Wprawdzie Piksel rośnie jak na drożdżach, ale nadal jest małą myszą, która skacze jak pchełka jak chce się bawić i terroryzuje mnie, bo nawet spać nie chce w klatce/transporterze...

(Najlepszy jest w klatce - kładzie się na piętrku, zwija w szary kłębuszek, taki samotny i smutny i wpatruje tymi swoimi paciorkami "Masz ty serce, czy jeno twardy głaz...?"
Speedy jest cały w strupkach - za uszami, łopatkami. I dużo się drapie, futerko mu zbrzydło. Zgłupiałam, czemu, potraktowałam całą piątkę Insectinem (zwłaszcza, że siostra Piksela, pod pieczą mojej kumpeli, została zdiagnozowana jako nieco zawszolona

). Jak nie pomoże, ivermektyna, a jak nie, to co, alergia? Na co, skoro nic nowego nie wprowadzałam...? :/
No i doczekałam się, tak swoją drogą. Wąglik odnalazł drogę do klatki (z której chwilowo Piksel postanowił nie nawiewać, więc tylko na noc zamykam go w transporterze). Niemożność powąchania malca po jajkach oczywiście wyprowadziła go z równowagi, więc żeby go nie atakował, zabrałam go. Po trzecim razie Wąglik się wkurzył, a na moim kciuku pojawiło się długie, płytkie cięcie :/ Dokładnie w stylu, jak pokazywało się na Speedym, gdy Wąglik tracił równowagę emocjonalną - płytkie, ledwo rozcinające skórę, ale bardzo długie. Przez szmatkę czarnuszka zdominowałam, ale zły na mnie był jeszcze chwilę.
Co gorsza, nacieranie Insectinem odebrał jako gwałt na osobie i przy pierwszym ruchu napuszył się. Woląc nie ryzykować ciągłością tkanek, trzymając go za kark i przez szmatę dokończyłam dzieła... Na "pykającym", piszczącym szczurze. Chwyt za kark je dość skutecznie unieruchamia, do pewnego stopnia, ale serce mi krwawiło, zwłaszcza, że Wąglik kilka chwil później, sztywniał pod moim dotykiem, nieruchomiejąc czujnie i ze strachem, podnoszony... A ja jestem zagubiona, co mam z niepokornym robić. Dominacja może dać mi respekt, ale zabierze resztki przywiązania. Pobłażać - nie mogę. A ostatnio Wąglik łatwo się denerwuje, ciągle chodzi z tyłeczkiem nieco napuszonym, łatwo traci spokój ducha...
Speedy też przechodził ciężko i długo wejście w dorosłość i uspokoił się w sumie dopiero niedawno, ale musiał stracić stołek alfy.
Mam liczyć na Limfocyta...? Tylko on też się Wąglika boi..
A jako że jestem w Raciborzu i nieprędko do Wrocławia wrócę, kastracja nie wchodzi w grę (z rodzinną historią czarnuszka, bez wziewki się tym razem nie odważę...)
Wągliś Wągliś, i co ja mam z Tobą czynić...
Zabranie z kosza na śmieci Wąglik też skwitował natychmiastowym napuszeniem, ale bez dalszych konsekwencji...