Strona 100 z 100

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: sob sie 03, 2019 12:12 am
autor: Megi_82
W ostatnim czasie pożegnaliśmy Bianuszkę :'( Jeszcze w piątek rano była jak zawsze, a w niedzielę już tylko znieczulenie wystarczyło... Miała może że 2,5 roku i nawet nie zaczęła się jakoś wizualnie starzeć. Czasem już tak bardzo nie mam siły, szczurki odchodzą ostatnio tak często :(

Zostało nam 5 panieneczek. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio było ich tylko tyle. Nie mam aktualnie siły się doszczyrzyć, łączyć, myć klatek. Choć tak brakuje jakiegoś czarnego pysia. Odkąd odeszły stadnie Afri, Bąbel ej i Dzidzia, pierwszy raz nie mamy w stadzie króweczki-czarnego kapturka. Ale nie mam siły. Ten rok jest dla mnie bardzo ciężki, nie będę Wam truć, ale naprawdę zastanawiam się, co jeszcze i z której strony.

Z milszych wieści - 1.08 Wanilcia skończyła 3 lata :) Moja kochana dzika królewna trzyma się dobrze, tfu, tfu, nie choruje, i choć nie biega już jak młody dzik, to jednak nadal jest nie do złapania. Zmieniło się tylko to, że już się nie dematerializuje, nie umie już w "puff-nie ma mnie", a po prostu bardzo szybko zwiewa i widać, w którą stronę :) Niestety, nie zmieniło się to, że z nami nie gada. Straciła zaufanie, kiedy Placek chorował, i już tak zostanie. Czasem wystawi ryjek z kanapy do pogłaskania, ale zapomnij, żeby na kolanka czy się pobawić...

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: pn paź 07, 2019 8:59 am
autor: unipaks
Bianko, śpij spokojnie[*] Ogromnie mi przykro, Megi... :(

Dla Wanilki życzenia wszystkiego najszczurszego z okazji tych 3 latek! Niech się dalej tak trzyma! :-* Myślę, że w końcu jednak zbliży się trochę do Was, da się nieco bardziej obłaskawić;)
Głaski dla dziewczyn!

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: ndz paź 13, 2019 9:44 pm
autor: ol.
Doczytuję i o Waszych pożegnaniach - Placuszek, Bianka... Bardzo mi przykro, Megi;(

Ale już wielkie świętowanie Wanilki napawa otuchą, że delikatne szczurze życie, potrafi się także z wielką mocą tkać. I niech ta moc nie opuszcza Twojej pięknej dzikiej panienki :-*
Zdrowia również pozostałym dziewczynkom życzę, oby się to układało, reszta jest pestką.
Buziaki !

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: pn sty 06, 2020 3:56 pm
autor: Megi_82
No dobra, duży update (i foty), działo się - powitania, urodziny, i pożegnanie, niestety.
Pożegnaliśmy niedawno Wioletkę :( Była kochanym, dobrym duszkiem, cierpliwym i życzliwym całemu światu. Przysadka się rozfikała, choć nie wystąpiły u niej oczywiste objawy, padło raczej na tylne nóżki, co przy jej wieku i tuszy sprawiało wrażenie, że starość po prostu puka. Przez jakiś czas udawało się nad nią panować, potem przyszło pogorszenie. Takie, że już mieliśmy jechać się żegnać, ale zwiększenie dawki znów pomogło na jakiś miesiąc. Wiolcia odeszła dość nagle. Wieczorem u pancia na kolanach zjadła jeszcze z apetytem dużą kolację, a rano już jej nie było :(
Obrazek

Ale spotkały nas też dobre i radosne rzeczy, aż nie wiem, od czego zacząć :) Wanilia w Nowy Rok skończyła, uwaga, 3 lata i 5 miesięcy! Nie bardzo mieści mi się to w głowie, tym bardziej, że zupełnie tego po niej nie widać. Jest zdrowa, nigdy nie chorowała, nawet na przeziębienie. Jest też w miarę sprawna, a nawet bardzo sprawna, jak na ten wiek. W lepsze dni przebiera wszystkimi nóżkami! W gorsze słabiej, ale wciąż potrafi włazić do swojej miejscówki 20cm nad podłogą. A wygląd - no cóż, ona gdzieś cichaczem na liftingi chyba uczęszcza :D Sami zobaczcie, foto aktualne :)
Obrazek
Nadal z nami nie gada. No, po prostu dziki-dziki szczur. Ale jest kochana i przyjazna, a gdyby nagle zaczęła teraz gryźć, to chyba złożyłabym to już na karb jakiejś starczej demencji ;) Kontaktowa jest na tyle, aby sygnalizować co chce do jedzenia. Apetyt dopisuje :)

Mieliśmy też gości specjalnych oraz dołączyły do nas dwie kochane dziewczyny (Anuszka we wrześniu i Lollipop tydzień temu).

