Dobijcie mnie,bo nie wytrzymam...
Dziś byłam na prześwietleniu z małym Apsikiem,bo zeszła mu już opouchlizna i przy macaniu łapki,wyraźnie poczułam odstająca kość...Złamanie z przemieszczeniem...
Prześwietlenie robiłam u najgorszego,najbardziej bucowatego weta,jakiego w swoim życiu spotkałam!Nie dosyć,że bez uśpienia malucha,w ogóle nie chciał mi tego prześwietlenia zrobić "bo on się tak szybko rusza"(moja pomoc w przytrzymaniu była WYKLUCZONA!

),to jeszcze musiał kłuć go dwa razy,bo po pierwszej dawce mały tylko się otumanił.No i kazał czekac na korytarzu,w międzyczasie przyjmując kolejnego pacjenta...Zanim skończył z kotem,niuniek zaczął już się wybudzać!

Pukałam,przyspieszałam...Jak wreszcie łaskawie wziął malca na prześwietlenie,to po pięciu minutach mnie zawołał...bo sobie nie radził i musiałam go
przytrzymać!!!Czyli całe jego "niezbędne" znieczulenie,okazało się bezsensowne i nie tylko mały ryzykował życiem,ale jest coś jeszcze...Obecnie ma niedowład tylnej łapki po tym drugim kłuciu i mam tylko nadzieję,że nie trafił igłą w jakiś nerw i że do jutra mu to ustąpi,bo na chwilę obecną kuśtyka na dwóch łapkach...
Starałam się dziś dodzwonić do Piaseckiego,ale jest chory.Dopiero od swojego weta dostałam jego domowy numer.Przyjmuje dopiero w piątek...Jadąc do niego,chciałam mieć "podkładkę" w postaci gotowego już prześwietlenia,a teraz tak tego żałuję...
Cudowny pan weterynarz z kpiną w głosie kazał się zastanowić,czy nie lepiej kupić sobie w zoologicznym drugiego szczurka,zamiast tego leczyć...Zapłaciłam 50 zł i to po ostrym zrypaniu go,że jest partaczem(a miało być 65),w dodatku nie dostałam zdjęć do ręki,bo były "za świeże" i wyszłam z lecznicy z niczym...
Wróciłam do domu i po chwili już znowu dzwoniłam do niego,bo niedowład łapki nie ustępował

Zapytałam też,czy w piątek,jak będę u Piaseckiego,mogłabym do niego zadzwonić,żeby opisał mu telefonicznie to złamanie,bo zawsze lekarz lekarzowi lepiej wyjaśni,niż ja.A on na to "A bo ja wiem,gdzie ja będę?A może będę miał wyłączony telefon..."
Przestałam być miła.Wynikiem tego,mąż po 15 minutach odebrał zdjęcia z zamkniętej już lecznicy.
W piątek do Piaseckiego.Nawet jeśli trzeba będzie zespalać kości operacyjnie,to stanę na głowie i nie odpuszczę.To koszt kilku stów...Może i głupia jestem,ale jestem małemu to winna.Nie mam tej kasy,mam 100zł skitrane na koncie,ale zapożyczę się i nie pozwolę,żeby mały został kaleką na całe życie.Bo samo się nie zrośnie,kości są zbyt oddalone od siebie.Gorzej,jak nie da się z tym nic zrobić,bo Apsik jest za mały...
On żyje dopiero miesiąc,a już tak cierpi...I to przeze mnie.
