Historia Kajtusia - POMOCY!!! Mocno proszę o przeczytanie...
: czw sie 22, 2013 6:34 pm
Historia Kajtusia
Nazywam sie Julia Gielnak. Chcialabym opowiedziec Wam historie mojego szczurka Kajtusia. Juz dawno chcialam to zrobic, ale mialam nadzieje, ze bede pisac to wszystko z zupelnie innym wydzwiekiem, ale od poczatku...
Kajtusia mam od prawie dwoch lat (w listopadzie mijaja 2 lata). Kupilismy go razem z moim chlopakiem
Kajtus pochodzi ze sklepu zoologicznego, gdzie najprawdopodobniej byl hodowany na karme dla wezy. Od razu nas zauroczyl, piekny szarutki z bialymi znakami szczurek, spiacy sobie slodko... Dosc szybko oswoil sie z naszym towarzystwem. Mieszkal razem z nami w akademiku, potem w mieszkaniu, zawsze wszedzie z nami jezdzil, towarzyszyl w nauce siedzac sobie na ramieniu, dawal sie glaskac i trzymac na rekach. Byl spokojny, raczej typ spiocha.
Wszystko bylo idealnie az do tego roku.
Okolo czerwca podczas zabawy z Kajtusiem, gdy szczurek wskakiwal do klatki zauwazylismy ze ma powiekszona lewa noge. Jak przyjrzelismy sie bardziej, to wierzyc nam sie nie chcialo, na nodze mial bardzo duza bulwe, wielkosci Pierwsza mysl -cos go musialo ugryzc, bo pojawilo sie to nagle. Wczesniej nie zauwazylismy nic niepokojacego, a codziennie sie nim zajmowalismy. Od razu zaczelismy szukac weterynarzy, najlepiej takiech, ktorzy by sie specjalizowali w gryzoniach. Trafilismy do weterynarza w okolicach kraszewskiego (mieszkamy w Poznaniu) nie pamietam nazwiska, pan lekarz podotykal Kajtka i od razu postawil diagnoze - rak. Powiedzial, ze mozemy podjechac do innego weterynarza w Komornikach (ktory chyba byl jego ojcem), zeby to potwierdzic. Pojechalismy, klinika dosc doza, widac ze profesjonalny sprzet, prawie jak szpital dla ludzi. Pan doktor od razu zasugerowal ze to my na pewno zaniedbalismy szczurka, bo to niemozliwe ze tego nie zauwazylismy wczesniej, bylo to straszne, bo naprawde dbalismy o Kajtusia... Zrobil mu przeswietlenie. No i diagnoza sie potwierdzila bardzo duzy guz, prawdopodobnie miesniak. Pytalismy sie, czy nie da sie nic zrobic, jakies leczenie, operacja, cokolwiek. Niestety lekarz od razu spisal Kajtka na straty, bo trzebaby amputowac nozke, bo to szczur, bo stary itd. Powiedzial, ze poki sie dobrze czuje, a caly czas szczurek byl pelen energii, to mamy go normalnie trzymac, dopoki guz mu nie eksploduje... Zalamani wrocilismy do domu z Kajtkiem. W internecie szukalam informacji, co by mozna jeszcze zrobic. Zazdroscilam tym wlascicielom szczurkow, ktorzy mogli swoje zwierzaczki operowac, lub jakkolwiek leczyc. Naprawde myslelismy, ze juz nic sie nie da zrobic. Guz rosl w zastraszajacym tempie... Znalazlam informacje, ze jakas dziewczyna leczyla szczurka ziolami, naparem z szalwi chyba. Od razu polecialam do apteki i robilam Kajtkowi kilka razy dziennie obklady (ponizej zalaczam zdjecia). Niestety nic to nie dawalo, guz caly czas rosl. Serce mi pekalo, bo Kajtus czul sie dobrze, mial tylko coraz wieksze problemy z chodzeniem...
W miedzy czasie moj kotek byl taki mizerny. Moja mama pojechala do pani weterynarz w Rokietnicy, poprosilam ja zeby zapytala sie o Kajtka. Pani doktor Godek, powiedziala od razu ze mamy przyjechac. Byla to pierwsza osoba, ktora dala nam nadzieje. Juz wtedy guz byl tak duzy, jakby drugi mniejszy szczur stal obok Kajtka. Dostal leki, chyba jakies antyzapalne, pani doktor powiedziala ze nie mamy duzo czasu na decyzje, ale powiedziala, ze jest szansa na operacje. Mielismy sie zastanowic. Po tygodniu znowu odwiedzilam pania doktor, bo Kajtus okazal sie miec lupiez wedrujacy. Po dwoch wizytach, kolejnych lekach i zastrzykach, bylo wszystko ok, ale pani dr powiedziala, ze powinnismy podjac ewentualna decyzje o operacji w ciagu tygodnia. Guz zaczal powoli pekac, zyly byly na wierzchu, byly juz odlezyny... Ona nie wykonywala takich operacji, ale polecila nam inna pania doktor - pania Dr Hanne Lisiecka. Bylismy juz zdecydowani na wszystko, zadzwonilismy, umowilismy sie na wizyte....
