No dobra, to zgodnie z obietnicą
Na początek, krótko opowiem, co się u mnie działo - przez pewien czas nie miałam czasu absolutnie na nic, na forum zaglądałam raz na miesiąc albo i rzadziej. Wiązało się to przede wszystkim z koniecznością podjęcia dodatkowej pracy, potem sesją egzaminacyjną, a potem znów z pracą. Jednak udało się znów wrócić na forum
Mimo całego zamieszania z pracą i uczelnią, nadal opiekowałam się swoją małą gromadką. Część z nich odeszła już za TM, niektóre ze starości, inne przez choroby (wredne raczysko). W chwili obecnej moje stadko liczy 8 sztuk, w większości są to starsze szczurki.
Zacznijmy zatem od tych, które są ze mną najdłużej (zdjęć mało, bo i czasu na wszystko nie wystarczyło).
Biała Chmurka
To jedna z dziewczyn z krakowskiej interwencji SPS-u. Trafiła do mnie w ubiegłym roku, w maju. Ma ponad półtora roku, powoli zbliża się do dwóch - niestety data jej urodzin nie jest dokładnie znana, kiedy u mnie zamieszkała, mogła mieć około pół roku, może troszkę więcej. W lipcu tego roku przeszła operację wycięcia guza - zniosła ją dzielnie, a po operacji troszkę zmienił się jej charakterek. Uspokoiła się, już nie gryzie do krwi, czasem tylko trochę mocniej skubnie. Mieszka w klatce z Perełką i Frejką.
Perełka
Jest córką Lukrecji, szczurzycy z pamiętnej interwencji u Zany, w grudniu 2011. Urodziła się dokładnie dzień przed Wigilią 2011, wraz z Alexem [*] i Muszelką (mieszkającą w tej chwili u IHime

). Od pierwszych godzin życia przyzwyczajałam ją do kontaktu z człowiekiem, więc nie jest tak zajadłą gryzicielką jak jej mama. Jest ciekawska, lubi zwiedzać wszelkie zakazane miejsca i jest niepodważalną alfą stada. W lipcu tego roku również przeszła operację wycięcia guza gruczołu mlekowego. W porównaniu ze zdjęciem jest teraz o wiele jaśniejsza i niestety - grubsza. Po operacji trochę przybrała na wadze.
Jakby ktoś nie pamiętał, w dzieciństwie wyglądała tak:
Aktualnych zdjęć brak, planuję porobić trochę w przyszłym tygodniu - jeśli wystarczy czasu
Carbon
Przekochany miś, pyzata klucha, naczelny strachajło, jeden z ulubieńców mojego TŻ-ta
Carbon ma ponad półtora roku i również pochodzi z interwencji krakowskiej, trafił do mnie w sierpniu 2012, już po tym, jak został wykastrowany (jego współtowarzysz niedoli z Krakowa to Maurycy, który mieszka dziś u IHime). Jest straszliwym, przeokropnym tchórzem i leniwcem, ale ostatnio robi znów postępy - dzięki cierpliwości TŻ-ta i dzięki dwóm szkrabom, których dostał "pod opiekę"
Kiedyś, kiedy łączyłam go z moimi babsztylami, to po prostu odwracał się na plecy, unosił łapki w obronnym geście i wrzeszczał "nie, nie nie bijcie mnie, ja nie chcę"

, ale z czasem udało mu się jakoś do nich dopasować. Jest dość pulchny, żeby nie powiedzieć, że grubiutki - na skutek własnego lenistwa i zachłanności. Chwilami, kiedy wyłazi ze sputnika albo z koszyka, to wygląda to tak, jakby się z niego wylewał. Na wybiegach okropnie tupie, kiedy biegnie w poszukiwaniu jakiegoś cichego, ciemnego kąta, w którym mógłby się zaszyć tak, żeby nikt mu nie przeszkadzał.
Tu akurat uciekający z bułą przed swoimi aktualnymi współlokatorami (o których napiszę dopiero na samym końcu, muahaha

