Zbierałam się i zbierałam, by tu napisać - jak to Miś, z niesprawnymi nóżkami, na wybiegu szwęda się po całym pokoju, wytchnienia szukając na mojej stopie. Albo jak wpełzał mi na rękę, kładł się, i tak siedzieliśmy, miziająco-pulsująco, a jego ząbki niestrudzenie iskały mi palce
Albo że na dźwięk łyżeczki stukającej o łyżeczkę (kruszenie tabletki) wszystkie szczury zrywały się z pieleszy (no bo jak ON coś dostaje, to czemu my nie???...)
Albo jak Miś się rozhulał! Niejeden raz zdejmowałam go z góry klatki, bo, mimo wiszących tylnych nóżek, przednie pracowały aż miło, i wspinaczkę uprawiał. Tylko potem był problem, bo jak się odwrócić i wleźć do hamaka, nie mając oparcia u dołu...? Raz weszłam do pokoju, a u góry klatki, dwoma przednimi łapkami trzymając się materiału, wisi Cyna-Miś. I wisi. Nie majta, nie próbuje, a w oczach ma taką spokojną rezygnację - "Oczekuję nieuchronnego".
Nie zdążyłam! Miękkim "plomp" wylądował w hamaczku niżej (przypodłogowym).
Hamaki zeszły na dół.
Albo jak Wanilka uparła się, że Miś MUSI MIEĆ HAMACZEK. No bo zawiesiłam, specjalnie dla Cynamonka, hamak niziuteńko, że mógł wleźć. Ale najwyraźniej nie. Kiedy obcięła dwa rogi (by hamak zwisał jak koronka) pierwszego (wisiał wysoko) - uznałam OK, moja wina. Przy drugim (wiszącym tak nisko, że w sumie to leżał
) uznałam - przypadek. Ale jak przyłapałam ją przy trzecim, znowu szarpiącej dwa rogi... tak długo, aż opadnie... I później nic, zero zainteresowania, niech se leży! To uznałam że Wanilka to szczurza samarytanka i trzeba jej to wybaczyć, bo to dobre szczurze serduszko jest.
I że chyba w końcu mam widoczną alfę - Imbir jak coś CHCE, to osiągnie - bez kłótni, odsunie łapą i TAK MA BYĆ, i kolejność dziobania ewidentnie jest po jej stronie
I tak bardzo chciałam to opisać
Ale kiedy wróciłam przedwczoraj z pracy Miś leżał w kąciku, spokojny, ani nie skulony, ani nie wyprężony...
Dziewczyny cały dzień się później tłukły, i patrzyły na mnie takim wzrokiem... Pierwszy raz, wiecie? Nigdy wcześniej moje szczury nie zareagowały na odejście któregoś z nich.
Miał 2 lata i 7 miesięcy i bardzo dobre życie. Nigdy nie będę ani jednym włókienkiem nerwowym żałowała, że wzięłam go wtedy z tej duny w wiwarium. Miś był mój, bardziej niż Piksel, bardziej niż Mikrob. On kochał człowieka, kochał MNIE, kochał nasze wspólne chwile, to jedyny mój szczur, który przychodził do mnie przytulić się i pogłaskać i tak mógł spędzić cały wybieg.
Jedyne, czego żałuję, to to, że mój ograniczony wolny czas nie dał nam tego więcej i więcej i więcej...
I smutno, ale i pogodnie. Miś był szczęśliwym szczurkiem. Moim małym Misiem.