Pod koniec sierpnia zostałam poproszona przez przyjaciółkę o przygarnięcie na weekend matki z maluchami, bo kiedy znalazł się transport z daleka, to docelowe DT akurat wyjechało na weekend. To była Anuszka właśnie. Wiele miesięcy mieszkała w parku, aż zgarnęła ją pewna pani, która ratuje zwierzaki, ale bardziej psy i koty, więc niespecjalnie miała warunki dla gryzoni, tym bardziej, że maluchy... no, ale po kolei ;) Całą rodzinkę podwieziono mi w sobotni poranek w sporej klatce. Piękna, młoda haszczanka z czworgiem równie pięknych, podejrzanie agucich ::) dzieci. Otworzyłam w domu klatkę, żeby przenieść towarzystwo do fajniejszej, i wszystko stało się jasne. Dziki, małe półdzikusy, jeden w drugiego. Zamiast, jak zwykłe maluchy, rzucić się na nową, ciekawą rękę, malce zaczęły wiać w panice w kosmicznym tempie! Ledwo je złapałam w tej klatce i przeniosłam. Przez kolejne dwa dni siedzieliśmy z towarzystwem i oswajaliśmy, bo to już były spore szczurki i nie było ani dnia do stracenia. Nie gryzły, ale zbijały się w ciasną stertkę albo uciekały. Wyjść z klatki nie chciały. Jedzenie? Jeden był odważny, brał z ręki, a reszta zrobiła z niego dystrybutor ;) A ich mama...? Mama, która miała swoich dzieci już po kokardkę, bo nie miała od nich chwili oddechu, wybiegła zwiedzać sypialnię jak tylko drzwiczki się otwarły i nawet się nie obejrzała! Ostatnie małe się rozdarło, kiedy złapałam. Myślę sobie - zaraz matka mi tu da do wiwatu, że jej dzieci krzywdzę, tym bardziej że przyjechała z łatką gryzącej, ale gdzie tam, nawet nie podeszła :D Fruwała po sypialni ze dwie godziny, do dzieci zaglądając jedynie przez kratki :D Kładła się w miejscach, gdzie nasze dziewczyny zostawiły najwięcej zapachu. No widać było, że brakuje jej towarzystwa kogoś dorosłego, kto powie więcej, niż a-gu-gu i mamo-dej ;) Oczywiście, karmiła ich, tuliła i opiekowała się, ale kiedy tylko miała okazję, wyfruwała z klatki.
Mówiłam, jak się kończy DT u nas, nie? Już wieczorem wiedziałam, że Anuszka tu wróci, jak tylko dzieci przestaną jej potrzebować. Czas ten się wydłużył, bo zapomnieliśmy raz dokładnie posprzątać po jej bieganiu i się nam giardie zalęgły. Ale pod koniec września, jak tylko przebadaliśmy nasze baby po leczeniu, popędziliśmy zabrać naszą Anulkę :)
Nie wiem, skąd to info o gryzieniu, nas nigdy nie ugryzła. Może tuż po porodzie, przez hormony i stres...?
Patrzcie na te malutki, szczególnie na agenta z pierwszej fotki :)
ObrazekObrazekObrazekObrazekObrazekObrazekObrazek

Anulka bez najmniejszych problemów dołączyła do stada. Wrzuciliśmy ją do wanny z babami wprost z transportera, tuż po wejściu do domu. Jakaż była ucieszona, jaka szcześliwa! Jest przekochaną szczurzynką, choć jej psychika nosi ślady dzikiego życia. Zaznała głodu i ludzkiej nieżyczliwości. Nerwowo reaguje przy jedzeniu - nikogo nie odpędza od miski, ale kiedy ktoś, my czy szczury, choćby jej dotknie, kiedy je, Anuszka drze się wniebogłosy. Ostatnio dopiero troszkę jej to osłabło. Źle znosi też próby brania w rękę, ucieka, boi się tego. Samego łapania, bo w ogóle to jest bardzo towarzyska i kocha ludzi, cieszy się za każdym razem, kiedy wchodzimy do szczurów, włazi na ręce, na plecy i tak dalej :) Jest też bardzo opiekuńcza wobec szczurów, traktuje je chyba jak własne dzieci. "Wyleczyła" nam Tikę z jej wiecznego strachu, na tyle, że Tikcia leków bierze połowę, a przy tym znów normalnie żyje, wychodzi na wybiegi. A kiedy ma gorszy dzień, to po prostu nie wychodzi, zamiast siedzieć sztywna gdzieś w kątku. Kiedy Elcia się zadławiła, Anuszka tak się przejęła, że nie chciała odejść, póki nie zobaczyła, że już jest OK. Kiedy Wiolcia zaczęła się gorzej czuć, tak się nią opiekowała, aż Wioli dostawała cholery ;) Bo Anulka przy całej swej dobroci jest też bardzo narwana, namolna i nie ma, że ktoś nie chce jej opieki, musi chcieć ;D
Obrazek

Tydzień temu przyjechała do nas bielutka Lollipop, zwana Lolą.
ObrazekObrazekObrazek
Przygarnęliśmy ją od naszych przyjaciół, bo jej towarzyszka odeszła, a oni po wielu latach opieki nad wieloma szczurami wygaszają pomału szczurzą działalność na jakiś czas. No więc Lolcia ma 2,5 roku i zaraz po przyjeździe do nas paskudnie się pochorowała, tzn. najpaskudniejszy jest katar. Loli jest sympatyczna i ciekawska, ale obie z Bonitą były zawsze ciut dziwne, trochę wycofane, trochę strachliwe. Dodatkowo to nie jest młody szczurek, więc takie zmiany też się na niej odbiły, ale radzi sobie. Jest całkowicie sprawna. Nie przywykła jeszcze do otwartej przez cały dzień czy wiele godzin klatki, więc nie wychodzi z niej sama ;) U przyjaciół nie ma takiego swobodnego szwendania się, bo w domu są też inne zwierzaki. Trzeba ją złapać i wyjąć, i wtedy zwiedza jak szalona :)
Dziewczyny przyjęły ją cudownie, łączenie to były 3 minuty w wannie i doba w kiszonce, tak dla formalności. Od razu nową utuliły, pocieszyły. To znaczy, kiedy już mogły się do niej dopchać, bo Anulka myślała, że nowa "córeczka" jest tylko dla niej :D Zmieniła zdanie, kiedy dostała od Lucysi lekko w beret ;D
ObrazekObrazek
Przez pierwsze noce, kiedy Lolcia nie chciała jeszcze pójść spać pod sufit, zawsze ktoś schodził do niej. A Anuszka nie kładła się, póki Loli się kręciła, czekała na nową w jej prowizorycznym posłanku (szczury dostają do klatki kilka kocyków luzem, bo lubią sobie czasem zaciągnąć je do sputnika albo uwić spanko na jakimś tarasie czy... w kuwecie ::)
Pierwszego wieczoru w dużej klatce podałam jak zawsze zupkę na kolację, na dobranoc. Stukam paznokciami w miseczkę, stado się zbiega i wcina, ja zamykam klatkę na noc. Dziewczyny przyleciały, tylko Lolcia siedziała wyżej, na hamaczku, nie wiedząc jeszcze, o co chodzi. Miałam ją za chwilkę sama przenieść do michy. I teraz taka sytuacja... Anuszka (którą trudno oderwać od żarcia) zaczęła jeść, ale po chwili przerwała, rozejrzała się i ruszyła biegiem piętro wyżej, do Lolci. I najzwyczajniej w świecie sprowadziła nową na kolację! Wyobrażacie to sobie...? To właśnie cała Anuszka :)

