Mewie ta przetrącona łapka już odpadła i wygląda to nie najgorzej, choć jeszcze się stara na niej nie wspierać. Druga mewa połamaną łapkę ma podwiniętą i jakoś daje radę. Obie wiedzą, że ich nie ukrzywdzę, łatwo się je podkarmia.
Koślawa wrona nadal nieobecna, mam tylko nadzieję, że wszystko z nią ok.
Bardzo zabawną przygodę z gołąbkiem miałam ostatnio.
Podkarmiwszy kalekie mewy i wrony, przeszłam w inne miejsce, żeby rzucić trochę ziarna kaczuchom; zleciały się też jak wiadomo gołębie i dojrzałam jednego z nogą oplątaną sznurkiem, tak więc sypnęłam pszenicy i w tłoku nakryłam go dłonią. Delikatnie, żeby go nie przestraszyć. A gołąbek zrazu nie poczuł w ogóle mojej ręki i nadal jadł, ja tymczasem przykucnęłam i poprawiłam chwyt oburącz, wówczas począł się wyrywać, choć nie jakoś energicznie, i nadal dziobał ziarno. Przyłożyłam potem delikwenta do swojego boku, posmyrałam po łebku dla uspokojenia i podsunęłam rękę z jedzeniem - i wyobraźcie sobie, że biedak jadł!
Przerywając co prawda momentami rozglądał się wokół, wyciągał szyję ku wolności, ale zaraz znów zaczynał jeść. Ludzie, którzy dołączyli do mnie, kiedy ich spytałam o scyzoryk, wraz ze mną zaśmiewali się z gołębia, który wolał jeść trzymany przez człowieka, który go schwytał, niż wyrywać się na wolność. Musiał biedak być bardzo głodny.
Obie łapki były w niciach i na dodatek nić pętała mu też razem nóżki, przez co nie bardzo mógł swobodnie chodzić. Musiałam gołąbka wziąć do domu i porozcinać to wszystko.
Wyobraźcie sobie teraz schwytanego ptaka, który zaniesiony do ludzkiego domu i trzymany ręką człowieka... je z podetkniętej pod dziób dłoni!
Bo doszłam do wniosku, że spróbuję najpierw biedaka nakarmić, a dopiero potem uwolnię. Tak się też stało, gołąbek jadł i jadł, a kiedy przerywał rozglądając się z pewnym niepokojem dookoła, ja uspokajająco gładziłam go po łebku i to działało, mały znowu zaczynał wcinać ziarno.
Nici dały się usunąć wszystkie i myślę, że udało mi się ocalić mu palce, które niebawem, pozbawione dopływu krwi, odpadłyby. A przy tym ile jeszcze bólu by biedaka czekało...
Potem już tylko wzięłam klucze w rękę, zeszłam na dół, otworzyłam drzwi od bramy i postawiłam gołębia na progu - zrobił trzy, cztery kroczki i pofrunął wysoko nad podwórzem. Zatoczył koło, a następnie zniknął nad dachami, kierując się w stronę, z której go zabrałam. Zadziwiają mnie wciąż na nowo te ptaki