SZCZUROWISKO BARAKUDY <:3O~ <:3O-- <:3O~
: ndz kwie 27, 2014 6:15 pm
Po prawie trzech miesiącach podglądania cudzych wątków, mądralowania się w wybitnych tematach i oglądaniu wspaniałych fot Waszych podopiecznych postanowiłam założyć własny wątek .
Początki mojej miłości do tych stworzeń sięgają dawnych czasów, gdy miałam 11 czy 12 lat.
Pewnego dnia snując się sama po okolicy, znalazłam się w sklepie zoologicznym, w którym sprzedawcą był młody, o nieziemskiej urodzie, długowłosy chłopak. Czarne jak u kruka, lśniące włosy opadały mu niedbale na ramiona, a śnieżnobiały uśmiech wprawił mnie wtedy w takie zakłopotanie, że zwiałam nie rozejrzawszy się po sklepie. Bach! Stało się! Zakochałam się po uszy!
Kilka dni później, znowu musiałam go zobaczyć i znowu wlazłam do tego zoologa... Pretekst wizyty wymyśliłam na poczekaniu, zauważając jako pierwsze akwarium z maleńkimi szczurkami. Poprosiłam by sprzedawca wybrał dla mnie jedno maleństwo i w tym momencie z zaplecza wyszła wspaniała młoda dziewczyna zwracając się do obiektu moich westchnień "Iwo, kochanie...". Och, serce mało mi nie pękło, gdy wracałam do domu. Na pocieszenie była ze mną moja nowa przyjaciółka, czarna jak sadza, z nieproporcjonalnie wielkimi tylnymi łapkami 4 tygodniowa szczurcia. Po jakimś czasie okazało się, że mojej przyjaciółce wyrosły pod ogonem dwa śliczne bimbałki i tak z Sadzy zrobił się kto? Oczywiście imię dostał po moim ukochanym czyli Iwo.
Ci z Was, których roczniki są bliższe przełomowi wieków muszę wspomnieć, że były to czasy bez internetu ( tak, tak moi kochani, sieci kiedyś nie było...), bez telefonów komórkowych i telewizji satelitarnej i niepoinformowana przez ( znielubionego przez to dzisiaj) sprzedawcę, niestety trzymałam Iwo samego przez cały jego żywot.
Potem okazało się, że nie mogę żyć bez ogona i tak kolejno ( znowu w samotności) przeżyły ze mną swoje krótkie życia: Tytus, Marcjanna, Matylda i Elektra . Nastała era podróżowania i na kilkanaście lat, odpuściłam temat jakiegokolwiek własnego zwierzaka...
Mając już trochę więcej lat (34), będąc już żoną swojego męża ( Małża) i mamą swojej córki Mai ( Szkodnika), znowu poczułam jakąś dziwną pustkę w sercu. Małż, choć sam kiedyś też miał szczurzycę, na każdego zwierzaka kręcił nosem. Robiłam kilka podejść do tematu szynszyla bo gdzieś tam słyszałam, że żyją dłużej niż szczury ale oglądane w sieci woliery skutecznie mnie odstraszały. Po mojej głowie wciąż błąkały się wspomnienia o Iwo ale mąż zdawał się być nieugięty. W końcu córcia nieco podrosła i pojawił się kolejny argument: dziecko MUSI wychowywać się ze zwierzakiem by było wrażliwe na to co je otacza! Mąż jednak wynajdował kolejne przeciw. Z mojej strony było lekkie dąsanie się, prośby i groźby aż w końcu ...
Zadzwoniła moja znajoma, że rozmnożyły się jej myszki i czy nie chcę kilku... Mąż się nie zgodził ale uwaga(!), tym razem powiedział o jedno zdanie za dużo " Już wolę szczura bo przynajmniej bardziej kontaktowy..." Długo nie musiałam czekać by przypomnieć mu jego słowa zaledwie dwa tygodnie później ta sama znajoma zadzwoniła do mnie i zapytała czy nie chce dwóch szczurów bo kupiła wczoraj w zoologu a to dzikie i jedna ugryzła jej synka w paluszek... W ciagu godziny byliśmy już na drugim końcu Warszawy i właśnie odbieraliśmy dwie, piękne, wystarchane szczurcie: Damboszka I Kapturcia...