) - widać, jak się przelewa z półki na podłogę

Mimo tego, że na co dzień jest straszną fajtłapą, to kiedy ma dosyć dokazywania swoich współlokatorów, potrafi nieźle natrzeć im uszu - wtedy, przynajmniej przez parę godzin, mają "ciche dni".
Więcej zdjęć Carbona - również postaram się zrobić w przyszłym tygodniu
Frejka
To szczurzątko, której jedyne zdjęcie pochodzi z jej pierwszego giganta

- mała jest żywym sreberkiem, torpedą, mistrzynią ucieczek. Jest małym, czarnym kapturkiem o niespożytej sile i energii. Przygarnęłam ją w sierpniu tego roku od Krwiopijki, która w tej chwili nie bardzo ma jak zająć się szczurami. Frejka z początku była przerażona, kiedy przyniosłam ją do domu, przez cały dzień siedziała zakopana w kącie hamaka i na najmniejsze moje poruszenie spanikowana zastygała w bezruchu. Troszkę zmieniło się, kiedy wpuściłam do niej Carbona - wielkiego misia, który stał się dla niej poduszką, żywą tarczą i kołderką w jednym (tak, jest AŻ tak duży

). Dalej jednak pozostała strasznym tchórzem, nie chciała być brana na ręce, do człowieka podchodziła bardzo nieufnie. Dopiero, kiedy przyjechały do mnie Feta z Grubą Bertą, i kiedy zapoznały się między sobą, Frejka zaczęła robić postępy. Nadal jest torpedą i strachulcem, ale teraz już chętniej przychodzi do ręki, czasem nawet na wybiegu przyjdzie sobie połazić po TŻ-cie albo po mnie - jest więc nadzieja na dalszą socjalizację, chociaż wątpię, by kiedykolwiek stała się miziakiem...
Feta i Gruba Berta
Ten duet wymieniam razem, bo panny są ze sobą tak zżyte, że nie podobałoby im się nawet takie symboliczne, wirtualne rozdzielanie
Nie mam póki co żadnego ich zdjęcia, postaram się to nadrobić w przyszłym tygodniu
Są to dwie czarne kapturki, o całkowicie odmiennych charakterach. Trafiły do mnie od znajomej znajomego, która przeprowadzając się, nie mogła ich zabrać ze sobą. Przyjechały do mnie razem z klatką i obietnicą dokładania się do wszelkich zabiegów weterynaryjnych etc. Dlaczego to takie ważne? Ponieważ obie panny mają około/ponad 2,5 roku. Berta w lipcu przebyła operację guza gruczołu mlekowego, niestety, guz dał przerzuty do węzłów chłonnych i w niewielkim stopniu na sąsiedni gruczoł mlekowy. Guzek gruczołu, choć z pozoru niewielki, okazał się być wyjątkowym draniem, bo wziął i zropiał

Na szczęście udało się to w porę zauważyć i oczyścić drania, ale niestety - diagnoza nie jest optymistyczna - guz na węźle chłonnym (pod pachą) siedzi tak głęboko, że usunięcie go wiązałoby się z odjęciem kończyny. I tu musiałam przychylić się do opinii weterynarza, że bez sensu byłoby męczyć Bertę kolejną operacją - nawet na wziewce operacja dla szczurzycy w tym wieku mogłaby skończyć się tragicznie. A nawet, gdyby się wybudziła, to dołożylibyśmy jej ból pooperacyjny, bóle fantomowe i ponowną naukę chodzenia - a i tak z ryzykiem, że za kolejny miesiąc-dwa mogą pojawić się następne przerzuty. Zdecydowaliśmy więc tylko na oczyszczenie tego zropiałego guza (to pod leciutką wziewką było zrobione), trzymanie ranki w czystości, antybiotyk i póki co opiekę paliatywną. Jedyne, co można w tej chwili zrobić dla Berty, to zapewnić jej jak największy i najlepszy komfort życia - tak długo, jak się da. Na szczęście szczura jest dzielna i ma ogromną wolę życia. Poza tym - jest wzorową pacjentką, nie gryzła nawet podczas wyjątkowo bolesnych zabiegów oczyszczania rany, leki przyjmuje bez mrugnięcia okiem, a podczas wizyt u pani doktor zaciera ząbkami podczas badania
Feta jest również w podeszłym wieku, do tego również jest mocno schorowana. Pewnego dnia zaniepokoiło mnie to, że "robi bokami" i jest nieco ospała, więc zabrałam ją do lecznicy. Rentgen wykazał zmiany w płucach, niestety dość spore. Zadziwiło to nas wszystkich (państwa wetów i mnie), bo jej zachowanie w ogóle nie wskazywało na chorobę. Jest żywa, energiczna, biega, otwiera sobie klatkę, a kiedy zapoznawałam ją i jej koleżankę z Frejką, to odwodziła Bertę od zbyt agresywnych ruchów w stronę małej.
Niestety, skończyło się na antybiotykach, które jednak przez tydzień nie dawały innego efektu poza tym, że zaczęła być jeszcze bardziej ożywiona - szmery w płucach nie zniknęły. W piątek dostała steryd - póki co czekamy na efekty - na szczęście duszność wydaje się być o wiele mniejsza. Jutro idziemy na kontrolę, więc trzymajta kciuki.
A teraz, na sam koniec >tam dam dam dam<... chłopaki!
Fuf...........i...........Mort

...czyli Sardynkowe dzieciaki, od IHime

(Swoją drogą, jesteśmy już tak "spokrewnione", na tylu różnych poziomach, że stało to się bardziej skomplikowane niż systemy pokrewieństwa u Aborygenów

)
Fuf (blue dumbo rex) był "planowanym dzieckiem" TŻ-ta i moim - czekaliśmy na niego, już wiedzieliśmy, że będzie, że będzie można go miziać, bawić się z nim i tak dalej, i tak dalej. Wyczekaliśmy przeszło miesiąc, aż wreszcie 31-go sierpnia, w dniu moich urodzin, został przywieziony przez IHime i jej TŻ-ta do nas. Jego imię również było wybrane dużo wcześniej - pochodzi z pewnego bloga rysunkowego, do którego linka tu nie zamieszczę ze względu na autocenzurę
Mort (aguti, dumbo) był swego rodzaju niespodzianką - ponieważ mój TŻ zakochał się w szczurach od pierwszego wejrzenia, a kiedy byliśmy u Majaków i zobaczył maluchy, to rozpłynął się do reszty, to uknułyśmy z IHime pewien plan. Ponieważ agutkowy synek Sardynki w końcu nie znalazł swojego domku, to zdecydowałyśmy, że trafi do mojego stadka, ale jako niespodzianka i prezent dla TŻ-ta

.
Plan powiódł się w 100%, TŻ długo myślał nad imieniem dla malucha, aż w końcu przyszło Pratchettowe "Mort".
Odkąd chłopcy trafili do nas i zamieszkali w klatce razem z Carbonem (docelowo będą odjajczeni, ale przynajmniej mają męskiego towarzysza), mamy w domu nieustające "kino szczurzej rozrywki". Malcy najpierw dokuczali "wujkowi", potem prali się między sobą, robiąc niewielkie przerwy na poobgryzanie palców obserwujących ich człowieków
Chłopcy rosną, chociaż nadal mają tą dziecięcą puchatość. Mort wygląda już bardziej jak nastolatek - jest szczupły, ma dość poważne spojrzenie. Fuf jest cały czas mocno dziecięcy - ciągle puchaty i grubiutki. Przez swoje pokręcone wąsy zawsze wygląda jak świeżo obudzony.
Obaj dokazują, ile sił. Uwielbiają wybiegi, wtedy są po prostu wszędzie - małe torpedy z turbonapędem. TŻ uwielbia się z nimi ganiać - a już w tym tygodniu dostaną nową zabawkę, specjalnie na wybieg:
http://www.zooplus.pl/shop/koty/zabawki ... kota/30572
Zdjęć na razie niewiele, chłopcy ruszają się naprawdę szybko i ciężko zrobić im zdjęcie, które byłoby ostre
Oto poważna buzia Morta:
I chłopcy śpiący razem z wujkiem Carbonem:
W nadchodzącym tygodniu więcej wieści i zdjęć