Pani doktor powiedziala, ze bedzie ciezko, ale podejmie sie operacji, ale ostrzegla, ze musimy byc gotowi na wszysto, bo szczurek w takim stanie ma 50% szans na przezycie, istnialo duze prawdopodobienstwo, ze sie nie wybudzi, bo narkoza moze go zabic. Biedaczek byl przez tego guza tak wychudzony, cala energie guz mu zabieral. Sama przyznala, ze bedzie to dla niej wyzwanie, bo nigdy nie operowala az tak duzego guza. Mimo duzych kosztow (300zl) bylismy pewni, ze chcemy Kajtusia ratowac. Umowilismy sie na operacje w czwartek 18 lipca 2013.
Caly dzien siedzielismy jak na szpilkach, denerwowalismy sie strasznie. Operacja trwala ponad 2h. Pani doktor miala zadzwonic najpierw do mojego chlopaka, w razie czego, jakby mialo pojsc cos nie tak, mial zadecydowac o tym, zeby Kajtusia nie wybudzac...
W koncu odezwal sie telefon.... Kajtus byl caly i zdrowy, co prawda bez nozki, ale wszystko sie udalo! Uwierzylibyscie? Bylismy przeszczesliwi:) jak odbieralismy go od weterynarza, byl jeszcze na glupim jasiu, ale probowal juz chodzic, wstawac. Po tym co przeszlismy to byl prawdziwy cud! Nastepnego dnia bylismy na kontroli i wszystko bylo super. oczywiscie Kajtek dostal kolnierz, cale mnostwo antybiotykow i lekow i za 11 dni mielismy sie pojawic na zdeciu szwow. Opieka nad wracajacym do zdrowia szczurkiem to chyba jedna z trudniejszych rzeczy, ze wzgledu na podawanie lekarstw. Bo malo tego, ze tabletke wielkosci witaminki c trzeba podzielic na 6 czesci, to jescze szczur nie jest zbyt chetny do jej jedzenia... No ale jakos dawalismy rade. Czylismy sie, jakbysmy mieli pod opieka niemowlaka, staralismy sie trzymac go caly czas bez kolnierza (trzeba bylo caly czas wtedy na niego patrzec, bo szczurki wyciagaja szwy w 3 minuty). Wszystko bylo ok, az do 26 lipca. Na szwach pojawila sie ropa. Bylam wtedy z Kajtkiem w moim rodzinnym domu, do dr Lisieckiej trzeba sie umawiac, wiec od razu pojechalam do pani dr Godek do rokietnicy (tam nie trzeba sie umawiac) zeby zbadala sprawe. Przemyla rane, dostal zastrzyk i mielismy wrocic nastepnego dnia. W miedzy czasie dostalismy plyn do plukania rany. Nazajutrz kolejny zastrzyk. Poprawy za bardzo nie bylo. 29.07 jechalismy juz na zdjecie szwow. Cala ranka sie elegancko zagoila... Prawie. W miejscu ropy byla caly czas dziura. I potwornie smierdzaca zolto biala wydzielina. No i sie zaczelo. Pani dr oczyscila wszystko (jak trzymalam Kajtka to zapach i wyglad byl tak straszny ze malo co sama nie odjechalam). Trzeba bylo usunac tez szwy wewnetrzne, bo prawdopodobnie na nich gniezdzily sie bakterie...
Od tego czasu Szczurek musial byc caly czas w kolnierzu, dostawal kolejne antybiotyki, plukanie kilka razy dziennie rany, dwa razy dziennie czyszczenie klatki, bo wszystko musi byc sterylne...
