ol. pisze:Entreen, cokolwiek Ci chodzi po głowie, nikt nie wie co by było gdyby...
działamy z najlepszymi intencjami, zbyt często jednak w niewiedzy, zdani na intuicję lekarzy, własną..
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że telefon do Grześka był bardziej konsultacją, on powątpiewał w płuca, ja wierzyłam w mykoplazmę, ale - przecież on się tym już zajmuje, ja dopiero się uczę, przecież... On mówił - może chłoniak? Więc dawałam ten steryd, miałam dać antybiotyk, jeśli się pogorszy, tylko poszło tak gwałtownie, że bezradnie patrzyłam, jak ucieka z niego życie - a przede wszystkim jego wola. I znów, ja chciałam doksy, może nawet razem z enro, bo wiem, że takmożna, Grzesiek mówił azytro, więc dałam azytro, a może, a gdyby...
Nie potrafię sobie wybaczyć, bo może miałam rację od początku, może bym go uratowała...
Zrobiłam mu sekcję, nie miałam narzędzi, siadłam z tyłu domu, obserwowana przez przejeżdżających po wałach rowerzystów, z nożykiem do tapet, tępymi nożyczkami i poczuciem groteski, rozcinałam Tego Najukochańszego.
Nie byłam w stanie zrobić tego dobrze, poprawnie, spojrzałam tylko do klatki piersiowej, chcąc wiedzieć, czy słusznie sobie wyrzucam
Niezbyt dużo krwi w klatce piersiowej, wątroba blada, serce i płuca takoż, z jakimiś krwawymi naciekami
więc częściowo na pewno mam rację
Że coś krąży w moim stadzie, wiem od dawna, to chyba Mikrob to przywlókł, ale nie mogę być pewna. Nie mogłam tego doleczyć do końca, nigdy, ale nigdy też nie rzutowało się jakoś na ich zdrowie, ot, smarkali czasem, czasem chrumkali...
A teraz to zabrało mi Piksela
Więc podejmujemy ostre kroki, po czasie. Do chłopaków, co już mówiłam jakiś czas temu, nikogo nie dołączę. Ich sprzęty muszą być wyparzone, i w ogóle najlepiej niech nie tykają rzeczy od dziewczynek.
Kaszmir ponoć "śmiesznie oddycha" (są u mamy Tygrysa), jak Tygrys wróci to się temu przyjrzymy, ale to raczej "jej własne" (na początku musiałam ją przeleczyć - pytanie, czy to znowu nie to samo?)
To wszystko nie wróci mi Piksela... Kilka dni temu oglądałam filmiki - jak przyszedł. Jak pchełka mała się zapoznawała z chłopakami. Jak skakał, bawił się.
Piksel - lizaweczka, wymarzony blutek. Piksel, który usnął mi bezbronnie kopytami do góry, którego w kieszeni wyniosłam z wiwarium i w kieszeni wniosłam do akademika. Którego miało nie być, którego wzięłam wbrew zdrowemu rozsądkowi, marnie tłumacząc się "to dla Limfocyta". Piksel, który był Mój, w pełni Mój. Inni chłopcy - każdy na swój sposób chwytał mnie za serce, po cichu trzeba przyznać, niektórzy bardziej, niektórzy mniej... Mikrob, jakkolwiek również należący do Tych Szczurów, to taka, pardon, szczurza dziwka. A Piksel był Mój. Nieważne, jak bardzo był zły, nabuzowany testosteronem, schwycony przez mnie - lizał po palcach. Ufny do granic możliwości, całym szczurzym ciałkiem oddany człowiekowi...
I właśnie to jego i jego ufność zawiodłam.
W ostatnich dniach nie miał sił jeść. Dawałam łakocie - brał chętnie, by po chwili zostawić. Potem nie miał sił, więc brałam na ręce, kładłam na grzbiecie na dłoni, drugą ręką strzykawką podawałam powoli gerberka - i trudno nawet nazwać to przymusowym karmieniem, bo sam zlizywał, kiedy miał dość - odpychał... A ja widziałam, że mimo żywych, przytomnych oczu, on już nie walczył, nie miał sił. Wyciągnięty z klatki, chciał do niej natychmiast wracać, od razu tam pełzł, a ja widziałam, ile go to kosztuje, jak kilka minut dochodzi do siebie po tym wysiłku... O ile można to nazwać "do siebie". Ale gdy brałam go i przytulałam do siebie, on wyciągał się na tyle, na ile miał sił, i drzemał mi na rękach...
Kilka godzin przed śmiercią jeszcze lizał mnie po palcach
A mnie boli nawet to, że nie mogłam z nim być tyle, ile bym chciała, w tych ostatnich dniach, wciąż w biegu, rozdarta między pracą, dzieckiem, kradnąc chwile...
Przepraszam, Piksel...