Od trzech dni trwa burza mózgów w przedmiocie Barucha. Wysłałam zapytanie do 4 znanych gryzoniowych lekarzy, odpowiedziało dwóch. Jedna pewna rzecz, która z ich odpowiedzi wynika, to że nie ma nic nadzwyczajnego we wielkości płuc Barucha i że wyglądają one na czyste. Serce jest za słabo widoczne, żeby je miarodajnie ocenić.
Co za tym idzie lekarze ci (właściwie zgodnie) doszukują się problemu wyżej w drogach oddechowych. Jednak już ich rady co robić rozbiegają się, i tak:
1/ może to być obrzęk śluzówki oskrzeli, który predysponuje do późniejszych zapaleń, na co można zastosować wziewny ludzki Berotec,
2/ może być - przewlekły stan zapalny, na zniknięcie którego jedyną szansą jest ponowna, tym razem co najmniej miesięczna terapia antybiotykowa, a w pierwszym etapie również sterydowa.
Berotec, jak czytałam jest lekiem dla alergików, rozkurczającym oskrzela, u szczurów stosowany przy dusznościach. Baruch nie ma dusznści

Z kolei kolejny antybiotyk ...
Nikt nie skłania się ku leczeniu serca. Z mojego podglądania innych forumowych labików (przecież krewniaków jujka) bierze się jednak wątpliwość, czy to na pewno nie ono ? U nich także rtg nie wykazało żadnych specyficznych zmian w klatce piersiowej, objawy mają podobne, a leczenie kardiologiczne pomaga. Fakt, że u Baruszy nikt nie wychwycił „szmerów” w sercu, ale zważywszy jak zwykle przebiega u niego osłuch, graniczyło by to z cudem. Barusza nie daje się na spokojnie obadać (zbyt duże i zbyt przykre ma już doświadczenia wyniesione z gabinetów lekarskich), co dopiero zlokalizować szmery w serduszku

.
Z innej znowu strony, jedna z pań wyraziła się bardzo sceptycznie co do fizycznej możliwości usłyszenia szmerów w sercu gryzoni w ogóle (pomijając trudności techniczne, podobno bije ono zbyt szybko, żeby ludzkie ucho mogo je zarejestrować).
Naprawdę nie wiem. Obawiam się, że kolejna długotrwała antybiotykoterapia (Baruch już teraz ma słaby apetyt) jest większym zagrożeniem niż pokuszenie się o leczenie serca. Choćby po to żeby wykluczyć. W końcu tamci lekarze też nie mieli pewności, a jedynie podejrzenie.
Niestety bez choćby cienia dowodu, że i u nas winne jest serce żaden szanujący się lekarz nie będzie leczył na zasadzie „znajomy tak ma więc pewnie i ja”
Po tym wszystkim widać jak trudne jest diagnozowanie maleństw, nawet specjaliści nie są w stanie stwierdzić niczego na 100%. A jak ja mam zdecydować ?
Na pewno, jak doradziła jedna z pań, postaramy się o osłonę i regenerację wątroby (hepatiale), bo jest podejrzenie, że Baruch ma ją powiększoną i może uciskać płuca. Myślę, że to rozsądne, biorąc pod uwagę ile leków ten organ już musiał przefiltrować i obecne w wywiadzie - słaby apetyt i wzmożone pragnienie. To będziemy brać od poniedziałku, bo wtedy ma dotrzeć.
Co do homeopatycznych, które byłam skłonna podawać o ile mały będzie je brał dobrowolnie, powiem tylko, że już ich nie stosujemy. Przez kilka dni zainteresowanie nimi przejawiała Ulrika, więc konsumowała sobie nietknięte Baruszowe porcje(proszki były uodparniające – więc czemu nie) – ale teraz już i ona nie chce (kto wie czy nie podjadała ich dlatego, że były podawane na spodku, który zwyczajowo służy u nas do podawania lekarstw, dotychczas wszystkie lekarstwa ukrywane były w jakimś deserku; po kilku rozczarowaniach samą wodą z laktozą już jej nie spieszno rwać się do spodka

, mądrala ! ).
Tylko co dalej z Baruchem ?
W poniedziałek miną dwa tygodnie odkąd nie jest na lekach. Chrumka w pewne dni bardzo mocno, w inne - mniej, dziś był cicho, z rana miał nos w porfirynie i świszczał, ale to przez zapchany nos (powoli zaczynam rozróżniać), kiedy się oczyścił i aż dotąd jest cicho.
Wiem, że zostawić tego tak nie można, ale ponieważ cokolwiek to jest, przynajmniej w tej chwili zdaje się nie postępować, poczekam jeszcze do przyszłego tygodnia. Może dwaj pozostali weci przechylą szalę ku jednej z tych trzech hipotez (choć nie zdziwiłabym się gdyby ich opinia wniosła jeszcze coś zupełnie innego).
Poza tym mam bardzo, bardzo chcę, żeby mnie oczy myliły, ale chyba zauważam coś na Hermanie