Cala sprawa trwa do dzisiaj. Obecnie Kajtus dostaje zastrzyk 2 razy dziennie(musielismy nauczyc sie dawac zastrzyki, bo maly mial tyle sily ze bronil sie zaciekle przed tabletkami, a po dobroci nie chcial jesc), no i oczywiscie trzeba bylo plukac rane po kilka razy. Caly czas ma wymieniane podklady w klatce 2 razy dziennie( nie moze miec nic innego oprocz takich prostokatnych pieluch seni softow). Z jednej strony jest dobrze, bo szczurek ladnie odzyskuje wage, czuje sie dobrze, jest aktywny i pelen energii, ale z drugiej rana caly czas dobrze nie wyglada. Plusem jest to, ze nie ma juz kolnierza, bo ma juz sline tak wyjalowiona antybiotykami, ze nic sobie tam nie zrobi.
Podczas ostatniej wizyty 19 sierpnia okazalo sie, ze przez wczesniejsze zdjecie wewnetrznych szwow kosc sie odslonila... Kajtkowi grozi kolejna operacja, bo jezeli zakazenie przedzie na kosc trzeba bedzie ja usunac (zostal mu pod skora taki maly kikucik i to jego trzeba bedzie wyciac) w poniedzialek kolejna wizyta. Prawdopodobnie bedzie czekal nas wymaz. Rana sie juz prawie zamknela, a w srodku caly czas jest ropa, wiec trzeba bedzie prawdopodobniej Kajtusia nacinac...
Walczymy juz tak dlugo i tyle juz osiagnelismy i mimo tego, ze to tyle trwa to nie chcemy sie poddawac i dalej szczurka naszego leczyc. Dlatego wlasnie to wszystko pisze. Chcialabym wszystkich milosnikow szczurkow prosic o wsparcie. Po zsumowaniu wszystkich wizyt lekarstw operacji wyszlo ze wydalismy na leczenie ponad 600 zl... Dalsze koszty przekraczaja powoli nasz buzdzet (ja jestem studentka, a moj chlopak dopiero zaczal swoja pierwsza prace) nie chcemy pieniedzy dla siebie, tylko i wylacznie dla Kajtka.
Dlatego wszystkich, ktorzy by chcieli pomoc prosimy o przesylanie darowizn na konto:
76 1090 1362 0000 0001 1396 1980
Julia Gielniak ul. Wakacyjna 2, Kiekrz 62-090
Z dopiskiem "dla Kajtka - login z forum". Liczy sie dla nas kazda zlotowka, naprawde. Z gory dziekuje i trzymajcie kciuki za dalsze leczenie!
Poniżej kilka zdjęć z całego dotychczasowego leczenia
a to Kajtkowa książeczka zdrowia założona po operacji...:
Nazywam sie Julia Gielnak. Chcialabym opowiedziec Wam historie mojego szczurka Kajtusia. Juz dawno chcialam to zrobic, ale mialam nadzieje, ze bede pisac to wszystko z zupelnie innym wydzwiekiem, ale od poczatku...
Kajtusia mam od prawie dwoch lat (w listopadzie mijaja 2 lata). Kupilismy go razem z moim chlopakiem
Kajtus pochodzi ze sklepu zoologicznego, gdzie najprawdopodobniej byl hodowany na karme dla wezy. Od razu nas zauroczyl, piekny szarutki z bialymi znakami szczurek, spiacy sobie slodko... Dosc szybko oswoil sie z naszym towarzystwem. Mieszkal razem z nami w akademiku, potem w mieszkaniu, zawsze wszedzie z nami jezdzil, towarzyszyl w nauce siedzac sobie na ramieniu, dawal sie glaskac i trzymac na rekach. Byl spokojny, raczej typ spiocha.
Wszystko bylo idealnie az do tego roku.