W domu moja Córa stwierdziła, że biała będzie się nazywała Stella a czarno-biała Stellusia ale po kilkudniowych pertraktacjach Stella została ochrzczona Lulu a Stellusia Olivia.
Lulu, to delikatny wacik, dambo, self point standard o tak aksamitnej sierści, że aż czasem boję się, że głaszcząc ją wytrę jej to futerko do łysego i będziemy mieli Fuzza w domu Jest taka trochę kwokowata, wszędzie ma gdzieś jakieś gniazdko, tajemny składzik, którego będzie broniła przeistaczając się w Lulu Waleczną czyli ważąc nieco ponad 200g. powala na łopaty Dexa ważącego prawie 600g!!! Jest spokojna jeśli akurat nie ma roboty do zrobienia, czyli nowej dostawy do kolejnego składu...
Gryzie wszystko co napotka: kable, szmatki, kredki, zabawki wszelkiego rodzaju, kwiaty... Obecnie to przez nią stado ma do swojej dyspozycji tylko jeden pokój zamiast całego mieszkania. Po pobycie w zoologu ma dziurę w małżowinie jak od kolczyka usznej co wszystkich poza mną niesamowicie rozwesela. ja wiem, że to efekt ataku w stadzie bo pewnie różne mioty były razem w jednym akwa...
Olivka, to typ wszędobylskiej nastolatki. Wszedzie jej pełno i nie ma czasu na robienie jakiś tam zapasów, gniazd czy gryzienie czegokolwiek. Aktualnie do nieprzytomności zakochana w Dexie ( niestety bez wzajmności- jest przez niego jedynie tolerowana no i Olivki Dex nie musi się bać, więc że czasami śpią razem ), po zapaleniu ucha niestety łepek nie wyprostował się więc Olivka została taka wygięta...
Dziewczyny razem ciężko uchwycić bo choć Lulu jest powolna i ładnie pozowała do zdjęć to Olivka nadrabiała ADHD za nie obie...
Szybko jednak zorientowałam się, że mi brakuje kogoś do miziania a na forum dowiedziałam się, że samce są bardziej miziaste niż samiczki więc rozpoczęłam poszukiwania kastrata do moich panienek. Niestety, nie było takiego ogłoszenia. Na jednym z portali "sprzedam/kupię/oddam/przyjmę" znalazłam ogłoszenie o 8 miesięcznym samcu do sprzedania wraz z klatką. Zadzwoniłam i zapytałam, czy pani nie zechciałaby oddać mi szczura za free bo "przecież sama klatkę łatwiej sprzedać niż z żywym inwentarzem ..." i udało się, po 2 dniach już jechałam po Dextera, który okazał się ponad półkilogramowym, niebieskim workiem na wszoły ale za to z pięknymi, wielkimi dambowymi uszkami Dexter został już Dexterem ale odjajczyłam go uprzednio pozbywając się dywanu wszołów z jego wydrapanej do krwi skóry. Po oswojeniu się z nami przestał już gryźć ale nadal jest lękliwy choć sam już przychodzi na kolana.
Stado połączyło się po 2 miesiącach od przybycia Dexa do nas ( tyle zajęło nam przygotowanie chłopaka do bezpiecznego spotkania z dziewczynami) i w zasadzie obyło się bez komplikacji. Ku mojemu zaskoczeniu to Lulu ( tak, ten mój niewinny biały wacik) bywa czasem powodem kłótni w stadku a Olivia na maxa zakochana w Dexie, ciągle robi za rozjemcę i broni swojego "Niuniusia".
Dexter, zwany przez nas pieszczotliwie Dzidziusiem, powoli przekonuje się, że klatka większa niż chomiczówka ( w której mieszkał u poprzednich właścicielek) to nic złego, że poza dnem klatki, są jeszcze inne pięterka, półeczki, hamaki, tunele, koszyczki, dach klatki, że na wybiegu się biega i wybieg jest codziennie, że życie może być fajne ale trzeba też komuś zaufać by tego doświadczyć. Tak na serio to nie rozkminiłam jeszcze do końca Dzidziusia, myślę, że oboje potrzebujemy nieco więcej czasu by się poznać.
Fot Dexa mam sporo jak i całej trójki razem ale jakoś czasu brakuje by na fotosik wrzucić. Może jakoś na dniach to nadrobię...
WOW! Pokłony dla każdego, kto przebrnął przez te moje wypociny
Początki mojej miłości do tych stworzeń sięgają dawnych czasów, gdy miałam 11 czy 12 lat.
Pewnego dnia snując się sama po okolicy, znalazłam się w sklepie zoologicznym, w którym sprzedawcą był młody, o nieziemskiej urodzie, długowłosy chłopak. Czarne jak u kruka, lśniące włosy opadały mu niedbale na ramiona, a śnieżnobiały uśmiech wprawił mnie wtedy w takie zakłopotanie, że zwiałam nie rozejrzawszy się po sklepie. Bach! Stało się! Zakochałam się po uszy!
Kilka dni później, znowu musiałam go zobaczyć i znowu wlazłam do tego zoologa... Pretekst wizyty wymyśliłam na poczekaniu, zauważając jako pierwsze akwarium z maleńkimi szczurkami. Poprosiłam by sprzedawca wybrał dla mnie jedno maleństwo i w tym momencie z zaplecza wyszła wspaniała młoda dziewczyna zwracając się do obiektu moich westchnień "Iwo, kochanie...". Och, serce mało mi nie pękło, gdy wracałam do domu. Na pocieszenie była ze mną moja nowa przyjaciółka, czarna jak sadza, z nieproporcjonalnie wielkimi tylnymi łapkami 4 tygodniowa szczurcia. Po jakimś czasie okazało się, że mojej przyjaciółce wyrosły pod ogonem dwa śliczne bimbałki i tak z Sadzy zrobił się kto? Oczywiście imię dostał po moim ukochanym czyli Iwo.
Ci z Was, których roczniki są bliższe przełomowi wieków muszę wspomnieć, że były to czasy bez internetu ( tak, tak moi kochani, sieci kiedyś nie było...), bez telefonów komórkowych i telewizji satelitarnej i niepoinformowana przez ( znielubionego przez to dzisiaj) sprzedawcę, niestety trzymałam Iwo samego przez cały jego żywot.
Potem okazało się, że nie mogę żyć bez ogona i tak kolejno ( znowu w samotności) przeżyły ze mną swoje krótkie życia: Tytus, Marcjanna, Matylda i Elektra . Nastała era podróżowania i na kilkanaście lat, odpuściłam temat jakiegokolwiek własnego zwierzaka...
Mając już trochę więcej lat (34), będąc już żoną swojego męża ( Małża) i mamą swojej córki Mai ( Szkodnika), znowu poczułam jakąś dziwną pustkę w sercu. Małż, choć sam kiedyś też miał szczurzycę, na każdego zwierzaka kręcił nosem. Robiłam kilka podejść do tematu szynszyla bo gdzieś tam słyszałam, że żyją dłużej niż szczury ale oglądane w sieci woliery skutecznie mnie odstraszały. Po mojej głowie wciąż błąkały się wspomnienia o Iwo ale mąż zdawał się być nieugięty. W końcu córcia nieco podrosła i pojawił się kolejny argument: dziecko MUSI wychowywać się ze zwierzakiem by było wrażliwe na to co je otacza! Mąż jednak wynajdował kolejne przeciw. Z mojej strony było lekkie dąsanie się, prośby i groźby aż w końcu ...
Zadzwoniła moja znajoma, że rozmnożyły się jej myszki i czy nie chcę kilku... Mąż się nie zgodził ale uwaga(!), tym razem powiedział o jedno zdanie za dużo " Już wolę szczura bo przynajmniej bardziej kontaktowy..." Długo nie musiałam czekać by przypomnieć mu jego słowa zaledwie dwa tygodnie później ta sama znajoma zadzwoniła do mnie i zapytała czy nie chce dwóch szczurów bo kupiła wczoraj w zoologu a to dzikie i jedna ugryzła jej synka w paluszek... W ciagu godziny byliśmy już na drugim końcu Warszawy i właśnie odbieraliśmy dwie, piękne, wystarchane szczurcie: Damboszka I Kapturcia...
W domu moja Córa stwierdziła, że biała będzie się nazywała Stella a czarno-biała Stellusia ale po kilkudniowych pertraktacjach Stella została ochrzczona Lulu a Stellusia Olivia.
Lulu, to delikatny wacik, dambo, self point standard o tak aksamitnej sierści, że aż czasem boję się, że głaszcząc ją wytrę jej to futerko do łysego i będziemy mieli Fuzza w domu Jest taka trochę kwokowata, wszędzie ma gdzieś jakieś gniazdko, tajemny składzik, którego będzie broniła przeistaczając się w Lulu Waleczną czyli ważąc nieco ponad 200g. powala na łopaty Dexa ważącego prawie 600g!!! Jest spokojna jeśli akurat nie ma roboty do zrobienia, czyli nowej dostawy do kolejnego składu...
Gryzie wszystko co napotka: kable, szmatki, kredki, zabawki wszelkiego rodzaju, kwiaty... Obecnie to przez nią stado ma do swojej dyspozycji tylko jeden pokój zamiast całego mieszkania. Po pobycie w zoologu ma dziurę w małżowinie jak od kolczyka usznej co wszystkich poza mną niesamowicie rozwesela. ja wiem, że to efekt ataku w stadzie bo pewnie różne mioty były razem w jednym akwa...
Olivka, to typ wszędobylskiej nastolatki. Wszedzie jej pełno i nie ma czasu na robienie jakiś tam zapasów, gniazd czy gryzienie czegokolwiek. Aktualnie do nieprzytomności zakochana w Dexie ( niestety bez wzajmności- jest przez niego jedynie tolerowana no i Olivki Dex nie musi się bać, więc że czasami śpią razem ), po zapaleniu ucha niestety łepek nie wyprostował się więc Olivka została taka wygięta...
Dziewczyny razem ciężko uchwycić bo choć Lulu jest powolna i ładnie pozowała do zdjęć to Olivka nadrabiała ADHD za nie obie...
Szybko jednak zorientowałam się, że mi brakuje kogoś do miziania a na forum dowiedziałam się, że samce są bardziej miziaste niż samiczki więc rozpoczęłam poszukiwania kastrata do moich panienek. Niestety, nie było takiego ogłoszenia. Na jednym z portali "sprzedam/kupię/oddam/przyjmę" znalazłam ogłoszenie o 8 miesięcznym samcu do sprzedania wraz z klatką. Zadzwoniłam i zapytałam, czy pani nie zechciałaby oddać mi szczura za free bo "przecież sama klatkę łatwiej sprzedać niż z żywym inwentarzem ..." i udało się, po 2 dniach już jechałam po Dextera, który okazał się ponad półkilogramowym, niebieskim workiem na wszoły ale za to z pięknymi, wielkimi dambowymi uszkami Dexter został już Dexterem ale odjajczyłam go uprzednio pozbywając się dywanu wszołów z jego wydrapanej do krwi skóry. Po oswojeniu się z nami przestał już gryźć ale nadal jest lękliwy choć sam już przychodzi na kolana.
Stado połączyło się po 2 miesiącach od przybycia Dexa do nas ( tyle zajęło nam przygotowanie chłopaka do bezpiecznego spotkania z dziewczynami) i w zasadzie obyło się bez komplikacji. Ku mojemu zaskoczeniu to Lulu ( tak, ten mój niewinny biały wacik) bywa czasem powodem kłótni w stadku a Olivia na maxa zakochana w Dexie, ciągle robi za rozjemcę i broni swojego "Niuniusia".
Dexter, zwany przez nas pieszczotliwie Dzidziusiem, powoli przekonuje się, że klatka większa niż chomiczówka ( w której mieszkał u poprzednich właścicielek) to nic złego, że poza dnem klatki, są jeszcze inne pięterka, półeczki, hamaki, tunele, koszyczki, dach klatki, że na wybiegu się biega i wybieg jest codziennie, że życie może być fajne ale trzeba też komuś zaufać by tego doświadczyć. Tak na serio to nie rozkminiłam jeszcze do końca Dzidziusia, myślę, że oboje potrzebujemy nieco więcej czasu by się poznać.
Fot Dexa mam sporo jak i całej trójki razem ale jakoś czasu brakuje by na fotosik wrzucić. Może jakoś na dniach to nadrobię...
WOW! Pokłony dla każdego, kto przebrnął przez te moje wypociny