Remontujemy Palmyrkę i staramy się postawić ją na nóżki, antybiotyk, betaglukan i dużo miziania. Niestety, jutro znowu trafi pod nóż - przerzuty nie przerzuty, ale guziska rosną tak szybko, że w ciągu tygodnia zrobiły się ogromne. Może jakimś cudem uda się wyciąć wszystko i Palmyruś jeszcze sobie spokojnie pożyje.
Żeby nie było, że u nas tylko smęty: młodziki są jak tajfun i tsunami przetaczające się jednocześnie przez dom, ale takie przynoszące energię i radość. Małe Białe jest przeszczęśliwe, że wreszcie ktoś rozumie jej trzpiotowatą naturę i chce biegać i przewalać się cały czas. Dziewczynki są już od niej większe, czasami ją przygniotą albo brutalnie przeturlają, ale to ona jest prowodyrką największych psot. Chyba już prawie nie widzi, bo nie skacze, jak kiedyś, ale nadal jest mistrzynią akrobacji i zna wszystkie tajne wejścia w zakazane rejony.
Fenolka, moja kochana, przytulajna, poczochrana pchełka:
Ftalka, moje cudowne, jedwabiste, płoche nietoperzątko:
Maurycy dotrzymuje kroku dziewczętom, ba, nawet czasami je wyprzedza! Mój słodki Maurycy odkrył w sobie namiętność do biegania i nie przemierza pokoju inaczej, jak sprintem.
Obecność szczylków wpływa na Misia jak eliksir młodości. Klatka jest wysoka, niezbyt dobra dla takiego starszego pana jak on, ale uparł się spać z dwiema powabnymi panienkami w górnym sputniku i codziennie mozolnie się tam wspina. Z dnia na dzień wychodzi mu to lepiej. Na wybiegu widać, że łapinki się wzmocniły i niedowład mniej dokucza.

Zrzucił też troszkę sadełka. Tylko ze skórą ma znowu problemy, po zastrzyku zrobił się odczyn, który brzydko się paprze.
Sens życia wg. Misia:
Tylko Bagisia nie ma zdjęcia, strzeliła focha, bo wyłysiała na zadku. Zaraziła się bidulka od Palmyry, ale już dostaje leki.