Okolo czerwca podczas zabawy z Kajtusiem, gdy szczurek wskakiwal do klatki zauwazylismy ze ma powiekszona lewa noge. Jak przyjrzelismy sie bardziej, to wierzyc nam sie nie chcialo, na nodze mial bardzo duza bulwe, wielkosci Pierwsza mysl -cos go musialo ugryzc, bo pojawilo sie to nagle. Wczesniej nie zauwazylismy nic niepokojacego, a codziennie sie nim zajmowalismy. Od razu zaczelismy szukac weterynarzy, najlepiej takiech, ktorzy by sie specjalizowali w gryzoniach. Trafilismy do weterynarza w okolicach kraszewskiego (mieszkamy w Poznaniu) nie pamietam nazwiska, pan lekarz podotykal Kajtka i od razu postawil diagnoze - rak. Powiedzial, ze mozemy podjechac do innego weterynarza w Komornikach (ktory chyba byl jego ojcem), zeby to potwierdzic. Pojechalismy, klinika dosc doza, widac ze profesjonalny sprzet, prawie jak szpital dla ludzi. Pan doktor od razu zasugerowal ze to my na pewno zaniedbalismy szczurka, bo to niemozliwe ze tego nie zauwazylismy wczesniej, bylo to straszne, bo naprawde dbalismy o Kajtusia... Zrobil mu przeswietlenie. No i diagnoza sie potwierdzila bardzo duzy guz, prawdopodobnie miesniak. Pytalismy sie, czy nie da sie nic zrobic, jakies leczenie, operacja, cokolwiek. Niestety lekarz od razu spisal Kajtka na straty, bo trzebaby amputowac nozke, bo to szczur, bo stary itd. Powiedzial, ze poki sie dobrze czuje, a caly czas szczurek byl pelen energii, to mamy go normalnie trzymac, dopoki guz mu nie eksploduje... Zalamani wrocilismy do domu z Kajtkiem. W internecie szukalam informacji, co by mozna jeszcze zrobic. Zazdroscilam tym wlascicielom szczurkow, ktorzy mogli swoje zwierzaczki operowac, lub jakkolwiek leczyc. Naprawde myslelismy, ze juz nic sie nie da zrobic. Guz rosl w zastraszajacym tempie... Znalazlam informacje, ze jakas dziewczyna leczyla szczurka ziolami, naparem z szalwi chyba. Od razu polecialam do apteki i robilam Kajtkowi kilka razy dziennie obklady (ponizej zalaczam zdjecia). Niestety nic to nie dawalo, guz caly czas rosl. Serce mi pekalo, bo Kajtus czul sie dobrze, mial tylko coraz wieksze problemy z chodzeniem...
W miedzy czasie moj kotek byl taki mizerny. Moja mama pojechala do pani weterynarz w Rokietnicy, poprosilam ja zeby zapytala sie o Kajtka. Pani doktor Godek, powiedziala od razu ze mamy przyjechac. Byla to pierwsza osoba, ktora dala nam nadzieje. Juz wtedy guz byl tak duzy, jakby drugi mniejszy szczur stal obok Kajtka. Dostal leki, chyba jakies antyzapalne, pani doktor powiedziala ze nie mamy duzo czasu na decyzje, ale powiedziala, ze jest szansa na operacje. Mielismy sie zastanowic. Po tygodniu znowu odwiedzilam pania doktor, bo Kajtus okazal sie miec lupiez wedrujacy. Po dwoch wizytach, kolejnych lekach i zastrzykach, bylo wszystko ok, ale pani dr powiedziala, ze powinnismy podjac ewentualna decyzje o operacji w ciagu tygodnia. Guz zaczal powoli pekac, zyly byly na wierzchu, byly juz odlezyny... Ona nie wykonywala takich operacji, ale polecila nam inna pania doktor - pania Dr Hanne Lisiecka. Bylismy juz zdecydowani na wszystko, zadzwonilismy, umowilismy sie na wizyte....
Pani doktor powiedziala, ze bedzie ciezko, ale podejmie sie operacji, ale ostrzegla, ze musimy byc gotowi na wszysto, bo szczurek w takim stanie ma 50% szans na przezycie, istnialo duze prawdopodobienstwo, ze sie nie wybudzi, bo narkoza moze go zabic. Biedaczek byl przez tego guza tak wychudzony, cala energie guz mu zabieral. Sama przyznala, ze bedzie to dla niej wyzwanie, bo nigdy nie operowala az tak duzego guza. Mimo duzych kosztow (300zl) bylismy pewni, ze chcemy Kajtusia ratowac. Umowilismy sie na operacje w czwartek 18 lipca 2013.
Caly dzien siedzielismy jak na szpilkach, denerwowalismy sie strasznie. Operacja trwala ponad 2h. Pani doktor miala zadzwonic najpierw do mojego chlopaka, w razie czego, jakby mialo pojsc cos nie tak, mial zadecydowac o tym, zeby Kajtusia nie wybudzac...
