Zaniosłam młodszym papkę ryżowo - jarzynową ( trochę tego zostaje); niebieściak jadł na podłodze u moich stóp, przed Finlandią postawiłam na stoliku, bo tam była, i mocno przytrzymałam z uwagi na to , że podłoga dopiero co wyschła.
Bardzo z siebie zadowolona że tak skutecznie trzymam, przyglądałam się Martince oblizującej się ze smakiem co jakiś czas i trwało to pewnie ze trzy - cztery minuty, nim dotarła do mnie jakaś niezwykłość sytuacji, niezwyczajna odmienność któregoś z tak dobrze znanych elementów lub też ... jego brak
I już wiedziałam, co mnie zaniepokoiło : cisza! Cisza, której być nie powinno, bo gdy czekoladowa Fini je papkę, jej mlaskanie rozlega się głosnym dźwiękiem w całym pomieszczeniu!
Podniosłam w górę spojrzenie, a tam : nakrętka nadal niewzruszona w moich palcach, a nad nią - Fini w pięknym szczękościsku, z przygiętą nisko głową niczym buldog albo krokodyl znieruchomiały ze swoimi stu zębami nad ucapioną ofiarą...
I wcale jej nie speszył ani w żadnym stopniu nie zmieszał mój wybuch śmiechu, nie zmieniła położenia i nie poluźniła uścisku przez następnych kilka minut, a jeść zaczęła dopiero kiedy zamarkowałam próbę uniesienia nakrętki wraz z jadłem nieco w górę.
Nazajutrz usiłowaliśmy uwiecznić zjawisko, ale zrozumiałą złośliwością losu od razu wzięła się za posiłek i tylko próba przyciągnięcia naczyńka przez pana spotkała się z odpowiedzią a szczura dała odpór nikczemnemu człowiekowi, który nie dość, że przyniósł tak niewiele, to jeszcze chciał biednemu zwierzęciu odebrać...

zacisk zdecydowanych paluszków to dużo...

... ale jednak niewystarczająco, lepiej wziąć w zęby, co nasze

gdyby tylko podłe ludzkie palce zechciały nakrętkę puścić
Minął dzień, strach i napięcie opadły i mogę dziś napisać, jak okropne było wczoraj
Świeża krew na ręczniczkach u Dżumy, pełne przerażenia usiłowanie usunięcia łapkami czerwonej mazi wypełniajacej pyszczek, ból stroszący futerko i chwiejny bieg na osłabłych nóżkach ku pani w oczekiwaniu pomocy...
Lód, witamina K, granulka Tramalu, tulenie Dżumki - telefon raz po raz wypadał mi z ręki . Na posłaniu skrwawiony strzępek czegoś, co może być oderwanym skrzepem lub fragmentem tkanki
Sprawdzenie wnętrza pyszczka: przy dolnym siekaczu coś jakby czerwonobrązowe zagłębienie - czy to stamtąd ten skrwawiony strzęp?
Potem mamiący spokój i sen szczurka; torba już przygotowana a ja w oczekiwaniu na męża słodzę w kuchni przygotowaną już kawę, kiedy oczy rejestrują szary cień na kocu leżącym przy wersalce - to znów Dżumka, ale jak źle, jak przeraźliwie z nią niedobrze: ciałko wiotkie a życie jakby uciekało za zasłonę zmętniałych nagle oczu... Dolny siekacz niewidoczny zupełnie pod brunatnoczerwoną tkanką
Jeszcze jedna granulka Tramalu - szczura nie zlizuje z serkiem z palca, więc prędko troszkę do strzykawki i lek na czubek końcówki; potem to samo z kroplą witaminy przeciwkrwotocznej.
A ona jakby już nie tutaj, już nie ze mną...
Z ręczniczków zabieram kolejny strzęp tkanki, pakuję do malutkiego szczelnego woreczka.
Jazda taksówką na czerwonych światłach, wymuszanie pierwszeństwa pośród wściekłych klaksonów - dzięki Ci człowieku, kimkolwiek jesteś! - w międzyczasie leki robią swoje i Dżumka wraca do siebie, rozluźniona leży na mojej dłoni wewnątrz transporterka.
W lecznicy ostrożne sprawdzenie pyszczka, zdjęcie następnego skrzepu, maleńkiego tym razem. Nie ma mowy o dokładnym obejrzeniu wnętrza, wziewka nie chodzi nawet w grę. Być może wewnątrz pod bródką był ropień i pękł rozlewając się , a teraz oczyszcza się wypełniając biedny pyszczek przerażającą mazią o metalicznym posmaku. Foliowy woreczek ze "skrzepami" pozostał w domu, nie ma czego wziąć pod mikroskop...
Organizm szczurka tak wyniszczony po styczniowej Marbofloksacynie, że strach podawać kolejny, ale zabezpieczyć jakoś zwierzątko trzeba - więc zastrzyk, wspomożenie witaminowe i przeciwkrwotoczne. W torebce tabletki z antybiotykiem ale tylko jeśli nie będzie poprawy przez co najmniej dwa dni .
I gorączkowe pragnienie, żeby nie krwawiła więcej...
W domu możliwość odetchnięcia, Dżumka odsypiająca a potem pożywiająca się z chęcią to tym, to owym, przychodząca do mnie i do męża na łóżko i przysiadająca pod kołderką blisko nas. I na szczęście czyste ręczniczki oraz jej szmatki. Tylko te łapki ciągle gmerające przy wargach, to przerywanie jedzenia
Czy te niemałe krwawe strzępy mogły wyjść z niewielkiego na oko zagłębienia, czy to aby na pewno nic gorszego, nie przerastające trzonowce siekające wnętrze policzka..?
Wczoraj wieczorem, nocą i dziś rano agutka obdarowywała nas radosnym widokiem wypełnionych na powrót, zapadłych wcześniej boczków oraz pustoszejących miseczek; razem z siostrą były w całkiem niezłej, w porównaniu z ostatnimi kryzysowymi dniami, kondycji