Kilka foci luzem: bielutka Elcia albo Lycnka... Agucia Tiki u panci pod kocykiem, i dziewczyny witające panciula po powrocie z pracy :)
ObrazekObrazekObrazek

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: pn sty 06, 2020 5:05 pm
autor: unipaks
Ileż nowości! :D Dużo się widzę działo i dzieje nadal, dom pełen wrażeń ;)
Szkoda, że już nie będzie Wioletki... Niech śpi spokojnie za Tęczowym Mostem [*]

Dla Wanilki - życzenia wszystkiego najszczurszego z okazji tych 3 lat i 5 miesięcy, oby więcej, tak jak dawniej przed laty szczurki żyły! :-*
Pooglądałam fotki - śmiszne były te maluchy ;D
https://s6.ifotos.pl/img/IMG201908_qaxsspe.jpg no, ten to z pewnością będzie umiał urządzić się w życiu. :D
Czy tu jest ten sam? https://s6.ifotos.pl/img/IMG201908_qaxsspq.jpg Ten biedak pod spodem, jak on dał radę w takiej pozycji wytrzymywać, żeby wygodnisiowi było dobrze? ;D
https://s6.ifotos.pl/img/IMG201910_qaxsspx.jpg raz matka się chciała przytulić, to się ją zadnimi łapami odepchnęło O0
https://s6.ifotos.pl/img/IMG201910_qaxsspn.jpg tu szczurza matula wygląda, jakby udawała zwłoki, byle tylko małe dały jej spokój ;D

Nie ukrywam, że Anuszka chwyciła mnie mnie za serce - no cudna jest z tą swoją opiekuńczością, choć niby matkowanie własnym latoroślom przychodziło jej z niejakim trudem.;) Za to teraz - wszyscy widzę zyskali na jej obecności - cóż, że czasem nieco namolnej. ;)
Wierzę, że ten nowy Lizaczek w Waszym domu prędko zapomni, co to obawy względem ludzi, i zazna w swoim życiu tyle wolności, dobroci i radości, ile tylko zdoła. Niech się wiedzie myszce!
Wygłaszcz wszystkie ogony ode mnie :)

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: pn sty 06, 2020 11:13 pm
autor: Megi_82
Heeej, Uni! Długo mi zeszło, ale odkąd napisałaś, pamiętałam, żeby się zebrać ;)
Nie nam pojęcia, czy to ten sam gagatek wygodniś, te malce były jak cztery krople wody, no w każdym razie póki nie zajrzałam pod ogonki ;D
Anuszce nie tyle z trudnością przychodziła opieka, co brakowało jej odpoczynku. Od porodu była do nich przyspawana, bez wybiegów... Malce lubiły się pobawić, na przykład rozpędzić się z końca klatki i walnąć matkę z barana w bok ;D Po 2 dniach u nas, jak się już nieco wyszalała i wyspała w spokoju, znów była zaangażowaną mamusią i wracała do nich z władnej woli szybciej niż po 2 godzinach ;)
A łapka nie jest zadnia, to rączka, a młode wtedy żarło :D Ech, cudnie było obserwować tę wesołą gromadkę :)

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: ndz sty 12, 2020 7:53 pm
autor: ol.
Jejku, Wanilce tak młodo z pyszczka spogląda, że sama mogłaby być mamą tych szkrabów ! Sto lat dla niej !
A szkraby ;D Uraczyłaś tymi fotkami - agutkowe cuda jeszcze w miniturce - w swoim gronie i z mamą, słodkie a zarazem widać jakie już rezolutne :D Nie jest mi dziwno, że Agutka podbiła Twoje serce, bo z samego opisu jej charakteru i ja ją już uwielbiam (i za to tutaj spojrzenie: https://ifotos.pl/z/qaxsqww/), ale że się oparłaś małym dzikuskom mając je już w domu ?! Nie wiem czy bym potrafiła ::)
Lola wygląda jeszcze na trochę oszołomioną mnogością koleżanek i innością miejsca, ale ciepłe przyjęcie jakie ją spotkało na pewno pozwoli jej się otworzyć i korzystać ze wszystkich dóbr Waszej szczurzo-ludzkiej krainy:) No a jak białaski wezmą ją do wspólnego koszyka na mięciutkie poleżenia poprzetykane różowymi łapkami stópkami i uszkami, to w ogóle będzie już doskonale :)

Śpij spokojnie Wioletko [^]

