
Przyznaję, dzieciaki są cudne i ślinię się do monitora na równi z niektórymi. Nie mówcie mężykowi, ale nie wiem, czy bardziej odliczam dni do zobaczenia jego czy maluchów i reszty ogoniastych.
Zdjęciami to mi chyba tylko tak jednorazowo dogodzili.

Za to wczoraj uczestniczyłam w wybiegu nowych maluchów. Mężyk wypuścił je w korytarzu i skierował kamerkę na podłogę, na której robił za plac zabaw dla wyścigówek. My sobie rozmawialiśmy, a pcheły buszowały i rozrabiały. Są tak szybkie, że kamerka ledwo je rejestruje.
Małe Białe znowu sobie popsuło odnóże. Ja nie wiem, co ta mycha wyrabiała, że znowu spuchła.
Przy okazji do weta pojechał Misio, któremu po wybiciu zęby zaczęły krzywo rosnąć, nie daje rady ścierać i trzeba je przycinać.
Mąż się zarzekał, że jak wyjadę, to on wreszcie się za Miśka weźmie i go odchudzi. Tak mi się wydawało, że ten Skype coś poszerza, więc przy okazji wizyty u weta Misieniek trafił na wagę... ZGROZA! Chłopaki chyba w komitywie dobrej, dogadzają sobie piwkiem i frytkami, bo obaj jakoś tak urośli... Dziewczęta linię trzymają na szczęście.
A nasze rozmowy na Skypie wyglądają ostatnio tak:
- Poookaż jakąś mychę!
Mężydło idzie polować, przez chwilę słychać nawoływania i szuranie, a ja uświadamiam sobie, że ścianę w salonie koniecznie trzeba odmalować. Dobrze, że nie odkrył triku z szeleszczeniem przysmakami, bo Misiek już dawno byłby w stanie utrzymać własny księżyc na orbicie (chociaż, jakby się zastanowić, Małe Białe zawsze trzyma się blisko).
- Masz Małe Białe (i przytyka ofiarę do kamerki).
- To nie jest Małe Białe, bo się nie wyrywa!
W tym momencie oboje zaczynamy odliczać:
- Trzy, dwa, jeden..!
A Małe Białe ze stanu wisząco-spetryfikowanego przechodzi w stan wzbudzony, rozwija wszystkie osiem łapinek, ciałko skręca pod nieprawdopodobnymi kątami i kwantowo przecieka przez palce klapiąc na klawiaturę. Czasem coś od siebie jeszcze napisze i czmycha do swoich Ważnych Spraw.
Zaraz potem zwykle pojawia się ciekawski nosek Palmyry. Mąż podnosi ją, a ona zwisa bezwładnie. Do czasu, bo najczęściej wtedy Bagi przychodzi sprawdzić, czy Palmyra nie dostaje właśnie czegoś dobrego. Albo czy w kamerce jest dyspenser. Albo czy klawiaturę da się zjeść. Na to w Palmyrze budzi się Alfa i idzie upewnić się, że jeśli czarnulka coś jednak znajdzie, to nie zapomni zapłacić daniny i obie odbiegają z wdziękiem młodych nosorożców.
Po Misia mężyk musi się przejść, ale przynajmniej nie musi długo szukać. Kawaler albo śpi w sputniku (blisko miski), albo pod fotelem (blisko tajnej spiżarki). Przynosi takiego zaspanego, rozlewającego się, przez chwilę obraca go, żeby spośród fałdek wyłowić i zorientować na kamerkę pyszczek. Czasem trafia za drugim podejściem. Ogon trochę pomaga określić Misia geograficznie. Misio mlaśnie, posiedzi chwilkę, a potem zaczyna podrzucać łebkiem, że on już chce wracać, wprawia ciałko w wibracje, a mężyk, pomny na los ludzi w Japonii, puszcza niecierpliwca na podłogę, żeby przeszedł się chociaż tych kilka kroków w stronę fotela.
I to już właściwie wszystko, potem siedzimy i gadamy o niczym, aż mężyk postanawia odesłać ogony spać.
A ja tęsknię za futrem, w które można zanurzyć nos (czasem z narażeniem życia, ale adrenalina nadaje życiu smak), pazurkami malującymi graffiti na skórze, noskami wpychanymi bezceremonialnie do uszu i oczkami wpatrującymi się we mnie nabożnie, kiedy trzymam coś do jedzenia.
