Rzecz o takich, którzy kradną serca.
: śr kwie 24, 2013 9:37 am
To jest tak, jak kiedyś pisał pan Kępiński. Jeśli w świecie zwierzęcym występują grupy rodzinne, są one z reguły bardziej spoiste niż ludzkie. Od siebie mogę dodać, że jeżeli w ów zwierzęcą rodzinę uda się wejść człowiekowi o czystych zamiarach – można stworzyć coś pięknego. Banalne? Może trochę.
Nasza `rodzina` składa się z czterech istot. Dwóch szczurzych facetów i ich opiekunów – pary dość specyficznych człowieków. Ale do rzeczy, wszak o zwierzęcym stadku tu mowa – słów kilka o ogoniastej dwójce.
Sznycel. Niedługo półtoraroczny albinos, trochę ponad rok temu pojawił się u nas ze swoim bratem, Demianem. Demian niestety opuścił nas, rzekomo przez wadę serca, o której nie raczył nas poinformować. Nas, weterynarza, Sznycla – nikogo. Zapomniał?
Sznycel był twardy, zniósł to lepiej, niż my – człowieki. Swoim zachowaniem zdawał się mówić „no przecież jestem jeszcze ja, JA ŻYJĘ!”. To wyjątkowy uparciuch z ognistym temperamentem. Wulkan energii, którą – gdyby spożytkować – cały Wrocław mógłby się dzielić. Zawsze w świetnej formie, choćby wyrwany z najpiękniejszego snu. Taki mały paradoks, indywidualista, który boi się przyznać, że kocha towarzystwo swoich opiekunów. I choć to wciąż on decyduje o tym kiedy, i w jakiej formie mu tego potrzeba, jesteśmy na każde zawołanie. Odkrywca nowych kontynentów, wolny duch... a jednak zawołany wyjdzie z każdego najciaśniejszego kąta. Lubi wolne przestrzenie, cele stawia sobie wzniosłe (dosłownie), im wyżej tym lepiej.
Po śmierci Demiana sporo czasu zajęło nam podjęcie decyzji o przyjęciu pod sznyclowy daszek nowego lokatora...
...ale to była dobra decyzja. Od dokładnie piętnastego kwietnia tego roku jest z nami Kostek.
Brzoskwiniowy, rubinooki, pięciomiesięczny, półkilogramowy miziak do potęgi entej. Po opadnięciu pierwszych emocji i stresów rozbrykał się, wkupując tym samym w łaski Sznycla. Wiadomo – nie od razu Rzym zbudowano – oni cegiełka po cegiełce budują wzajemną sympatię.
Przy łączeniu popełniłam najbardziej oczywiste błędy, jakie tylko mogłam popełnić. Dlatego nie od razu się udało. Sznycel z początku miał strasznie wrogi stosunek do Kostka. Był agresywny, puszył się i unosił, dość mocno go pogryzł – to był moment, w którym musiałam ich rozdzielić. A Kostek, biedak, taki szczęśliwy był, jak pierwszy raz Sznycla zobaczył... przymiziowywał się do niego jak tylko można było. Uratowała nas przygoda z panią weterynarz. Zaryzykowałam i wsadziłam dwójkę do jednego transportera, wcześniej tylko przyzwyczajając starszego do zapachu Kostka. Nie było łatwo, ale tak dotarliśmy do lecznicy. Stres, jaki Sznyclowi udzielił się podczas badania sprawił, że od razu szukał pocieszenia u swojego młodszego towarzysza... Potem zaryzykowałam po raz drugi – pierwsza wspólna noc w jednej klatce. I tak już zostało. Sznycel jest kostkowym mentorem. Bo Kostek o ile jest strasznie ciekawski wszystkiego, tak nie odkrył więcej niż wersalkę – wzdłuż i wszerz. Bo przecież na wszystko inne przyjdzie jeszcze czas.
(:
Nasza `rodzina` składa się z czterech istot. Dwóch szczurzych facetów i ich opiekunów – pary dość specyficznych człowieków. Ale do rzeczy, wszak o zwierzęcym stadku tu mowa – słów kilka o ogoniastej dwójce.
Sznycel. Niedługo półtoraroczny albinos, trochę ponad rok temu pojawił się u nas ze swoim bratem, Demianem. Demian niestety opuścił nas, rzekomo przez wadę serca, o której nie raczył nas poinformować. Nas, weterynarza, Sznycla – nikogo. Zapomniał?
Sznycel był twardy, zniósł to lepiej, niż my – człowieki. Swoim zachowaniem zdawał się mówić „no przecież jestem jeszcze ja, JA ŻYJĘ!”. To wyjątkowy uparciuch z ognistym temperamentem. Wulkan energii, którą – gdyby spożytkować – cały Wrocław mógłby się dzielić. Zawsze w świetnej formie, choćby wyrwany z najpiękniejszego snu. Taki mały paradoks, indywidualista, który boi się przyznać, że kocha towarzystwo swoich opiekunów. I choć to wciąż on decyduje o tym kiedy, i w jakiej formie mu tego potrzeba, jesteśmy na każde zawołanie. Odkrywca nowych kontynentów, wolny duch... a jednak zawołany wyjdzie z każdego najciaśniejszego kąta. Lubi wolne przestrzenie, cele stawia sobie wzniosłe (dosłownie), im wyżej tym lepiej.
Po śmierci Demiana sporo czasu zajęło nam podjęcie decyzji o przyjęciu pod sznyclowy daszek nowego lokatora...
...ale to była dobra decyzja. Od dokładnie piętnastego kwietnia tego roku jest z nami Kostek.
Brzoskwiniowy, rubinooki, pięciomiesięczny, półkilogramowy miziak do potęgi entej. Po opadnięciu pierwszych emocji i stresów rozbrykał się, wkupując tym samym w łaski Sznycla. Wiadomo – nie od razu Rzym zbudowano – oni cegiełka po cegiełce budują wzajemną sympatię.
Przy łączeniu popełniłam najbardziej oczywiste błędy, jakie tylko mogłam popełnić. Dlatego nie od razu się udało. Sznycel z początku miał strasznie wrogi stosunek do Kostka. Był agresywny, puszył się i unosił, dość mocno go pogryzł – to był moment, w którym musiałam ich rozdzielić. A Kostek, biedak, taki szczęśliwy był, jak pierwszy raz Sznycla zobaczył... przymiziowywał się do niego jak tylko można było. Uratowała nas przygoda z panią weterynarz. Zaryzykowałam i wsadziłam dwójkę do jednego transportera, wcześniej tylko przyzwyczajając starszego do zapachu Kostka. Nie było łatwo, ale tak dotarliśmy do lecznicy. Stres, jaki Sznyclowi udzielił się podczas badania sprawił, że od razu szukał pocieszenia u swojego młodszego towarzysza... Potem zaryzykowałam po raz drugi – pierwsza wspólna noc w jednej klatce. I tak już zostało. Sznycel jest kostkowym mentorem. Bo Kostek o ile jest strasznie ciekawski wszystkiego, tak nie odkrył więcej niż wersalkę – wzdłuż i wszerz. Bo przecież na wszystko inne przyjdzie jeszcze czas.
(: