[ŁÓDŹ] o Jachmanie i innych.. Historia Majka

Polecani i "nie-polecani" weterynarze oraz Wasze przygody z nimi.

Moderator: Junior Moderator

Regulamin forum
Zanim zadasz pytanie, sprawdź w "Szukaj ..." czy odpowiedź nie została już udzielona!
Wyszukiwarka jest w każdym dziale (zaraz poniżej tego ogłoszenia) , a także u góry po prawej.
Jeśli chcesz wyszukać wyraz 3literowy, pamiętaj o dodaniu * na końcu :)
sQubana
Posty: 2
Rejestracja: śr maja 20, 2015 5:28 pm

[ŁÓDŹ] o Jachmanie i innych.. Historia Majka

Post autor: sQubana »

Witam, nie wiem nawet od czego zacząć..

Majk był moim pierwszym szczurem i niestety od samego początku bardzo chorował.
Miesiąc po kupnie, zaczęło się pierwsze kichanie i katarek. Oczywiście jako laik, od razu pobiegłam do najbliższego weterynarza, gdzie go osłuchano i powiedziano mi że to najprawdopodobniej alergia na jakieś jedzenie lub na trociny. Wszystko wzięłam pod uwagę, wprowadziłam zmiany o których mówił lekarz, ale niestety, mało pomogło. Wyżej wspomniany katar był tak silny, że pewnego dnia, Majk dostał krwotok z noska.. pobiegłam z nim do weterynarza, który stwierdził że to przez podrażnienia, które spowodował katar i że nie ma powodów do obaw. Jako że nie byłam kompletnie przekonana do ówczesnego lekarza, postanowiłam pójść do Bernarda na dąbrowskiego, gdzie przesympatyczny młody Pan zalecił 10cio dniowy antybiotyk. Po tych kilku dniach, mój ogonek był jak nowo narodzony..wszystko przeszło jak ręką odjął a ja myślałam że nareszcie się uporałam z tym okropnym przeziębieniem. Sielanka trwała raptem kilka tygodni, przeziębienie wróciło i towarzyszył mu niestety nagły wylew w prawym oczku. Jako że kilka dni wcześniej czytałam na Waszym forum o "cudownym" doktorze Jachmanie, stwierdziłam że warto się tam przejechać, skoro gościu tak sie zna na gryzoniach.
I tutaj zaczyna się horror, pierwsza wizyta, prawie 2,5h czekania w poczekalni, a gdy kiedy w końcu nadeszła moja kolej, Pan Jachman poświęcił mi 5min, po czym nawet nie patrząc na ogonka, stwierdził skazę krwotoczoną, nakazał codzienną inhalacje i zastrzyki. Jeździłam, Majk dostawał po 4-5 zastrzyków dziennie, z tym że...nic mu nie pomagało. Katar się robił coraz gorszy i zaczął mu przeszkadzać w oddychaniu, na oczku wylew ani troszkę się nie zmniejszał. Nigdy nie mogłam się "dobić" do Pana Jachmana, który biegał jak głupi od pokoju do pokoju,nie skupiał sie na ani jednym zwierzaku, a co 10min wychodził na papierosa. Gdy było mi dane go wreszcie zatrzymać, prawie że siłą (!) przy moim ogonku, zadałam mu parę pytań, powiedziałam ze leki nie pomagają, po czym w odpowiedzi usłyszałam TAK MUSI BYĆ, PROSZE MU DAĆ CZAS. I tutaj się pojawia druga, jakże cudowna "Pani doktor" z tej kliniki.. Spojrzała na Majka i jego zakatarzony nos i wpadła na cudowny pomysł, podawania mu kropli do noska. Recepta przepisana, mamy kropelki podawać w domu. Ok. Następnego dnia wpuściliśmy mu krople.. nie minęła godzina, dostał kolejny krwotok, z tym ze tak silny, że słaniał się na nóżkach. Oczywiście wio w auto i do Jachmana.. Spanikowani weszliśmy bez kolejki i uwaga... SZCZUR LEŻAŁ ZAKRWAWIONY PRZEZ 40MIN BEZ POMOCY. Jachaman przechadzał się w jedną i w drugą stronę, nasze błagania o pomoc miał głęboko w tyłku, a Pani która przepisała nam krople, widząc nas udawała że jesteśmy niewidzialni. Oczywiście gdy w końcu ktoś się nami zainteresował, bez większych tłumaczeń zalecił kolejny ciąg zastrzyków.
Krwotok z każdą chwilą ustępował a ja znowu myślałam że nareszcie bedzie spokój. Nic bardziej mylnego. Po dosłownie 4 godzinach, zobaczyłam znowu ogonka całego we krwi. Tym razem darowałam sobie udawaną klinikę Pana J. i pobiegłam do Bernarda na dąbrowskiego. Tam młody lekarz widząc nas, zaczął od razu działać, podał adrenalinę, antybiotyk i coś na zatrzymanie krwotoku, jednakże dał mi do zrozumienia że szczur jest w stanie agonalnym i może nie przeżyć nocy. Wróciłam do domu, całą noc nie spałam, czuwałam przy klatce sprawdzajac co chwila czy Majki oddycha.. przeżył noc, krew już się na szczęście nie pojawiała, ale ten cholerny katar... nie chciał go opuścić! Chodziliśmy do Bernarda na kolejny antybiotyk.. W ciągu 4 dni wyleczył mu chore oczko, wylew mu zszedł a katar się pomniejszał. I tak aż do przedwczoraj.. zauważyliśmy u Majka coś jak guz, czy ropniak w środku pyszczka. Pobiegłam na dąbrowskiego, Pan doktor nie umiał stwierdzić co to jest i powiedział że mam przyjść na następny dzień zostawić ogonka, oni pod narkozą dokładnie zbadają tą dziwną narośl. Tak tez zrobiłam. Wczoraj o 8 rano zaniosłam Majka do lekarza. Zostawilam go tam i miałam oczekiwać telefonu ok 12 w południe z informacją. o 13 odebrałam telefon i usłyszałam że to paskudna promienica. Że ma guzy dosłownie wszędzie i że czarno to widzi. Z racji tego, że bardzo chciałam go ratować nakazałam usuwanie guzów, wiedziałam że już nie ma innej opcji, że musi spróbować go uratować. Godzinę później zadzwonił chirurg z informacją że operacja się udała i że do godziny 18stej Majk powinien się obudzić. Pojechałam tam o 17stej, od razu po pracy a tam czekała na mnie wiadomość...
Że mój Majk odszedl 10min przed moim przyjściem. Dostał nagły krwotok. Nic nie mogli zrobić. Serce rozerwało mi się na kawałki. Nie mogę się pozbierać. Patrzę na klatkę i nie widzę tego pięknego różowego noska spoglądającego na mnie.
Można było go uratować. Gdyby Jachman poświęcił mu chwilę i go zbadał. A teraz..straciłam swoje maleństwo...


