Tyle razy się zbierałam, żeby tu coś napisać, tyle razy wracając z pracy autobusem nawet myślałam, co napiszę...
Muszę sobie spisać wydarzenia szczurzo-padaczkowe, bo z czasem się zapomina, a to ważne, komuś może się przydać.
Tylko... dzisiaj zacznę od Echo.
Echo jakoś w sierpniu (coś nie mogę dojść z czasem do ładu, ale wydaje mi się, że to był sierpień) urósł w szybkim tempie guz listwy mlecznej. Oczywiście wycięliśmy. Guz... odrósł. Włączyliśmy lek (Tamoxifen), ale guz groził pęknięciem, więc znów wycięliśmy. Znów odrósł... i znów trzeba było wyciąć - niestety już z kawałkiem mięśnia. Po tej operacji Echo po 5 dniach postanowiła przyspieszyć wyciąganie szwów i się rozpruła (24 września, akurat mam datę dzięki Shoutboxowi), tworząc sobie na brzuchu dziurę wielkości złotówki... smarowaliśmy, zagoiło się. Cały czas na tamoxifenie dotrwaliśmy do listopada. Z początkiem listopada byłam na kontroli, była decyzja, żeby czekać. Czekaliśmy. Oczywiście akurat 10 listopada wieczorem guz zaczął się sączyć w miejscu blizny, przemywałam, ale w niedzielę już było paskudnie. W poniedziałek od razu wet, operacja. Bałam się dzwonić jak poszła, na szczęście udała się, przy czym znów poszło po mięśniach. Wetka powiedziała, że gdyby nie znali sytuacji, to by się nie podjęli... Echo była słabiutka, blada jak ściana z powodu utraty krwi. Nie chciała jeść, we wtorek powrót do weta - steryd, antybiotyk, żelazo. Wstawanie w nocy co 2h żeby wcisnąć choć odrobinę kaszki. Zastrzyki do piątku. Coraz lepiej, zaczęła jeść, teraz je już suche. Chudziutka, jak pałączek. I byłoby ładnie, gdyby nie - no właśnie. I ja, i weci - nie zwróciliśmy uwagi. Patrzyliśmy na nią i nie widzieliśmy... zauważyłam co prawda trochę po operacji jakby siniaka na ogonie, ale zrzuciłam winę na "plamkę krwi, brud". Jakoś w piątek zrobił się z tego strupek, zaczął się robić drugi. Postanowiłam, że w poniedziałek pokażę to wetom. Nie zdążyłam... Czuję się z tego powodu winna jak cholera. Echo wczoraj wieczorem dosłownie obrała pół ogona z wierzchniej warstwy skóry, śmierdziało ropą. Dzisiaj... ogon zaschnięty, ech, nie będę opisywać jak wygląda. Oczywiście Echo w Zwierzyńcu od rana, nie ma wyjścia - amputacja... niby zabieg dużo mniej poważny niż ten przed tygodniem, ale przy stanie zdrowia tego malucha... dlatego czekamy z zabiegiem do czwartku, muszę ją hołubić, niech nabiera sił. Niestety, nie wiem czemu, nie wchodzi jej sinlac ani owocowe gerbery. Dobrze, że Hepatiale je chętnie i żelazo z warzywnymi gerberami. Chrupkami kukurydzianymi też nie pogardzi... może ma ktoś pomysł, czym jeszcze można ją podkarmić..?
Najgorsze jest to, że ona w lipcu miała dopiero pierwsze urodziny. Jest młodziutka i pełna energii, niesamowicie kochana, szybko się uczy, pierwsza biegnie do człowieka. I taka biedna...
Ze złych wieści to aż tyle, trzymajcie kciuki... bo ja już sama nie wiem... ona jest silnym szkrabem, niech się uda...
Ale skoro już piszę, to dopiszę i pozostałą dwójkę.
Jeśli chodzi o Popiela, to tutaj akurat jest dobrze. Ataki - jeśli już - to zdarzają się najczęściej przez złą dawkę leku (np. jak część się wyleje) albo jak Popiel zaczyna zbyt szybko metabolizować daną dawkę (wtedy podnosimy dawkę leku, zaczynaliśmy od 0,0008, teraz jesteśmy na 0,0016 i na razie od długiego czasu jest dobrze, tfu tfu). Przy atakach co prawda zdarzały się urazy (wyłamane pazurki to niestety norma, czasami zwichnięcie tylnej łapki), ale nie zawsze. Cały czas wychodzą nam dość wysokie wyniki, jeśli chodzi o mocznik, Popiel dostaje Hepatiale na wątrobę, ale generalnie jest naprawdę dobrze. Popiel znów przytył i jest zdecydowanie godny swojego miana (jako, że musi dostawać lek na padaczkę o stałej porze codziennie, to już kilka razy zdarzało mi się wybrać z nim na kawę do koleżanek i nie raz słyszałam "Wszystkie szczury są takie grube?", "on chyba jest dość gruby, co?"
) - generalnie waży coś koło 500 g, gdzie Echo z guzem (w dobrej kondycji!) ważyła 285... a dostęp do karmy ten sam.
Co ciekawe, Popiel prawdopodobnie przez to, że nie widzi, nie ma typowego dla szczurów strachu przed otwartą przestrzenią i raczej nie pomyka chyłkiem przy ścianach, tylko spaceruje środkiem pokoju (albo kica). A jak tylko usłyszy, że otwierają się drzwi do pokoju to zaraz leci zwiedzać dom i kompletnie się nie boi ani zapachów, ani odgłosów, ani ludzi. On zwiedza z ciekawością turysty.
A Lotta? Lotta... jak to mówi mój facet, Lotta jest małym psychopatą, a tacy są odporni
także zdrowie - fizyczne - jej dopisuje. Psychicznie ma różne fazy i potrafi drzeć mordkę bez powodu (zwłaszcza, jak ma ruję). Do mnie się przekonała i ja mogę ją maltretować jak chcę, ale nikt inny. Jak sama podejdzie to może można ją dotknąć - a tak - to lepiej nawet nie patrzeć, bo piski i lament. Ale kochana jest też. No i ujeżdża Popiela na każdym wybiegu