Nie mam pojęcia, Uni. Mam wrażenie, że dopiero co przywiozłam 2 małe szczyle, a są już... starzy, no nazwijmy to po imieniu. Po Wanilce zupełnie tego nie widać, jest równie sprawna i szybka jak zawsze, ale Placuszek wymaga już pomocy. Choć z drugiej strony, on od zawsze w mojej obecności udawał niesprawnego, że nie może wejść, że nie może wskoczyć 20cm
Dwa razy w życiu go widziałam poruszającego się, jak na dzika przystało - przy łapankach do weta. Kiedy mnie nie było w domu, śmigał, wskakiwał, zjadał samodzielnie.
Zastanawiam się, jaka głębsza potrzeba stoi za tą jego ściemą
To znaczy, domyślam się, że to jest domaganie się uwagi. Ale do dziś dnia nie mogę nadziwić się, że bądź co bądź dzikie zwierzę tak bardzo potrzebuje kontaktu z człowiekiem i że tak wygłówkował, jak ten kontakt wyegzekwować, i mimo utraty zaufania, odbudowuje je uparcie. Musi mnie naprawdę kochać
Co do wizyt - tak, to zdrada i krzywda dla nich. Człowiek jak zwykle, mimo starań, najpierw bierze pod uwagę ludzki punkt widzenia: czego tak się boi? Przecież zawsze jedzie taksówką, żeby było szybciej, ciszej. Potem w lecznicy pośpi chwilę, i zanim się porządnie dobudzi, jest już z powrotem w domu. Nikt nie zadaje mu bólu, żadna krzywda nie spotyka... Dopiero wczoraj pomyślałam - no dobra, ale może to wcale nie jest fajne, że urywa mu się film, a jak wraca do siebie, to go łapeczki nie słuchają...? Że ta błogosławiona wziewka nie jest lekarstwem na całość szczurzego strachu?
Co do wizyt u weta - tak, to jest zdrada i krzywda. Michał przedwczoraj do lekarza. Mąż miał parę wolnych dni i rano, kiedy nadarzyła się okazja i niezbyt dziurawy kocyk* w którym Placek śpi o tej porze, zawinął Jegomościa razem z tymże kocykiem do weta. Tak na przegląd. Kiedy Mąż zadzwonił, że się udało i Placuch już w transporterze, rozbolał mnie żołądek i ręce zaczęły się trząść... bardzo przeżywam dzicze wizyty, bo wiem, że boją się niewyobrażalnie. Choć tylko na mnie Placek wrzeszczy, kiedy orientuje się, że jest zamknięty w pudle. Drze się potwornie. To są takie wrzaski, że... w lecznicy ktoś mnie zapytał, co to za zwierzę... a ten ktoś prowadził szczurzy DT. Jestem bliska płaczu, kiedy to słyszę. Na Michała nigdy nie wrzeszczy. Pancio jest spoko, ale jeśli to JA zdradziłam, to wiadomo, tragedia...
Okazuje się, że placuszkowe serce i płuca wyszły bez większego szwanku z tego strasznego zapalenia, jakie miał, ale za to wątroba wygraża pięścią (badania krwi). Suple hepato-cośtam niezbyt chce jeść, więc wprowadzam mu je po troszeczku. Jak się domyślacie, podanie do paszczy na siłę raczej w grę nie wchodzi. Ja ucierpię, a on i tak na siłę nie zje. Po troszku będziemy zwiększać do ustalonej dawki, pomalutku, żeby się przyzwyczaił, dodamy też ziółka i inne specyfiki wspomagające wątrobę i bezpieczne dla ogonka.
*tydzień temu ja też chciałam zabrać go do weta sprawdzoną metodą na kocyk - ale nie wzięłam pod uwagę, że kocyk ma już dużo dziur. Podniosłam Placka razem z kocykiem - wiał w tempie kosmicznym, jakby miał znów 3 miesiące. Odpuściłam. Sytuacja nie była nagła, i bez zagrożenia życia już nigdy więcej nie zrobimy mu tego, co przy tych dwóch nieszczęsnych wizytach z jesieni.