Dlatego ostrzegam wszystkich przed "doktorem" Jachmanem. Jest to napewno miejsce do którego już nigdy w życiu nie pojadę z żadnym ogonkiem. Zero szacunku dla człowieka i dla zwierzaka. Nastawieni niestety tylko na kasę.
ManiaX
Posty: 1
Rejestracja: pn sty 11, 2016 10:17 pm

Re: [ŁÓDŹ] o Jachmanie i innych.. Historia Majka

Post autor: ManiaX »

Nie słuchać kobitki. Jestem studentką weterynarii i miałam staż u pana Jachmana. To najwspanialszy człowiek na świecie jakiego znam. Moja znajoma leczyła u niego gryzonie i jest zadowolona. Ja sama gdy miałam chorego kota dostała jego prywatny numer, aby zadzwonić i poinformować o postępach w leczeniu. (To było przed stażem) Tak traktuje każdego pacjenta i przez ten miesiąc gdy siedziałam tam codziennie złego traktowania pacjenta lub właściciela.
Kolejki są, bo to znany lekarz. Sama wiem, że czasami czeka się 2 godziny, ale warto.
Pan Jachman jest uczciwym człowiekiem. W błąd mogę uwierzyć, ale on naprawdę kocha swoja pracę. Szczególnie polecam przy większych pupilach, bo on uratuje prawie każdego psa.
sQubana
Posty: 2
Rejestracja: śr maja 20, 2015 5:28 pm

Re: [ŁÓDŹ] o Jachmanie i innych.. Historia Majka

Post autor: sQubana »

Prawda jest taka że na szczurach się kompletnie nie zna. Historia zmyślona nie jest, dawał non stop gó*** antybiotyk, który kompletnie nie pomagał, a moje alarmy miał głęboko w tyłku. Nawet przy mnie szczura nie chciał zbadać, zabierał go na dosłownie 15sek na swoje zaplecze, po czym wracał i mówił że wszystko jest okej. Podejrzewam że nawet go nie tknął. Może i jest znany, ale napewno nie jest godny polecenia, jeśli chodzi o ogony. A teksty typu "nie słuchać kobitki" proszę sobie darować. Psy? Proszę bardzo. Ale jeśli kochacie swoje ogony, radzę unikać tej "lecznicy" .
ODPOWIEDZ

Wróć do „Weterynarze”