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: pn lut 03, 2020 11:00 pm
autor: Megi_82
ol. pisze: ndz sty 12, 2020 7:53 pm Jejku, Wanilce tak młodo z pyszczka spogląda, że sama mogłaby być mamą tych szkrabów ! Sto lat dla niej !
Dziękujemy, przedwczoraj stuknęło 3,5 roku :o :D
Może to dziwnie zabrzmi, co napiszę, ale... na szczura w tym wieku też trzeba odporności psychicznej. Z jednej strony wiadomo, człowiek chce, aby jak najdłużej i cieszymy się, że wciąż jest z nami. Ba, nawet sobie nie wyobrażam, że jej nie ma, wszak jesteśmy razem 3 lata i 3 miesiące! Ale z drugiej... siwieję ze strachu o nią, i to nie jest metafora. Codziennie, kiedy wracam do domu i nie usłyszę jej, z dudniącym sercem zaglądam. No, czy żyje, po prostu. Czy jest zdrowa, i nawet jeśli wszystko wygląda OK, to czy na pewno jest OK. potem ponownie, kiedy o określonej porze nie rzuca łyżeczką sygnałową.
ol. pisze: ndz sty 12, 2020 7:53 pmNie jest mi dziwno, że Agutka podbiła Twoje serce, bo z samego opisu jej charakteru i ja ją już uwielbiam (i za to tutaj spojrzenie: https://ifotos.pl/z/qaxsqww/), ale że się oparłaś małym dzikuskom mając je już w domu ?! Nie wiem czy bym potrafiła ::)
Ol, może bym się i nie oparła, gdyby nie kilka spraw... nie mam gdzie umieścić uciekających dziczków. Te myszki nie są tak bezproblemowe jak moje dziki, choć może gdyby były w swoim domu, jedyne, wyluzowałyby. Jest Wanilia, która z łączeniem już raczej nie bardzo, a żyje na wolnym wybiegu, jest stado, które za dnia żyje w sypialni, a na noc idzie do klatki. Nie mam nic przeciw dzikom na wolnym wybiegu, to dla nich najlepszy układ, no ale... nie mam gdzie chwilowo. Nie ukrywam też, że te raz na 10 lat nawet ja chciałabym pojechać na urlop, a dziki z mojego doświadczenia nie są za zbytnio oddawalne. Resztę mogę spakować i zawieźć do przyjaciółki, albo ona się może do mnie wprowadzić, natomiast pamiętam Plackowe rozpacze, kiedy wyjeżdżałam. A zostawał w przecież w domu, z mężem. Obecność dodatkowo obcej osoby, a co dopiero wywiezienie gdzieś... Może to słabe argumenty w obliczu ich życia w DT, ale potrzebuję oddechu. Nie ma się co oszukiwać, choć to nie niedźwiedzie grizzly, opieka nad dzikami jest nieco bardziej wymagająca, a ich zdrowotne sprawy nieco mocniej stresujące niż u domowych ogonków. Wyobrażacie sobie, że Wanilia przy nas nigdy nawet nie kichnęła? Zawsze dopiero jak kładliśmy się spać.
Natomiast dziki w tym domu jeszcze zamieszkają, to pewne :) Choć oby nie było kandydatów... bo o ile wiem, że księciuniowi Plackowi bardzo odpowiadało domowe życie, obsługa i noszenie na rączkach, o tyle w przypadku Wanilii takiej pewności nie mam, czy ona to uważa za taką super sprawę. Choć... teraz, na starość może i tak, dosłownie na zawołanie dostaje, co sobie życzy, mamy system sygnałów obcykany ;)

Lola się rozkręciła, jak najbardziej :) Chwilę jej zeszło, ale ogarnęła już wychodzenie z klatki, zrobiła się równie towarzyska, jak reszta dziewcząt :) Antybiotyk odstawiony. Zresztą właściwie nie wiemy, czy był konieczny, bo wszystko wskazuje na to, że Lola ma po prostu... astmę. Musi być 2x dziennie inhalowana. Kiedy budzimy się rano, ma zawalone drogi oddechowe dokładnie tak, jak ja, zastałymi wydzielinami. Nie chce wtedy nawet zjeść. Idziemy na inhalację, i dopiero jak się to wszystko rozrzedzi i zostanie wykichane, to zabieramy się za leki i śniadania. Chyba nawet załapała, że po 20 minutach w warczącym pudle jest jej lepiej, bo sama pcha się na ręce i idziemy pod nebulizator (błogosławieństwo mieć to w domu, bardzo polecam, bo w tej chwili żadne leki nie robią lepiej niż inhalacje).

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: czw lut 06, 2020 5:05 pm
autor: ol.
Megi, PW

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: czw mar 26, 2020 11:31 pm
autor: Megi_82
Pożegnaliśmy 2 dziewczynki :(
18 marca podjęliśmy decyzję o uśpieniu Wanilci. Niemal do końca była zdrowa, 10 dni wcześniej miała zrobione badania, krew. Wyniki miała idealne, serduszko OK. Zabrałam ją do lekarza, bo tak mi się po prostu coś nie podobało, i okazało się, że ropnia w nieciekawym miejscu, przy cewce wyhodowała. Nic dziwnego, ze siedzieć było niekomfortowo i dziwnie się zachowywała. No i nie wiemy, czy od tego ropnia coś się zaczęło, czy po prostu z racji wieku zaczęło coś wysiadać. Do pewnego momentu zjadała ładnie leki, w potem przestała jeść w ogóle. Tego dnia czekała na nas zupełnie nie schowana, kręciła się po pokoju w biały dzień, nie uciekając, wzywała już chyba pomocy :( Zabraliśmy ją do lecznicy, obrzęk płuc. Była już bardzo słabiutka.
Bardzo było nam ciężko, tak długo z nami była, a nawet pożegnać się było trudno, bo ten dzik był raczej dziki :( Miałam nadzieję, że jak Placuszek będzie mogła odejść w domu, u siebie, ale w tej sytuacji nie dało się, przecież nie pozwoliłabym jej się udusić :(
Przeżyła 3 lata i niemal 8 miesięcy. Mimo dzikości była tak kochaną, życzliwą i współpracującą dziewczynką. Strasznie mi jej brakuje, ciągle mi się wydaje, że słyszę szuranie nóżkami w kanapie, a przecież tam nikogo już nie ma :(

