U nas znów pustka;(
10 lutego pożegnałam Szakłaka, a teraz 6 kwietnia - Obrazki. Oboje powoli, ale nieubłaganie zabierała mi niewydolność oddechowa. Szakłaś, ze względu na swoją specyfikę, nie był dokładnie zdiagnozowany, ale u Obrazki stwierdzone mieliśmy rozległe konsolidacje w klatce piersiowej, do których doszły też sprawy kardiologiczne. Jednak u obojga, jak wcześniej u Lulka, zmniejszająca się powietrzność płuc i drożność oskrzeli wymusiły te ostatnie decyzje;(
Szakłak miał 2 lata i 10 miesięcy, Obrazki 2 lata i 9 miesięcy.
Szakłak to była siła - destruktor, ale i entuzjasta wszystkich rzeczy. Jego i lulkowy kickboxing, z fruwającymi kończynami i widowiskowymi rzutami o podłogę, ktoś by pomyślał - rywalizacja, a to dwaj zapaleńcy uczynili sobie szlachetny sport, po którego codziennej praktyce wstawali, otrzepywali futra i szli na kolację. Rycie w tapczanie, druga wspólna pasja, której nie skąpili energii, z pełną świadomością ryzykując spotkanie nos w nos ze strasznym człowiekiem podczas przepędzania z gąbki. Szakłaka partyzantki w szafie, gdzie raz zamelinował się tak dokładnie, że gdyby nie alarm wszczęty przez Lulka, pewnie i nockę by spędził. Zmłócił przy tej okazji książkę "O psie który jeździł koleją" - szczur który siedział w szafie...
I wreszcie był Szakłaś pasjonatem jedzonka. Przy jedzonku właśnie stopniowo skracał się między nami dystans. Szakłak, jak jego druhowie, czmychał pod łóżko przy lada moim poruszeniu, ale po jedzonko – błyszczące oczy najpierw spod łóżkowego schronu, a później i na otwartą przestrzeń wywodziły go. Na ten czas czyniąc z niego szczura prawie cywilizowanego;)
Palce pamiętają sprzedane im dziaby, ale raczej zawsze były one rezultatem mojej nieostrożności. I był ten ostatni raz, całkiem ostatni, przy którym nie powstrzymałam łez, zgoła nie z bólu…;(
Cudem było jego wyzdrowienie po drugim zabiegu wycięcia guza w brzuszku, kiedy dr Rzepka przygotowała mnie na najgorszy scenariusz, a zamiast tego dostaliśmy 5 dodatkowych miesięcy. Niestety krótko potem obudziło się coś w Szakłaka drogach oddechowych i od października do końca zmusiło testować wciąż nowe antybiotyki, które nie działały tak jak powinny, mimo że dzik sumiennie wcinał wszystko co dostawał. Jeszcze miesiąc dał nam steryd - przeżyć te magiczne nocne chwile, po tym jak Obrazki wypuszczała szczury – wędrówki w kołdrze, i przycupnięcia nieopodal, obowiązkowe chowanie stóp też, ale i te zbliżenia coraz bliższe… Albo wstrzymywanie oddechu, w czasie kiedy Obrazki drzemała słodko w swojej kołysce - dłoni wspartej na klatce piersiowej, a osamotniony Szakłak zakradał się na kolana, i potrafił udeptywać je chwilę pod osłoną laptopa badając, co też takiego wartego zachodu i ryzyka przy człowieku znaleźć można.
Gdybyśmy mieli więcej czasu...
Ostatnia "robótka" w styczniu:
I Obrazki… cóż o niej ?
O Szakłaku napisałam destruktor, a przecież to Obrazkowe-paszczykowskie oząbkowało każdy kawałek drewna i plastiku znajdujący się w pokoju. Ona nocami brzdąkała po prętach domagając się należnego szczurkowi wyjścia. Wszystkie obrazki kochały wolność, w porach wybiegu nie było mowy, żeby któreś gnuśniało w klatce. Nawet skazane na ciągłe śledzenie ruchów człowieka – wybierały czujność, ale i swobodę. Imponowała mi ich odwaga, głód wrażeń i radość życia. A Obrazeczek był wśród nich najbardziej niesamowity. Pokój to za mało ! Reszta mieszkania, którą przedreptała wzdłuż i wszerz, z moją, albo i bez mojej obecności - za mało ! Słońce, podwórko, łąka, wiatr w wibrysach – to jej prawdziwe i bezustanne wyzwanie, które realizowała kiedy tylko nadarzyła się sposobność. Galopadą na drzwi. Albo zębem we drzwi. Albo na "wypuść szczurka, daj pożyć". Mały niezatrzymany żywotek. Parła w każde nieznane pewna, że z wszelkich opałów uniosą ją znane dłonie. A wtedy, przysięgłabym, chichotała wywierzgując się, aby biec dalej, albo, jeśli było po jej myśli, przylegała całym ciałkiem z miejsca sposobiąc się do snu. W ulubionym miejscu - na platformie z dłoni kołysana oddechem, albo na szyi, kiedy leżałam, tam gdzie tętno jest. I zwijała w piąstki małe zmarznięte łapki, albo rozcapierzała je wraz zresztą zrelaksowanego ciałka. To, że w trakcie takiego przytulenia człowiek się pochylał, przemieszczał, układał wygodniej, nigdy jej nie dekoncentrowało. Myszka była w swojej kapsule bezpieczeństwa, i choćby była do góry nogami, nie był to powód aby przerywać sobie słodki sen.
Od najpierwszych dni taka była, taka cudownie ufna i odważna, jak nie wiedziałam, że szczury mogą być. A przecież z czasem stała się jeszcze bardziej – stała się Dzieckiem.
Tak moja, że prawie zapomniałam, że była też ich:
Obrazki plamiste – najbardziej specyficzne stadko jakie mieszkało w szczupakowie: pirat drogowy, nieśmiały anioł wielkoszczur, entuzjasta wszystkich rzeczy, i cudowne Dziecko.