ją z klatki... Wyglądała strasznie ( Zdjęć z tamtego strasznego wieczoru tu nie wrzucę, wrzucałam już wtedy na forum i było to naprawdę przykrym widokiem dla wielu... ( Żabka przymrużyła tylko oczy i ciężko oddychała... Postanowiłam czuwać przy niej całą noc a z samego rana udać się do weta... Głaskałam ją, mówiłam do niej, a ona się nieco uspokoiła... Ale oddychała nadal ciężko... Po raz pierwszy siedziała mi spokojnie na kolanach... Niestety nigdy sobie tego nie daruję, ale o 7 rano usnęłam... Zdołałam ją tylko wczęsniej włożyć do klatki... Gdy obudziłam się w południe, podbiegłam do klatki i ujrzałam... małą chudzinkę... Po opuchliźnie ani śladu nie było... Żaba miała brzusio i bródkę od krwi i otwarte oczka ( Nigdy, przenigdy sobie nie daruję że nie pomogłam jej przejść za tęczowy most wcześniej! Nigdy, zawsze będzie mnie to dręczyć... Choć nigdy nie łączyła nas aż tak szczególna więź jak z Lolą, to naprawdę ją kochałam... Chciałam jej zapewnić szczęśliwe życie... Tak strasznie mnie serce ściska, gdy ją wspominam, jej padaczkę, ostatni miesiąc jej życia... Odeszła w wieku 2 lat i 1 miesiąca, 2 miesiące przed Lolą. może dla niektórych to dużo, może w normie, ale dla mnie to mało
A oto Żabka w szczęśliwych dla niej chwilach:
Mała Żabka
Żaba słodko drzema:
Toaleta )
Ukradła fasolkę! )
A oto zabawny >>>FILMIK<<< z Żabą i Lolą (głownie Lolą), pokazujący jakimi cudownymi były istotkami Polecam obejrzeć )
I tak oto uczciłam pamięć po dwóch moich niezapomnianych Aniołkach... Na zawsze będą w moim sercu! Są w nim również wyrzuty sumienia, ale i wspomnienia tych cudownych radosnych wspólnych chwil...
Pamiętam o Was Słonka [*][*][*][/b]
Obecnie od miesiąca mój pokój zamieszkują nowe Psotki Są nimi ślicznotki: Maja i Zuzia ) Ale o tym (zarówno te dobre rzeczy jak i te przykre...) oraz kolejne fotki w następnym odcinku!!! )
PS. No i czy komukolwiek chciało się to wszystko czytać?? Jeśli choć jednej osobie to serdecznie dziękuję za poświęcony czas )
POZDRAWIAM wraz z moimi psotami!!!