Niezbyt fajny miałam wczoraj sen: śniło mi się, że w jakiejś sali uczelnianej stała wielka zasyfiała klatka z samotnym szczurem, wyliniałym i ponad ludzkie wyobrażenie wielkim, spasionym. Spomiędzy prętów przy bocznych drzwiczkach wprost wylewało się błoto fekaliów, a on wyglądał do mnie i przyciskał swój nos do klatki, kurczowo zaciskając palce przednich łapek na brudnych prętach.Towarzyszył mi znajomy i wyglądało na to, że w pewien sposób jest za zwierzę odpowiedzialny. Kiedy sprzątaliśmy w tej stajni Augiasza, wówczas z sąsiadującej z uczelnią, nieukończonej adaptacji poddasza przeszedł do nas - należący do mieszkającej tam pani weterynarz - biały dumboszek; wgramolił wgramolił mi się na ramię i tak został. Ogromnie mi było żal tego biedaka w klatce i już coś zaczęłam kombinować... ale wtedy się właśnie obudziłam.
Natychmiast zerknęłam do Kazimierza, ale Szarak spokojnie spał. Podopieszczałam króliczka i nałożyłam do miski trochę zupy jarzynowej, bo wczoraj ku naszemu zdziwieniu wykrzywił ode mnie i pojadł jej ze spodka, głośno mlaszcząc.
A wracając z pracy natknęłam się na umierającego gołąbka leżącego przy ulicy. Źle wyglądał - wyziębiony, miał podkulone nóżki i z trudnością utrzymywał głowę. Ekspedientka ze sklepu dała mi podziurkowane pudełko i zabrałam nieszczęśnika do domu, nie mając najmniejszych nadziei na to że przeżyje, ale nie mogłam pozwolić, by dokonał żywota na chodniku, w deszczu i chłodzie.
I niestety nie przeżył. Łepek zaczął mu uciekać w tył, szarpnął się kilka razy; mogłam tylko uspokajająco głaskać biedaka po główce, a on patrzył na mnie smutno czarnym okiem, choć pewnie mnie nie widział. Krótką chwilę to trwało i gołąb umarł w moich rękach...
Nie wiem, co go spotkało, czy był chory czy może ktoś go potrącił