Moja historia jest trochę podobna do tej od greenfreak.
Jechałyśmy z mamą do carrefoura express na osiedlu w moim mieście wieczorem po jakieś drobne zakupy. Wracałyśmy ze stajni. Było to w październiku 2009. Gdy mama stała przy kasie weszłam do zoologicznego i zobaczyłam... Malutkie myszki. Zakochałam się. Nie wiedziałam o nich nic, miałam 12 lat, głupi ze mnie jeszcze był dzieciak (swoją drogą nadal nim jestem

). Mama długo się opierała, powiedziała, że na co mi to i że ona się myszy boi. Zrobiłam smutną minkę i stwierdziłam, że ja to nie mam żadnego zwierzaka, bo psem opiekuje się dziadek.

No dobra, miałam wziąć czarną, ale pani podniosła sianko, a pod nim leżała mała brązowo-biała mysia. Kupiłyśmy ją. Do tego mały "transporterek" (wydawało mi się, że będzie dobry jako "klatka"

). Myślałam, że to samczyk, nazwałam go Sid. Dopiero po jego śmierci okazało się, że był samiczką i niestety nie miał towarzyszki... Niedługo po kupnie Sida przybyłam na mysie forum. Tam wszystkiego się dowiedziałam i oczywiście zaraz kupiłam mu nową, wielką klatkę Ferplasta. Zmarł rok i pięć miesięcy później, przez guza. Do dzisiaj pamiętam moją rozpacz po nim. 3 dni później kupiłam w sklepie 3 samiczki. Dlaczego znów w sklepie? Bo u myszy nie ma raczej czegoś takiego jak adopcja. Albo sklep, albo hodowla, a ja nie chciałam myszek z hodowli, jeszcze je pksem przesyłać w środku zimy. Przywiozłam je 30 marca 2010 roku. Albinoska - Kredka, czarnula z białą ciapką na brzuszku - Mysia (

) i czarno-biała - Krówka. Krówka zmarła 8 maja o 21:56. Była chora, nikt nie wiedział na co. Łysiała, była zakrwawiona. Żadne badania nie potwierdziły co jej było. Zmarła na rękach mojej mamy i mimo tego, że dla wszystkich byłoby to okropne, wolałam jak mogłam ją głaskać i ogrzewać do samego końca, niż jak miałaby umrzeć w zimnie na żwirku w klatce. Długo za nią tęskniłam, ale było mi łatwiej, niż po Sidzie, bo zostały mi jeszcze 2. Mysi wytworzył się guz obok odbytu w ciągu 1 nocy. miesiąc później, choć mysz była żywa, to guz zaczął się otwierać i lała się z niego krew, miałam wyjechać na wakacje - nie chciałam, żeby moja koleżanka musiała usypiać moją mysz. Wolałam zrobić to sama. I stało się, we własne urodziny straciłam kolejną przyjaciółkę. 18 lipca 2011. Została Kredka. Żyje do teraz. Ma prawie rok i 10 miesięcy. Mieszka u mojej koleżanki z inną, też dość wiekową myszką, bo ja już tych zwierzątek nie chciałam. Ale wracając do szczurów... Bo rozpisałam się na temat moich myszastych.

Więc w maju, po śmierci Krówki zainteresowały mnie szczurki. Ktoś z forum je miał. Dowiedziałam się, że są inteligentne, dużo bardziej kontaktowe niż myszy i kochane. Dlatego pojawiłam się tutaj, na orgach. Nie chciała znów czegoś zepsuć jak z Sidem, wolałam się wszystkiego dowiedzieć, od deski do deski. Na początku tata powiedział stanowczo NIE, bo są myszy i że mam je oddać, wtedy mogę zaadoptować szczura (tak, powiedział mi, że albo 1 szczur albo wcale). Z mamą nie zgodziłyśmy się na oddanie ich, bo w końcu "Stajesz się na zawsze odpowiedzialny za to, co oswoiłeś". Zajęło mi to 5 miesięcy, ale przekonałam tatę na 2 szczurki. Kupiłam klatkę 70 x 40 x 80 i pojechałam z nim do Łazisk Górnych, do cavuni po Alexa i Martiego. Elda i Biszkopta wzięłam bez pytania i nie żałuję. Długa historia, ale jakoś nie mogłam niczego pominąć.

Pozdrawiam!