Re: moje szczupaki kochane
: pt sie 06, 2010 9:47 pm
Dziękuję, zwłaszcza za Baruszka.
Dwóch wymagających opieki chorych to rzeczywiście rozdarcie, z oboma chciałoby się być teraz cały czas. W obowiązkach „szczurzej mamy” pomaga mi sporo Miś (a może to ja Misiowi pomagam?).
Popołudniem Miś wyszedł na pokój i było trudniej bo czas dzielił się nonstop między Hermanem a Baruchem. Na Hermana trzeba mieć oko; z ptaszkiem właściwie wystarczy być, ale też trzeba z nim teraz być, najlepiej po prostu okryć ręką, wtedy sierść trochę się kładzie. Teraz po powrocie do klatki Miś wziął go z powrotem pod swoje skrzydła. Leżą pod polarem (aż dziw, że Michu polara nie wyrzuca), Baruszę wyciągam co jakiś czas na nutri, nic innego nie chce (
Ja natomiast siedzę teraz z Hermanem, któremu, owszem, werwa juz wróciła.
Grzmot za pierwszym razem nie interesował się szwami, ostały się nawet jego regularnym super perfekcyjnym toaletom - do samego końca. Wtedy jednak Herman dostał też steryd, który pewnie działał przeciwświądowo, nie wiem dlaczego teraz nie ma go na karteczce.
Zresztą nawet jeśli da pokój szwom, strach czuba spuszczać z oczu. Już godzinę temu zdążył się zadławić papierowym ręcznikiem, który szarpał moszcząc sobie legowisko. Cieszyłam się, że zaczął, bo długo, dłużej niż ostatnio, nie interesował się w ogóle niczym (siedział pośrodku klatki, otępiały), a potem zobaczyłam go łapiącego powietrze niczym ryba... Od wody się odwracał, samolotu bałam się robić przez ranę, masowałam mu gardło. Jakoś poszło.
Pospacerował w miarę grzecznie po tapczanie. Pojadł. A teraz kiedy piszę te słowa – myje się. Myjąc się obgryza paznokcie (coś czego normalnie nie robi), a że daje to dźwięk bardzo podobny do tego który słyszałam z poczekalni – docinania szwów przez lekarza, co chwile się na niego oglądam, czy w tym temacie nie mędrkuje.
Brzydką ranę ma tym razem, taką jakąś rzeźnicką, jeszcze czerwoną od krwi. Cóż, niech się przynajmniej goi.
U Baruszy teraz Dżum; mniej delikatny to kompan, ale polar też jest.
Szkoda go budzić, ale dobrze by było gdyby jeszcze coś zjadł przed nocą.
Dwóch wymagających opieki chorych to rzeczywiście rozdarcie, z oboma chciałoby się być teraz cały czas. W obowiązkach „szczurzej mamy” pomaga mi sporo Miś (a może to ja Misiowi pomagam?).
Popołudniem Miś wyszedł na pokój i było trudniej bo czas dzielił się nonstop między Hermanem a Baruchem. Na Hermana trzeba mieć oko; z ptaszkiem właściwie wystarczy być, ale też trzeba z nim teraz być, najlepiej po prostu okryć ręką, wtedy sierść trochę się kładzie. Teraz po powrocie do klatki Miś wziął go z powrotem pod swoje skrzydła. Leżą pod polarem (aż dziw, że Michu polara nie wyrzuca), Baruszę wyciągam co jakiś czas na nutri, nic innego nie chce (
Ja natomiast siedzę teraz z Hermanem, któremu, owszem, werwa juz wróciła.
Grzmot za pierwszym razem nie interesował się szwami, ostały się nawet jego regularnym super perfekcyjnym toaletom - do samego końca. Wtedy jednak Herman dostał też steryd, który pewnie działał przeciwświądowo, nie wiem dlaczego teraz nie ma go na karteczce.
Zresztą nawet jeśli da pokój szwom, strach czuba spuszczać z oczu. Już godzinę temu zdążył się zadławić papierowym ręcznikiem, który szarpał moszcząc sobie legowisko. Cieszyłam się, że zaczął, bo długo, dłużej niż ostatnio, nie interesował się w ogóle niczym (siedział pośrodku klatki, otępiały), a potem zobaczyłam go łapiącego powietrze niczym ryba... Od wody się odwracał, samolotu bałam się robić przez ranę, masowałam mu gardło. Jakoś poszło.
Pospacerował w miarę grzecznie po tapczanie. Pojadł. A teraz kiedy piszę te słowa – myje się. Myjąc się obgryza paznokcie (coś czego normalnie nie robi), a że daje to dźwięk bardzo podobny do tego który słyszałam z poczekalni – docinania szwów przez lekarza, co chwile się na niego oglądam, czy w tym temacie nie mędrkuje.
Brzydką ranę ma tym razem, taką jakąś rzeźnicką, jeszcze czerwoną od krwi. Cóż, niech się przynajmniej goi.
U Baruszy teraz Dżum; mniej delikatny to kompan, ale polar też jest.
Szkoda go budzić, ale dobrze by było gdyby jeszcze coś zjadł przed nocą.