Tak wyglądała jak do mnie trafiła:

A tak później:

A tu z Megi, w dniu pierwszej operacji:
Skierka, razem z Łatką trafiły do mnie w sumie przypadkowo. Odebrałam je 16.03.2009r z paskudnym świerzbem. Wyleczyłam, połączyłam z resztą dziewuch i tak zostały na stałe, choć nie były planowane. Skierka miała mięciutką sierść, taką bardzo przyjemną w dotyku, jak puch, choć wagą puchu nie przypominała. Lubiła zjeść, lubiła siedzieć w misce i jeść do oporu

Z racji tego miała swoją słuszną wagę, ostatni raz ważona w czerwcu 2010 - 547g. Od tamtej pory jeszcze troszkę jej się przytyło, potem pojawił się guz, narkoza, problemy z wybudzeniem ale była dzielna i dała radę. Potem następny guz, i kolejna operacja. W dniu zabiegu od rana zachowywała się inaczej. jakby ciągle była zaspana... niby wszystko ok, ale jednak coś mi nie grało. We wrześniu skończyła 2 lata, też już była starszą damą, ale dało się to zauważyć dopiero po drugiej operacji. Moje słoneczko zaczęło gasnąć, pomimo moich prób dokarmiania - chudła, codziennie porfiryna na nosku, syrop wzmacniający nie pomagał. Ostatnio zaczęła się przewracać przy chodzeniu lub podczas mycia czy jedzenia, traciła równowagę, przestała się wspinać, często jak wychodziła z domku, to potem biegała wokół niego, zawsze w tą samą stronę, tak jakby główkę miała przekrzywiona wtedy na nią. Ale apetyt miała, ożywiała się jak ją wyjmowałam z klatki... Rano jak do niej zajrzałam, zobaczyłam słabiutką kruszynkę, z oczkami i całym noskiem w porfirynie. Mam wrażenie, że się poddała wtedy. Tata pojechał do weta pomóc jej odejść, ja byłam w pracy. Strasznie żałuję, że nie było mnie przy niej gdy zasypiała, że nie miałam jej w rękach, nie głaskałam i nie tuliłam. Tak jakbym za mało złego doświadczyła już w tym roku, to jeszcze odchodzą moje ukochane słoneczka... cholernie źle mi
Śpij spokojnie moje maleństwo i brykaj radośnie z pozostałymi za TM

[*]