Sceny z życia Majaków.
Scena 1.
Ejka wróciła z weekendu na działce z moimi rodzicami, zmęczona jak... pies. Ledwo skinęła nam głową w drzwiach i podreptała prosto do swojego spanka. Chrapała tak głęboko gdzieś od godziny, od czasu do czasu goniąc jakieś wiejskie wspomnienie we śnie, kiedy takie małe, łyse, podłe przypuściło desant z oparcia fotela. Latimeria ciągle trenuje na wypadek wojny, akurat w tym tygodniu skoki spadochronowe. Lati poszybowała w dół, a za nią rozkładały się czasze moich świeżo poskładanych koszulek... i wszystko wylądowało z tąpnięciem na biednej, mopsiej głowie! Jak się psię zerwało, jak rozdarło paszczę! Nie wiedziała, co się dzieje, ale atakują, więc pogoniła i Lati i koszulki, tak na wszelki wypadek. Nawet mopsia cierpliwość się kiedyś kończy.
Scena 2.
Frejka i Heidi ostatnio mocno słabowały i dla obu kontrola u weta wypadła w poniedziałek. Trudno było nie zauważyć, że pogoda się nieco załamała, wiatr hulał, a temperatura ledwo przebijała dziesięć stopni i stanęłam przed dylematem - dwie baby, dwa transportery, jeden ocieplacz. Zostawienie którejkolwiek z bab nie wchodziło w grę, więc musiałam zaryzykować i obie zgryźliwe starsze panie załadować w jedno pudełko. I choć dotychczasowe doświadczenie mówi, że akurat te dwie damy mają charakter niekiedy porównywalny do rosomaka z ciężką zgagą... to we wspólnym nieszczęściu błyskawicznie zawarły sojusz antywetowy i do domu wróciły w doskonałej komitywie.
Scena 3.
Trzy stada i trzy naprzemienne wybiegi zaczynają mi nieco kolidować z pracą i snem. Z wizyty u weta wyniosłam dobre wieści - obie baby mają się znacznie lepiej, a ich reakcja na przymusowe własne towarzystwo natchnęła mnie pozytywnie do ewentualnego łączenia. Skoro największe chorutki jakoś to znoszą, to reszta będzie się musiała dostosować. I tak, ponieważ najwięcej koty z własnymi braćmi drze Latimeria, wysłałam ją na spotkanie z Fufem. Nawrzeszczała mu do ucha, poskakała po plecach, uszczypnęła w zadek i ogólnie była bardzo nieznośną małą siostrzyczką, więc Fuf zrobił...fuf. I na niej usiadł... Całą powagą swoich 600 gramów... I siedział dobrych kilka minut, aż to łyse niespełna 300 gramów przestanie wierzgać i wrzeszczeć (a ja tylko upewniałam się, że może oddychać)... Po czym wstał i poprawił furto, całkiem zadowolony ze swoich metod wychowawczych. A Lati, chyba z szoku, była już grzeczna.
PS. Również z przyczyn logistycznych muszę przyspieszyć plany i mali chłopcy już jutro stracą jajka. Poprosimy o kciuki dla łobuziaków.