
Palmyra właśnie gruchnęła z szafki, pociągając za sobą zawartość półki. Przeraziła mnie niemal na śmierć, sama chyba tylko się trochę zdziwiła, że grawitacja nie robi wyjątków. Obejrzałam ją, chyba nic sobie nie zrobiła, tym bardziej, że już lata i szuka kolejnej psoty.
Bagietkę pokażę, a jakże! Tylko za trochę, bo dzisiaj jeden stres już jej zgotowałam - byłyśmy u weta. Jest OK, świerzb pięknie znika, poza tym młoda jest zdrowa.
Jest niesamowita! Dzisiaj na przywitanie po pracy przykryłam ją dłońmi, żeby sprawdzić, czy jej ciepło, a ona zaczęła pulsować oczkami.

Smutno, że siedzi sama w klatce, a ja nie mogę jej poświęcić całego czasu, ale nie ma wyboru. Oby leczenie jak najszybciej zleciało.
Dałam jej na razie hamaczek śmierdzący dziewuchami i od razu przypadł jej do gustu. Teraz śpi tylko w nim.
Kukinelka nareszcie zaczęła się goić! Odetchnęłam z ulgą, ale najbardziej to odetchnęła wetka.
Poprzednio byłam taka zaaferowana, że zapomniałam napisać, jak Cookie ostatnio skandalicznie zachowywała się u weta. Wiła się, syczała i piszczała, czyli była w ostatniej fazie przed gryzieniem. Miałam dostać dla niej antybiotyk w zastrzykach na wynos, ale po takich scenach wetka sama zaproponowała wymianę na doustny.