23 marca pożegnaliśmy Lolinkę. Nie nacieszyliśmy się nią zbyt długo. Jasne, wiedzieliśmy, że nie mamy dużo czasu, ale jednak... Lolci pogorszyło się oddechowo, tak ją męczyło, choć niby bez duszności. Dodatkowo zaleciało mi ropą z dróg rodnych, a sama Lolcia od 2 dni tuliła się do mnie jak nigdy. Telefon do lecznicy, kazali ją przywieźć, zrobili usg i natychmiast zabrali na zabieg, ale doktor widziała, że coś jeszcze innego jest nie tak. Mąż podpisał zgodę na eutanazję sródoperacyjną czy jakoś tak. Miała nowotwór w jelitach, spory już i paskudny, nieoperacyjny. Już była niedrożność, choć apetyt Lolci nas zmylił. Jeszcze przed wyjściem jadła ciasteczko... To przez niego tak ją męczyło z tym odddechem, kichaniem, to przez niego wydawało mi się, że utyła :( Kiedy telefon zadzwonił przed wieczorem, już wiedzieliśmy. Kiedy jest OK, to nie dzwonią, tylko jedzie się o 19 po zwierzaka.
Z nią również się nie pożegnałam :( Tego dnia wysłałam Michała samego do lecznicy, ponieważ mnie dopadł katar - alergiczny (nażarłam się mlecznej czekolady, a nie mogę), ale nie mam tego napisanego na czole przecież i nie chciałam niepokoić personelu i innych opiekunów. No więc nie pojechałam, ale nie pozwoliłabym też wybudzać jej tylko po to... odeszła spokojnie.

Powiem Wam, że smutno jak cholera się w tym domu zrobiło. Kanapa pierwszy raz od ponad 7 lat jest pusta, zresztą prawie całe mieszkanie oprócz sypialni, gdzie mieszkają Tika, Elcia, Lucyś i Anuszka. 4 szczury... nie przypominam sobie, kiedy było ich tak mało. Chyba nie było. Klatka stada, które tu mieszkało - pusta, dziś ją zaczęłam rozbierać z mebli, ale jakoś nie dokończyłam. Wanilia w ostatnich miesiącach nie używała jej, ale nie chciałam się jej pozbywać i stresować dzikiej zniknięciem dużego grata, który zawsze tu stał.
Normalnie to po prostu otworzyłabym drzwi sypialni i zaczęła stopniowo dziewczyny z niej wyprowadzać na stałe. Ale w międzyczasie zmieniłam pracę, w domu jest biuro i już nie jest tak szczuroodpornie, jak było. Drukarka, dokumenty, musimy to jakoś zorganizować, przebudować biurko. Przed Wanilią od dawna prawie niczego nie musiałam chować, ale młodsze dziewczęta to inna sprawa. Chwilowo nie mam na to siły, ale w najbliższym czasie zaczniemy działać, chcę znowu mieć szczury przy sobie przez cały czas, jak kiedyś. No smutno się zrobiło. Oczywiście, w normalnej sytuacji już bym wisiała na telefonie z jakimś DT albo LR, żeby przygarnąć kilka dupinek, ale sytuacja przecież normalna nie jest. Z jednej strony zaraza, której próbuje się przeszkodzić, siedząc w domu, kto może, z drugiej nie wiem, co będzie z moją nową pracą, no bo jest w kraju jak jest, a wiem, ile poszło na leczenie panien tylko w tym roku. A z jeszcze innej strony, u siebie też coś nieciekawego wynalazłam, a przez cholerną zarazę utknęłam z diagnostyką w miejscu. Nie wiem, nie mam pojęcia, jak to będzie teraz. Oby coraz lepiej...

Dziewczęta mają się, tfu tfu, w miarę dobrze. Tika jakiś miesiąc temu miała kastrację. Przez przypadek, szczęście w niedoszłym nieszczęściu, okazało się, że coś nie z babskimi sprawami. A było tak: Siedziałam z babami, Tika sobie po mnie łaziła, i nagle jakoś tak niezbyt zgrabnie zsunęła mi się z nogi, chcąc zejść szybko z łóżka. Żadna wysokość, żaden poważny upadek, ale Tikuś przez chwilę zastygła w dziwnej pozycji, zaskoczona, przestraszona, może coś zabolało. No i patrzę, oglądam, niby OK, ale ucisnęłam brzuszek, a tam kropelka krwi z pochwy... jeżu kolczasty, w auto i do nocnej lecznicy. Dostała leki, zbadali, nie wyglądało, żeby coś się stało poważnego. No i w sumie nic jej się nie stało, ale to niezgrabne pacnięcie wytrząsnęło z niej tę odrobinę krwi i dzięki temu wykryliśmy, że pani starsza jest do ciachania. Jest zdrowa i sprawna, więc mimo 2 lat i 8 miesięcy zabieg zniosła świetnie i już drugiego dnia tylko wygolony brzuszek przypominał, że była operacja. Teraz Tiku ma 2 lata i 9 miesięcy, łapki się zaczynają rozjeżdżać. Robi się na starość nieco przytulna :) Strachy nie wróciły, odkąd jest Anula.

Anula troszczy się o każdego, nie tylko o szczury. Śmiałam się ostatnio, że mnie też chyba uważa za swoją "córeczkę", miałam okazję doświadczyć tej jej nieco irytującej opieki, którą tak wkurzała Wioletkę ;) Było kilka trudnych dni, nerwy na wierzchu, słabnąca Wanilia. Anuszka gdyby mogła, nie wypuszczałaby mnie wtedy z sypialni. Próbowała zresztą. Ilekroć się poruszyłam, biegła do mnie, jedząc łypała, czy nigdzie nie idę. Pchała się na ręce, dawała tulić, głaskać, gdzie normalnie wieje, czasem z piskiem. Jednego wieczoru aż się zmartwiłam, czy jej coś nie dolega, bo nawet miska z kolacją jej nie interesowała, co się w zasadzie nie zdarza. Co ja ją do miski, to ona nie, nie, NIE! i na ręce. A już kiedy wychodziliśmy z Wanilią do lekarza, nie mogłam jej od siebie oderwać. Taka właśnie jest Anulka...:)

Elcia i Lucyna kilka tygodni temu się jak na komendę rozgruchały, razem z Lolą. To znaczy Lola gruchała stale, i dlatego jak wszystkie gruchacze jeździła częściej na kontrolę, bo nie dało się z zewnątrz odróżnić, czy nie przypałętała się infekcja. Inhalowałam wszystkie 3 bieluchy, bo i czemu nie, skoro Lola i tak musiała 2-3 razy dziennie. No i Luś zaczęła dźwięczyć tuż po odstawieniu antybiotyku, a Elcia to nawet przed, po blisko 3 tygodniach^^ Zmiana leków i leczymy dalej.

Lucyś i Elcia też wyspokojniały, w końcu, jak sądzę w okolicach czerwca/lipca będą miały ze 2 lata. Elcia od zawsze lubi się troszkę przytulić i pospać wspólnie na łóżku pod kocykiem, Lucysia ostatnio też. Ale nie głaskać, nie ruszać, bo sobie pójdą! :D Leżeć i dawać się przytulać :)

No i tak to u nas teraz wygląda.

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: pt kwie 17, 2020 6:45 am
autor: unipaks
Bardzo mi przykro z powodu Wanilii[*] i Lolinki[*] :(
Niech Tika wróci do formy i utrzymuje siłę w łapkach i niech już nic złego nie nęka stadka, trzymam za to kciuki! I Tobie życzę zdrowia i dobrych wyników, wszystkiego dobrego :-*

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: czw cze 11, 2020 8:02 pm
autor: Megi_82
No i leci jakoś... my i 4 szczury. Malutko, ale... jakoś mi nie pilno się doszczurzać. Sama nie wiem... dopada nas zmęczenie, nie samymi szczurami, ale chorobami, pożegnaniami co chwilę. To już prawie 8 lat, odkąd z wyjścia na gorzałę wróciliśmy ze szczurem. Ilekroć czytam, że ktoś nie chce za dużo kłopotu, kosztów i zmartwień ze zwierzakiem, to weźmie sobie/dziecku gryzonia, widzę czerwień przed oczami. Tyle nieprzespanych nocy, tyle wylanych łez, tyle zmartwienia, kiedy chorują a nie można pomóc, o pieniądzach na leczenie nie wspominam. Nie żałuję, ale to jednak jest ciężar. Nie jestem jeszcze gotowa na decyzję, że koniec czy przerwa, ale tkwię w zawieszeniu. Nie wiem, co dalej.

Tikę dopadła przysadka, ale jakaś na szczęście mało zjadliwa, bo lecimy na samym cabaserze, żadnych sterydów, i prawie wszystkie objawy się cofnęły (były słabe, bo jak mąż wyłapał pierwsze powiewy, to polecieliśmy do lekarza, chyba nawet główka nie zdążyła rozboleć). Oprócz tego, że panna nie gryzie nawet banana i życzy sobie żyć tylko na sinlacu z przecierem jabłko-banan. Z rzadka przystąpi z dziewczynami do wieczornej zupki. Co ciekawe, zawsze malutka i szczuplutka (260g) Tikunia na tym chorowaniu się upasła o 100 (słownie STO) gramów ::) fundując szok mnie, lekarzom, Saszeńce, od której ją adoptowałam. No, jest grubiutka teraz. Bo zawsze żarła jak koń, ale też dużo biegała, a teraz jej model starości to jeść jak koń i spać ;D
Tika ma teraz najmarniej 3 lata. Wg wyliczeń Saszeńki, kiedy Tika trafiła do nie na DT, miała ok. 3 miesięcy, ale biorąc pod uwagę, ze należy do szczurów-mikrusów, to diabli wiedzą, w jakim faktycznie była wieku. Jest więc już staruszką, a jednak, mimo tego i przysadki, i zaćmy, która odebrała wzrok, Tikuś ogarnia rzeczywistość i idzie tam, gdzie sobie życzy. Kontroluje też potrzeby fizjologiczne i woła, żeby ją postawić na podłodze, żeby się nie zsiusiać ludziowi na kolana.

Labinki Elżbieta i Lucyna będą miały teraz jakieś 2 lata. Trochę wyspokojniały, ale nie za bardzo. Przytulne się zrobiły. Tydzień temu Lucyś miała wycinane guzy - duży w pachwinie, mały pod pachą, no i sterylka. A ponieważ są to siostry ksero i zawsze chorują na to samo w tym samym czasie, to w ciągu paru dni Elcia dostała identycznych guzków, duży w pachwinie i mały pod pachą. Jutro jedzie na ciachando.

Jakiś czas temu ciachaliśmy też Anuszkę - guzioł w pachwninie, i sterylka ::) Osłabiły mnie te zabiegi, ponieważ obie panie postawiły sobie za punkt honoru pozbyć się całego kleju jeszcze w lecznicy ::) Od 2013 roku, kiedy to moja lecznica zaczęła stosować klej zamiast szwów zewnętrznych, nie było tematu pilnowania po operacjach, kołnierzy. Nikt się tym nie interesował. A dziki to nawet szwów, z którymi je wzięłam, sobie nie wyjęły (Placek po jajkach, Waniś na brzuchu). Zresztą moje panny tnie ostatnio Iza, matka moich dzików, i śmiałyśmy się ostatnio, że ona już ich nie tnie ;D bo to jedyne 2 szczury w jej karierze, które rozbroiły klej. Anuszka dodatkowo wyjęła sobie później w domu szwy z pachwiny, na szczęście cięcie było malutkie i się wszystko ładnie zarosło. Brzucha nie ruszała. Lucy brzucha też nie rusza, ale cięcie w pachwinie ma ponad 3cm, i na szczęście dopiero wczoraj uszkodziła szew, ale raczej przypadkiem, bo nie grzebie dalej. Jutro Elżbieta, zobaczymy.

