Obiecałam relację.
We wtorek od rana byłam na praktykach. Szczęście, że miałyśmy mnóstwo roboty (podróż tramwajem z trzydzieściorgiem rozbrykanych sześciolatków to nie lada wyzwanie), więc jakoś tak nerwy mnie mocno nie trzymały. Czułam, że jak wrócę do domu, rozpłaczę się, ale liczyłam, że akurat przed wyjściem do Pana Weta, będę już na tyle spokojna, żeby odpowiednio przygotować Vegę.
Ale przyjechała do mnie przyjaciółka, która siedziała ze mną do wieczora, pojechała do kliniki i cały czas podtrzymywała na duchu. Gdyby nie ona i podwójna melisa, umarłabym ze strachu.
Tymczasem Vega, rozbudzona, z zapałem wskoczyła do transportera, zakopała się w polarkach i spała. Kiedy ją przywiozłam, dr Piasecki akurat skończył operować króliczka. Zostawiłam malucha i ze łzami w oczach wybiegłam z kliniki. Olka cały czas mnie zagadywała, co było mi bardzo potrzebne.
Zanim weszłam po Vegę, półtora godziny później, stałam przed drzwiami i nie mogłam się zdecydować. W końcu pani praktykantka otworzyła drzwi i musiałam wejść. Vega już na mnie czekała, obudzona. Nie było komplikacji. Ze szczęścia znowu łzy stanęły mi w oczach. Wiem, że strasznie przeżywam, ale taka już jestem...
W domu otworzyłam transporter i zobaczyłam, że rana jest bardzo długa, Vega ma założonych bardzo wiele szwów. I było po niej znać, że cierpi. Ciężko oddychała, nie miała siły umyć sobie ogonka z krwi - a próbowała, co chwila piszczała z bólu. Jakiś czas później wypuściłam obie dziewczyny na łóżko. Hanna biegała jak wariatka, co jakiś czas wracając do Vegi, jakby upewniając się, że na pewno znów jej nie zabrałam. A Vega siedziała w miejscu, próbowała się kłaść, nadal bardzo ciężko oddychała, wzdychała i popiskiwała. W pewnym momencie podedzła do mnie i położyła mi zimną jak lód łapkę na nodze. Jakby prosiła mnie o pomoc. A ja nie mogłam niczego zrobić, żeby jej pomóc.
Noc spędziła w transporterze - bałam się, żeby Hannusia nie dobrała się do szwów. Chyba z trzy razy obudziłam się w nocy, żeby sprawdzić, co z Vegą. Ale wszystko było dobrze.
Rano okazało się, że wstrętny nausznik pozbył się pierwszego szwu i elegancko oblizał specyfik, którym rana była obsmarowana. Ogonek też był już czysty, a pierwszym, co szczur zrobił, po otworzeniu transportera, była ucieczka na łóżko, ze spektakularnym skokiem bez dotykania transportera.
Nie było ciężkiego oddechu, piszczenia, westchnień - wszystko było już dobrze. W czwartek idziemy na zdjęcie szwów - o ile będzie jeszcze co ściągać...
W przypadku Hanny było inaczej - po operacji nie zachowywała się, jakby ją cokolwiek bolało, dlatego byłam zdziwiona. Ale to też inne miejsce, przede wszystkim, inny szczur, a każdy znosi operacje inaczej.
Vega wyciągnęła sobie jeden albo dwa szwy dodatkowo, ale rana wygląda dobrze. Zrobiłam kilka zdjęć, później może wrzucę.
Jeszcze raz dziękuję za wsparcie.
Aha, zapłaciłam 80 złotych polskich - jakby ktoś był zainteresowany.
pazurek89 pisze:A przy okazji- u mnie szaleje Tobba. Fascynacja tą samą sagą jak sądzę

A jakże!

Moja wcześniejsza malutka miała na imię Tiili. A Hanna i Vega miały mieć towarzyszkę, ale musiałam zrezygnować, póki co, z doszczurzania, ze względu na to, że studiuję, mieszkam zasadniczo w dwóch miastach i nie mam zbyt dużo miejsca na większą klatkę. Ale maluch miał mieć na imię Tova.
kabi, również mam nadzieję, że to koniec guzów.
