ikove love
: ndz kwie 17, 2011 7:14 pm
cóż, być może nadszedł czas, żebym i ja założyła temat swojemu małemu zwierzyńcowi
na początku był żółw. właściwie była to żółwica wodno-lądowa, potężna, oddana w dobre ręce po tym, jak brat wyjechał na studia, gdyż należała do niego. zdjęć musiałabym szukać gdzieś w całej masie rodzinnych albumów, a jak żółw wygląda, przecież każdy wie
potem, mniej więcej trzy lata po przybyciu moim na świat, zagościł w naszych progach kot. mała, puchata kulka maści biało-niebieskiej, rasy pers. z racji wieku nie pamiętam, jak to dokładnie było, kot Chico jednak był w moim życiu od zawsze. z żółwicą, póki jeszcze mieszkała z nami, żył w przyjaźni i bardzo pilnował, kiedy spacerowała - chodził za nią co parę kroków, siadał, a kiedy się oddalała, znowu szedł za nią pożegnał się z nami dwa lata temu, wskutek raka krtani.
jakiś czas już sobie żyliśmy z tym jednym kotem, kiedy małej mnie zachciało się jeszcze jednego zwierzaczka. zaspana mama, dowiedziawszy się o tym pomyśle, zaproponowała mi patyczaka. początkowo myśleliśmy o małym psie, ukierunkowaliśmy się na sznaucera miniaturkę i jeździliśmy po wystawach, ale coś nie wychodziło, a zaprzyjaźniona pani w zoologicznym opowiedziała nam o kocim miocie nieopodal. i w ten sposób, przyniesiona w starej puchatej czapce w środku zimy, przybyła do nas Fifi, potocznie zwana Fifką, czarno-czekoladowy persik z białymi i rudymi znaczeniami. początkowo przerażona, szybko zaprzyjaźniła się z Chicem, a że wychowywałam ją ja, dziecko radośnie targające kotem na wszystkie strony, z Fifką mogę robić, co tylko dusza zapragnie, wyciągać spod stołu za ogon czy nawet podrzucać pod sufit (choć nie praktykuję). ma już dziewięć lat, jest dziwaczna, ma fenomenalną pamięć (przestraszona przez brata w wieku trzech miesięcy boi się go do dziś) i czasem robi takie rzeczy, że mózg staje w poprzek
na psa rodziców namawiałam od kiedy pamiętam, ale nigdy nie chcieli się zgodzić. parę lat po tym, jak dałam sobie spokój, nagle słyszę: "kupujemy psa". początkowo myślałam, że to żart jednak Mila, seterka irlandzka, w sierpniu tego roku skończy pięć lat i jest najradośniejszym członkiem rodziny, jakiego można było sobie wymarzyć. w lesie mogłaby spędzać większość doby, wyłączając jedzenie i spanie, a kiedy się nakręci i zacznie biec, żaden inny pies za nią nie nadąży. poza tym - to chyba po mnie - ma tak szerokie spektrum mimiczne, że człowiek się nadziwić nie może, jak wiele bez użycia środków werbalnych można wyrazić emocji.
i moment, na który wszyscy czekaliście a mianowicie szczury. nawet nie jestem pewna, skąd mi się to wzięło, w każdym razie zaczęło się od jednej wzmianki, potem szukania więcej informacji, więcej zdjęć, coraz większy zapał do pomysłu, rzucenie pomysłu rodzicom... długo i mozolnie próbowałam ich przekonać, mama była gotowa zgodzić się na chomiczka, szynszylę czy fretkę, wszystko, byle nie szczur, bo przecież ten ogon na Bociana, uroczego kapturka, początkowo patrzyła z dużym dystansem i rezerwą, ale po pierwszym dotknięciu wszystko jej przeszło i dziś spokojnie bierze go na ręce i głaszcze po tym, niegdyś obrzydliwym, ogonie. ponieważ Bociana trzeba było wykastrować, mama zgodziła się na drugiego szczura pod jednym warunkiem - że będzie to dziewczynka, która nie leje na wszystkie strony i nie ciągnie za sobą wielkich jajec. tym sposobem trafiła do nas albinoska, Żaba (do kompletu ) która podbiła moje serce kiwaniem główką
Bocian:
Żaba:
a żeby było jeszcze milej i weselej, koledze urodziło się siedem klusek ze wpadki, z których pozwolono mi, we właściwym czasie, przygarnąć jedną panienkę, więc czekamy niecierpliwie
na początku był żółw. właściwie była to żółwica wodno-lądowa, potężna, oddana w dobre ręce po tym, jak brat wyjechał na studia, gdyż należała do niego. zdjęć musiałabym szukać gdzieś w całej masie rodzinnych albumów, a jak żółw wygląda, przecież każdy wie
potem, mniej więcej trzy lata po przybyciu moim na świat, zagościł w naszych progach kot. mała, puchata kulka maści biało-niebieskiej, rasy pers. z racji wieku nie pamiętam, jak to dokładnie było, kot Chico jednak był w moim życiu od zawsze. z żółwicą, póki jeszcze mieszkała z nami, żył w przyjaźni i bardzo pilnował, kiedy spacerowała - chodził za nią co parę kroków, siadał, a kiedy się oddalała, znowu szedł za nią pożegnał się z nami dwa lata temu, wskutek raka krtani.
