To znowu ten czas w roku, kiedy doba jest za krótka o co najmniej 3-4 godziny. W tym tygodniu wybiegi dzieciarni ograniczyły się do łączenia w wannie i kiszenia w transporterach (liczba mnoga jest uzasadniona).
Mea culpa. Jest nadzieja, że od jutra będzie trochę normalniej.
Łączę na raz trzy stada, z wyłączeniem starszych pań. Staruszek nie chcę na razie stresować, czekam, aż wyklaruje się struktura stada, a najgorsze emocje opadną, zanim w ogóle zdecyduję, czy je też łączyć.
Czterej mali chłopcy są cudowni i delikatni nie tylko dla ludzi, ale i dla ogonów - nie mają problemów z akceptacją obcych. Niestety, poziom stresu sprawił, że teraz Ferb boi się nawet własnego cienia.
Oli stara się być tak płaski i niewidzialny, jak się tylko da, byle doczekać końca horroru w wannie. Od razu ładnie skumał się z Elzą, która też poleguje, ale chyba raczej dlatego, że ma wywalone na przepychanki reszty.
Najgorszy konflikt jest nadal na linii Latimeria-Fuf. Babsztyl nie może darować mu niedawnej zniewagi. Dzisiaj skotłowała go tak, że biedaczek leżał pół wieczoru z wywalonym podwoziem.
Mort chodzi cały napuszony, ale ustawił tylko po jednym razie małych chłopców i dał spokój. Jednak trochę się go boję, bo robi wrażenie, ten wielki, kwadratowy agut (Groszek potrafił wyglądać niemal równie groźnie...).
O, taki agut:
Fuf and Mort by
Ivy Mae, on Flickr
Ogólnie, Sardynki z całej bandy są najbardziej charakterne, dlatego teraz kiszą się w czwórkę, kiedy reszta poszła odpoczywać.
Fini i Ferb o jajcięciu już chyba nawet nie pamiętają. Tylko Ferb dorobił się paskudnej martwicy na karku po antybiotyku. Jak to martwica, wygląda brzydko, ale kiedyś się zagoi. Gdyby nie dziura na plecach, trudno by go było odróżnić od Freyi.