Przynoszone dzikunom żarełko znika, więc chyba są, nadal żyją.

Inna rzecz, że mądre ptactwo zauważa moje dzienne dostawy (mąż woli podjechać nocną porą) i też się pożywia.

Dzisiaj, ledwie dokonałam desantu żarcia wprost do nory, już po chwili odwracając się na odchodnym ujrzałam dwie ulatujące w górę wrony; każda w dziobie miała po kawałku banana.
Architektura miejsca się zmieniła ostatnio (robotnicy zieleni miejskiej nieco naruszyli teren i w poprzek legł tam całkiem spory konar drzewa, norka jednak się ostała i zapasowe wyjście takoż), ale mam nadzieję, że dzikuny jakoś wydolą to sprzątanie.
Dzwoniłam wczoraj na kliniki; "nasz" gołąbek po 3 dniach zastrzyków miewa się całkiem nieźle, pani doktor stwierdziła, że roznosi wolierę.

na pewno lek w zastrzyku szybciej zadziała niż podawanie do dzioba, jak robiliśmy to w domu. Po skończonym leczeniu zostanie wypuszczony - jeśli nie pofrunie, jeszcze jakiś czas zostanie w azylu - ale ja myślę, że pofrunie, u nas w domu mało nie wyfruwał razem z szybą tak chciał na wolność, tyle że chory nie miałby wielkich szans. Jest śliczny, mam nadzieję że kiedyś go jeszcze ujrzymy