Przestałam ciachać dziewczyny, bo potwornie tyły. Ale musiałam biegiem sterylizować Tikę, w wieku 2 lat i 8 miesięcy. To nie jest to, co wycięcie guzka spod skóry. Szczęście, że była zdrowa i zabieg nie był obarczony ryzykiem większym niż u młodszego szczurka, ale... nie chcę się więcej zastanawiać, czy szczur w wieku starczym będzie dość zdrowy, aby przeżyć operację brzuszną. Trudno, najwyżej będą grube ::)

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: sob cze 20, 2020 6:22 pm
autor: Paul_Julian
Jejku, ale przygód u Was. Mimo tego, ze smutne wieści, to zabawnie sie czyta :D Dobrze, że Tika ma sie zdrowo (mimo przysadki). I doskonale rozumiem Twoje wątpliwosci w kwestii nieprzespanych nocy... Moze poszukaj kogoś z hodowli ? Zawsze to trochę mniej zmartwień.
I też ciacham wszystko jak najwczesniej - jednak to wazniejsze niż za duzy brzusio. Brzusio mozna zrzucić :)
Trzymajcie sie !

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: ndz cze 21, 2020 11:58 pm
autor: Megi_82
Niestety, Tikusię dziś pożegnaliśmy :( Od początku leczenia było dobrze, ale wczoraj troszkę osłabła i siadł jej apetyt. Obiektywnie zjadła sporo, ale jak na nią, to prawie nic. Słabła, słabła, rączki zwinęły się w piąstki... i już się nie podniosła, straciła też niemal kontakt z otoczeniem. Jedynie podgryzała mnie w palce, żeby już jej dać spokój :( Podałam zastrzyk, steryd, ale nie było reakcji, więc podjęliśmy decyzję, że to już czas, nie będziemy czekać, aż zacznie bardziej cierpieć.
Po latach dotarł do mnie sens tego, co kiedyś napisała mi noovaa: że bardziej liczy się jakość życia, niż jego długość. Niby to rozumiałam, ale jednak nie do końca. Kiedyś czułam wyrzuty sumienia, usypiając szczurka, zawsze miałam poczucie, że może za wcześnie, że może coś jeszcze by się poprawiło. Do smutku po stracie przyjaciela dokładałam sobie poczucie winy. Od długiego czasu wiem już, że cuda zdarzają się rzadko i nie chcę już czekać na dramatyczny stan, szczególnie u szczurka w pięknym wieku, aby mieć wewnętrzną "podkładkę" do uśpienia. Bo teraz czuję raczej, że my tu kiedyś "walczyliśmy do końca", ale to nie nam rozsadza głowę... Wzięłam dziś rano moją biedną, zasiusianą królewnę, umyłam, bo choć próbowała sama, to łapki jej zupełnie nie słuchały. Przytuliłam mocno, popłakałam sobie, a potem pojechaliśmy się pożegnać. Dziś w takich sytuacjach serce mi się rozrywa, bo odeszło ukochane stworzenie, ale też czuję ulgę, że już nie cierpi.

Ponieważ życie nie czeka, a u nas pewien starszy pan od tygodnia czekał na wygojenie Elci, aby poznać swoje przyszłe przyjaciółki, to zabrałam się za łączenie.
Klekot (z domu Regis) jest ok. 3-letnim, półkilowym, przemiłym wacikiem. Podobnie jak Lola przyjechał do nas od przyjaciół, bo i męskie stadko już odeszło, a ja obiecałam, że nie będą musieli szukać domu, i tak jest im trudno i łyso po wieeelu latach z ogonami, a teraz bez ani dwóch. Klekoś jest przytulny, czyściutki, bardzo grzeczny, nigdy nikogo nie ugryzł. Do niego i jego 2 kumpli z dnia na dzień przeprowadził się Jerzy, o którym tu pisałam... bo nagle zechciał do chłopaków, przyjęli jak swojego. Zachwycił też panią doktor - wzięty w ręce do osłuchania, po prostu się położył, zadowolony, że ktoś mizia, dotyka.
Klekotek jest też zadziwiająco sprawny. Gdybym nie pamiętała, w jakim z grubsza wieku i kiedy przyjechał do domu przyjaciół, zakładałabym ostrą ściemę z tym wiekiem. Chłopaki już w wieku 2,5 u mnie byli niezbyt sprawni na nóżki, nawet dzik. A ten tutaj wyskakiwał dziś z wanny, co tu gadać. Lata po prętach, żadnych niedowładów. Ma tez... jajka. Chcieli go kastrować, ale ja akurat uciachałam wszystkie dziewczyny, więc mówię, eee, nie, nie narażajmy już dziadka na nieprzyjemności. Odjajczę, jeśli mi się astma zaostrzy. Astma siedzi cicho, za to "dziadka" zalały hormony przy dziewczynach. Elżbietce i Lusi zdaje się to nie przeszkadzać, ba, Lucyna się w nowym wprost zakochała od pierwszego wejrzenia, ale Anuszka drze się i puszy, kiedy tylko Klekcio robi do niej krok. Ona się go po prostu boi, aż kuli się w rogu kiszonki, choć nic złego chłopak nie robi. Ale ona sobie tych amorów nie życzy! Już przecież był taki jeden lovelas, dzieci zmajstrował i poszedł w cholerę ;D Elcia i Lusia nawet próbują jej wytłumaczyć, ale nie i koniec. Klekot już nawet nie próbuje się za nią zabierać, ale próbuje, bardzo delikatnie, nawiązać jakiś kontakt - póki co reakcją są wrzaski. No zobaczymy. Myślałam, że Anula będzie najbardziej ucieszona, a tu klops.
Trzymajcie kciuki, bo Klekotek naprawdę potrzebuje mieć do kogo przytulić tyłek. Nagła utrata kumpla, przeprowadzka, wszystko naraz. Jak by nie szło Anuszki uspokoić i połączyć za jednym zamachem, to Lusia z chęcią zaopiekuje się nowym kolegą :) Może jednak trzeba go będzie ciachnąć...