jakiś czas już sobie żyliśmy z tym jednym kotem, kiedy małej mnie zachciało się jeszcze jednego zwierzaczka. zaspana mama, dowiedziawszy się o tym pomyśle, zaproponowała mi patyczaka. początkowo myśleliśmy o małym psie, ukierunkowaliśmy się na sznaucera miniaturkę i jeździliśmy po wystawach, ale coś nie wychodziło, a zaprzyjaźniona pani w zoologicznym opowiedziała nam o kocim miocie nieopodal. i w ten sposób, przyniesiona w starej puchatej czapce w środku zimy, przybyła do nas Fifi, potocznie zwana Fifką, czarno-czekoladowy persik z białymi i rudymi znaczeniami. początkowo przerażona, szybko zaprzyjaźniła się z Chicem, a że wychowywałam ją ja, dziecko radośnie targające kotem na wszystkie strony, z Fifką mogę robić, co tylko dusza zapragnie, wyciągać spod stołu za ogon czy nawet podrzucać pod sufit (choć nie praktykuję). ma już dziewięć lat, jest dziwaczna, ma fenomenalną pamięć (przestraszona przez brata w wieku trzech miesięcy boi się go do dziś) i czasem robi takie rzeczy, że mózg staje w poprzek
na psa rodziców namawiałam od kiedy pamiętam, ale nigdy nie chcieli się zgodzić. parę lat po tym, jak dałam sobie spokój, nagle słyszę: "kupujemy psa". początkowo myślałam, że to żart jednak Mila, seterka irlandzka, w sierpniu tego roku skończy pięć lat i jest najradośniejszym członkiem rodziny, jakiego można było sobie wymarzyć. w lesie mogłaby spędzać większość doby, wyłączając jedzenie i spanie, a kiedy się nakręci i zacznie biec, żaden inny pies za nią nie nadąży. poza tym - to chyba po mnie - ma tak szerokie spektrum mimiczne, że człowiek się nadziwić nie może, jak wiele bez użycia środków werbalnych można wyrazić emocji.
i moment, na który wszyscy czekaliście a mianowicie szczury. nawet nie jestem pewna, skąd mi się to wzięło, w każdym razie zaczęło się od jednej wzmianki, potem szukania więcej informacji, więcej zdjęć, coraz większy zapał do pomysłu, rzucenie pomysłu rodzicom... długo i mozolnie próbowałam ich przekonać, mama była gotowa zgodzić się na chomiczka, szynszylę czy fretkę, wszystko, byle nie szczur, bo przecież ten ogon na Bociana, uroczego kapturka, początkowo patrzyła z dużym dystansem i rezerwą, ale po pierwszym dotknięciu wszystko jej przeszło i dziś spokojnie bierze go na ręce i głaszcze po tym, niegdyś obrzydliwym, ogonie. ponieważ Bociana trzeba było wykastrować, mama zgodziła się na drugiego szczura pod jednym warunkiem - że będzie to dziewczynka, która nie leje na wszystkie strony i nie ciągnie za sobą wielkich jajec. tym sposobem trafiła do nas albinoska, Żaba (do kompletu ) która podbiła moje serce kiwaniem główką
Bocian:
Żaba:
a żeby było jeszcze milej i weselej, koledze urodziło się siedem klusek ze wpadki, z których pozwolono mi, we właściwym czasie, przygarnąć jedną panienkę, więc czekamy niecierpliwie