Ale teraz mysle, że może jednak lepiej wyrzucic to z siebie.
Jeremi był małym, zdrowym albinoskiem. Przywiozłam go z laboratorium. chciałam mu dac tyle...
Heniek nie zaakcetpował kolegi. Jeremi bał sie go panicznie! Piszczał jak tylko go widzial. Z samiczkami natomiast dogadywał się swietnie. Zapadła decyzja o kastracji...
Przyszłam do kliniki. Jeremi jak zawsze grzecznie siedział na ramieniu. Wetka nawet sie zdziwiła, że tak grzecznie siedzi, nie wierci sie, nie ucieka. Kiedy podpisałam wszystkie formalności, zabrała mi Remisia (zdjęła z ramienia siłą), a on nie chciał iść do transporterka. Zapierał sie łapkami. Wolał zostać ze mną. Boże, nigdy nie zapomnę, jak sie wyrywał, jak nie chciał byc zamkniety w transporterku...
Odebrałam martwe ciało...
Już sie wybudzał i pojawiły sie komplikacje. Jakis atak, krwotok... Zmarł.
Nikt nic nie wie.
Nikt mi nie może wytłumaczyc dlaczego...
Nikt sie tego nie spodziewał...
Nikt....
A Jeremi nie żyje, choć wcześniej był zdrowiutki.
Nie nikt, tylko mój mały Remiś ....umarł!!!
Ja miałam byc jego wybawcą, a okazałam sie katem i jest mi z tym potwornie źle!
Ciągle mi sie wszystko przypomina...