Re: Moje panieneczki i kawalerów dwóch

: pt paź 30, 2020 10:11 pm
autor: Megi_82
Zostaliśmy z Klekotkiem sami... no, jest jeszcze wyłudzony w lecie chomik, Pan Agent.

W ciągu dwóch tygodni straciliśmy Lusię, Anuszkę i Elżbietkę - dziś :( Wszystkie odeszły na sprawy sercowe, Anuszka i Elcia nagle, gwałtownie, w domu, przy braku wcześniejszych poważnych objawów. Elcia przeszła przedwczoraj zabieg usunięcia paskudnego, czarnego guza z cewki moczowej. Baliśmy się bardzo, bo straciła kawałek cewki, a jednocześnie cieszyliśmy, bo kiedyś był to wyrok, a dziś... Krwiopijka wyprowadziła cewkę przez brzuszek, taka siuśko-stomia. Niestety, Elcia musiała mieć całkowicie zablokowany dostęp do rany, bo gdyby to popsuła, to koniec. Musiała też być na samych ręcznikach, żebyśmy widzieli, czy siusia. Siusianie działało bez pudła - tak ku pokrzepieniu serc, guz na cewce to już niekoniecznie koniec. Ale Elcię, jak sądzę, zabił stres. Wcześniej popsuło się serduszko, ale leki pomagały. Bardzo źle znosiła odizolowanie w chorobówce i gorset, stresowała się, złościła. Żal mi, że tak spędziła ostatnie 2 dni życia, ale nie było innego wyjścia, trzeba było próbować... Dziś wróciliśmy z kontroli, wszystko było OK. Elcia zjadła zupkę, puściliśmy ją, aby chwilę rozprostowała kości, poszła się przejść. Nagle wybiegła, rozpaczliwie łapiąc oddech. Próbowaliśmy ją ratować, Michał reanimował, ale ja zza stetoskopu słyszałam, jak serduszko zwalnia i się zatrzymuje... szybko odeszła nam na rękach.
Aniuta miała dopiero ok. 1,5 roku, Luś i El po 2 lata i 3 miesiące. Za wcześnie, za młodo... nie przeżyły swojego życia :( Anuszka pokazała, że coś się dzieje dopiero po odejściu Lusi. Choć objawy nie wyglądały dramatycznie, ale jej stan taki był, jak się okazało u lekarza. Wcześniej zajmowała się Lusią cały czas, robiła za poduszkę, tuliła, dbała. Jak to Anuszka, "matka" stada, kochany, troskliwy miś. Nie zadbała o siebie... :(

Klekot został sam, choć nie sądzę, aby mu to bardzo wadziło. Zresztą, jest już za stary (3 lata i 4 miesiące...? 3,5 roku? jakoś tak) i zbyt chory, aby znowu go męczyć łączeniem czy zmianą domu. Zresztą po tym, jak nie dogadali się z Anulką, jakiś czas mieszkała z nim Lucyna, Elcia odwiedzała, ale on je pogonił z klatki dawno temu, a potem na wspólnych wybiegach ignorował.

Kiedy odeszły Lusia i Anutka, przygarnął jednak Elcię do siebie, okazał wsparcie. Sam się do niej pofatygował i długo, godzinami tulił. Przyjął do klatki. Tak się bałam, co z nią będzie dalej, bo jeszcze nie tak stara, a tak chora, że gdzie łączenie, choćbym chciała... a tu proszę, niewiarygodnie stary i chory Kotek-Klekotek przeżył je wszystkie.

Jestem w strzępach. Niecałe 3 tygodnie temu pisałam na fejsie, mając jeszcze 4 ogonki, że to moje ostatnie szczury. Bo już nie mam siły. Nie dlatego, że krótko żyją, raczej dlatego, na co trzeba patrzeć, nim odejdą... napisałam też, że kiedyś się złościłam na Filipka, że dziad złośliwy, że jak zdrowy szczur może tak nagle odejść bez ostrzeżenia... I że dziś wiem, że tak najlepiej. A teraz czuję się, jakbym wykrakała. Dwie sercowe dziewczynki tak właśnie odeszły, nietypowo zupełnie, bez wielu dni pogarszania się oddechu. Jakby przeczytały i nie chciały przysparzać zmartwień. Człowiek to jednak pokręcony jest...

Tak. Kotek to nasz ostatni szczurek. Próbuję mu telepatycznie przekazać, żeby choć on za chwilę się nie zawinął, dał jeszcze trochę czasu, jeszcze troszkę się nacieszyć ogonkiem... Z Kotkiem jest tak, że choruje poważnie na serduszko, odkąd go mamy. Cardisure wszedł jak złoto, aż za mocno i przerosło. Ale choć co wizytę jest do dupy, to jednak stabilnie. Jakich leków by nie brał, to objawów specjalnych nie ma. Ale w tym wieku... nawet nie potrzeba przecież chorego serca, żadnej choroby nie trzeba. Kocham go bardzo i tak chciałabym jeszcze trochę czasu...

Nie wiem, co dalej. Nie wiem, czy umiem bez ogonów. Czy już nie chcę więcej, czy potrzebuję tylko przerwy, odpoczynku od wiecznych zmartwień, strachu, sprawdzania co chwilę, czy każdy oddycha. Naprawdę nie wiem...