W koncu odezwal sie telefon.... Kajtus byl caly i zdrowy, co prawda bez nozki, ale wszystko sie udalo! Uwierzylibyscie? Bylismy przeszczesliwi:) jak odbieralismy go od weterynarza, byl jeszcze na glupim jasiu, ale probowal juz chodzic, wstawac. Po tym co przeszlismy to byl prawdziwy cud! Nastepnego dnia bylismy na kontroli i wszystko bylo super. oczywiscie Kajtek dostal kolnierz, cale mnostwo antybiotykow i lekow i za 11 dni mielismy sie pojawic na zdeciu szwow. Opieka nad wracajacym do zdrowia szczurkiem to chyba jedna z trudniejszych rzeczy, ze wzgledu na podawanie lekarstw. Bo malo tego, ze tabletke wielkosci witaminki c trzeba podzielic na 6 czesci, to jescze szczur nie jest zbyt chetny do jej jedzenia... No ale jakos dawalismy rade. Czylismy sie, jakbysmy mieli pod opieka niemowlaka, staralismy sie trzymac go caly czas bez kolnierza (trzeba bylo caly czas wtedy na niego patrzec, bo szczurki wyciagaja szwy w 3 minuty). Wszystko bylo ok, az do 26 lipca. Na szwach pojawila sie ropa. Bylam wtedy z Kajtkiem w moim rodzinnym domu, do dr Lisieckiej trzeba sie umawiac, wiec od razu pojechalam do pani dr Godek do rokietnicy (tam nie trzeba sie umawiac) zeby zbadala sprawe. Przemyla rane, dostal zastrzyk i mielismy wrocic nastepnego dnia. W miedzy czasie dostalismy plyn do plukania rany. Nazajutrz kolejny zastrzyk. Poprawy za bardzo nie bylo. 29.07 jechalismy juz na zdjecie szwow. Cala ranka sie elegancko zagoila... Prawie. W miejscu ropy byla caly czas dziura. I potwornie smierdzaca zolto biala wydzielina. No i sie zaczelo. Pani dr oczyscila wszystko (jak trzymalam Kajtka to zapach i wyglad byl tak straszny ze malo co sama nie odjechalam). Trzeba bylo usunac tez szwy wewnetrzne, bo prawdopodobnie na nich gniezdzily sie bakterie...
Od tego czasu Szczurek musial byc caly czas w kolnierzu, dostawal kolejne antybiotyki, plukanie kilka razy dziennie rany, dwa razy dziennie czyszczenie klatki, bo wszystko musi byc sterylne...
Cala sprawa trwa do dzisiaj. Obecnie Kajtus dostaje zastrzyk 2 razy dziennie(musielismy nauczyc sie dawac zastrzyki, bo maly mial tyle sily ze bronil sie zaciekle przed tabletkami, a po dobroci nie chcial jesc), no i oczywiscie trzeba bylo plukac rane po kilka razy. Caly czas ma wymieniane podklady w klatce 2 razy dziennie( nie moze miec nic innego oprocz takich prostokatnych pieluch seni softow). Z jednej strony jest dobrze, bo szczurek ladnie odzyskuje wage, czuje sie dobrze, jest aktywny i pelen energii, ale z drugiej rana caly czas dobrze nie wyglada. Plusem jest to, ze nie ma juz kolnierza, bo ma juz sline tak wyjalowiona antybiotykami, ze nic sobie tam nie zrobi.
Podczas ostatniej wizyty 19 sierpnia okazalo sie, ze przez wczesniejsze zdjecie wewnetrznych szwow kosc sie odslonila... Kajtkowi grozi kolejna operacja, bo jezeli zakazenie przedzie na kosc trzeba bedzie ja usunac (zostal mu pod skora taki maly kikucik i to jego trzeba bedzie wyciac) w poniedzialek kolejna wizyta. Prawdopodobnie bedzie czekal nas wymaz. Rana sie juz prawie zamknela, a w srodku caly czas jest ropa, wiec trzeba bedzie prawdopodobniej Kajtusia nacinac...
Walczymy juz tak dlugo i tyle juz osiagnelismy i mimo tego, ze to tyle trwa to nie chcemy sie poddawac i dalej szczurka naszego leczyc. Dlatego wlasnie to wszystko pisze. Chcialabym wszystkich milosnikow szczurkow prosic o wsparcie. Po zsumowaniu wszystkich wizyt lekarstw operacji wyszlo ze wydalismy na leczenie ponad 600 zl... Dalsze koszty przekraczaja powoli nasz buzdzet (ja jestem studentka, a moj chlopak dopiero zaczal swoja pierwsza prace) nie chcemy pieniedzy dla siebie, tylko i wylacznie dla Kajtka.
Dlatego wszystkich, ktorzy by chcieli pomoc prosimy o przesylanie darowizn na konto:
76 1090 1362 0000 0001 1396 1980
Julia Gielniak ul. Wakacyjna 2, Kiekrz 62-090
Z dopiskiem "dla Kajtka - login z forum". Liczy sie dla nas kazda zlotowka, naprawde. Z gory dziekuje i trzymajcie kciuki za dalsze leczenie!
Poniżej kilka zdjęć z całego dotychczasowego leczenia
a to Kajtkowa książeczka zdrowia założona po operacji...: