Nie przychodzę z pustymi rękami, oto i świeżutkie foty.
W tą niedzielę nikt poza Febrą nie chciał za bardzo współpracować z fotografem. W wyniku całodziennej  

 pracy fotografa powstała piękna sesja wspinającej się na wieszak z ubraniami wierzchnimi Febry, kwintesencja egzystencji Febraka, życie w biegu wśród ambitnych celów pokonywania wciąż tych samych przeszkód pionowych...  
 
 
Sesja pod wiele mówiącym tytułem 
Moje Kilimandżaro... (początku wspinaczki niestety nie widziałam, przybiegłam dopiero jak usłyszałam znajomo brzmiący odgłos):
 
  
  
  
 
W końcu się skończyła myć, weszła na najwyższy obecnie poziom stojaka, czyli karton, i... 
na rączki... żeby znieść, skoro już tu jestem... żal nie skorzystać z windy... 
 
 
 
  
  
  
Deli słodziak:
 
  
  Odejdź w pokoju...
Odejdź w pokoju... - Diesel i Febra:
 
Domek i hamak, które uszyła nam Aniuś i Febrak śpiący z otwartymi oczami (a nuż się drzwiczki od klatki otworzą, trzeba być gotowym...).
 
  
Diesel to się w ogóle na mnie wypięła  
 
 
 
A dziś po południu mi Febra ogon do oka włożyła, nie pytajcie jak to możliwe...  

W każdym razie zrobiła to na tyle skutecznie, że do tej pory oko mnie szczypie...