Pora na uaktualnienie wątku, bo dawno tego nie robiłam
Zacznę od Beneczka, bo najmniej u niego się dzieje. Zdrowy, żadne ropniaki nie wracają, ma się dobrze. Tylko odkąd dołączyłam Wacka - zazwyczaj jest delikatnie osamotniony. Zawsze myślałam, że to Ziomuś jest bardziej typem samotnika i "odwal-się-ode-mnie", więc delikatnie się zdziwiłam. Jak ma nastrój to tuli się do chłopaków i z nimi gania, ale jednak zazwyczaj spędza czas sam.
Ziomek. Jest jedna rzecz, która mnie niepokoi. Ma zgrubienie w miejscu szwu wewnętrznego po kastracji. Doktor chce czekać i obserwować (chyba liczy że się wchłonie, bo wyszło mu to dopiero tydzień temu czyli prawie dwa miesiące po zabiegu). Mam z nim iść na kontrolę dopiero za miesiąc (chyba że będzie się powiększać). Czy to normalne? I tak chyba już jestem uważana w lecznicy za nawiedzoną wariatkę, bo ostatnimi czasy bywałam tam co najmniej dwa razu w tygodniu.
Poza tym humor mu dopisuje, strasznie szaleje na wybiegach i (ku mojemu zdumieniu) pokochał się z Wackiem. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, bo na początku ganiał biedaka, gryzł i drapał, nowy w strupach przez niego chodził a tu taka miła niespodzianka.
Wacuś. Tu niekończąca się historia. Niestety na nim się dużo uczę, ale mam nadzieję, że już nie popełnię więcej błędów. No ale od początku. Wacuś był kastrowany we wtorek (15.09). Po kastracji przez długi czas nie schodziła mu opuchlizna z worków. W czwartek (17.09) wieczorem przyjechała w odwiedziny moja mama. Ja już wiedziałam, że coś jest nie tak. Mówiłam, że ta opuchlizna jest za duża, że wydaje mi się że cały czas się powiększa. W piątek(18.09) pracowałam niedaleko domu, wpadłam na chwilę a mama (która w sumie nie przepada za szczurami za bardzo) zatroskanym tonem mówi mi, że marnie on wygląda, że zagląda do niego czy jeszcze oddycha, gada do niego, a on nic. Złapałam za transporterek i biegiem do weta. Wet (nie mój, bo zaczął urlop) Wacka obejrzał, mówił że płynne, ropnia tam nie ma. Dostałam więcej antybiotyku i maluch dostał w zastrzyku przeciwzapalny i do domu. Niestety cały czas miałam wrażenie że worki rosną. W poniedziałek (21.09) znowu poleciałam do lecznicy - to samo plus dostałam trzy dawki przeciwzapalnego w syropie. W dodatku zastrzyk robiła praktykantka, wbiła się w Wacusia tak, że odleciał w niebo. Ja go trzymałam, on się darł, a ta dziewczynka z paniką w oczach, chyba sama nie wiedziała co ma zrobić. Myślałam, że jej walnę. Ja rozumiem, że oni muszą się na kimś uczyć, ale przy ZUPEŁNYM braku empatii i wyczucia nie wróżę jej kariery w weterynarii. Więcej nie pozwolę jej zrobić zastrzyku. W piątek (25.09) kolejna wizyta (w końcu mój doktor wrócił z urlopu) obmacał Wacka i stwierdził ropień. Przeczyścił, ale sam powiedział, że nie do końca, i że reszta w łapkach malucha. Antybiotyk kazał odstawić, "bo już nic nie daje". Wróciłam do domu. Następnego dnia (26.09) obmacałam Wacusia i coś mi się nie zgadzało. Wory większe niż przed kastracją. Młody w transporterek i jazda. Doktor wziął malucha tym razem na stół i wyczyścił... DWA ropnie. Tak, okazało się że nie był jeden ropień tylko dwa. No bo to jest tak niezwykle spotykane... Miałam przyjść po kilku dniach na kontrolę, jednak dalej coś mi nie pasowało i pojechałam znowu w poniedziałek (28.09). I znowu z worków trysnęła ropa. Wkurzyłam się już nie na żarty, bo ile można zwierzaka męczyć. Przeczytałam na forum jak się czyści ropnie i po dwóch dniach czyszczenia (za każdym razem wychodziło trochę ropy) udało mi się go doczyścić. Antybiotyku miałam trochę zachomikowanego, więc też podałam. A przy każdej wizycie pytałam "czy mam coś z nim robić?" odpowiedź zawsze była "NIE".
I kolejna rzecz. Wczoraj byłam na kontroli, powiedziałam o moich niecnych, niemalże znachorskich uczynkach. Doktor wziął małego w ręce, ścisnął worki i mówi "o, a mi się udało trochę wycisnąć! a nie... to kupa..". no właśnie. Kupa to rzecz, która wcześniej już mnie martwiła i już wcześniej i niej mówiłam (miękka i cuchnąca) to powiedziano mi że pewnie przez antybiotyk. Ślepo zaufałam, bo tak, najpierw stres przy przeprowadzce a później antybiotyk. Niestety tutaj moje obawy również się sprawdziły. Kupa poszła na badane i werdykt - potężna kolonia pierwotniaków. Młody ma leki, mam nadzieję, że w końcu wszystko będzie już dobrze.
Nie chce umniejszać doktorowi, jest świetnym fachowcem, ale jakoś pechowo (bo ja ogólnie pechowa jestem) mu się współpraca ze mną układa.
Co do pierwotniaków, odezwałam się do dziewczyny, która mi Wacka przywiozła. Dobre przypuszczenia miałam, że chłopiec przywiózł to paskudztwo z poprzedniego domu. Dzieciaki tej dziewczyny też walą na miękko i śmierdząco, dopiero dziś zaniosła kał na badania.
Kochani, pamiętajcie, jeśli kupa nie jest w normie to ją zbadajcie. Czytałam na forum porady o podawaniu węgla leczniczego itd. ale czy nie lepiej jest zbadać kupę i mieć pewność że wszystko jest w porządku?
Pozdrawiamy was gorąco