Witam wszystkich,
chciałabym napisać Wam o mojej Malutkiej.. Kiedy ze mną zamieszkała, byłam taka szczęśliwa, była taka malutka i zwinna.. ale od początku była taka pechowa.. Kupiłam ją w zoologu, wtedy nie wiedziałam, był to mój 2 ściurek, towarzystwo dla Zuźka. to brzmi egoistycznie jakoś, ale tak właśnie na początku myślałam, szkoła, praca, przeprowadzki, brak czasu, więc ogonki muszą być co najmniej dwa.
tyle ze mną przeszły, świerzby i inne.. Ale Mała od początku była biedniutka.
miałam ją niedługo, wyglądała nieźle jak ją kupiłam, natomiast po jakimś czasie zaczęła mi słabnąć, chudnąć.. okazało się, że mój ogonek ma krzywe ząbki i trzeba je przycinać co około 10 dni.
i tak wiecznie do tego weta ją stresować.. przez to Malutka przestała być ufna, nie chciała być głaskana, wolała towarzystwo Zuźka.. w końcu on nie skazywał jej na ciągłe męczenie przez weta.
ale kilka miesięcy temu zaczęło się.. na początek, złamany ząbek przy obcinaniu, poszła krew, długo się leczyłyśmy, to była moja wina, nie urzymałam jej.. mówię Wam, jest taka skubana, taka zwinna..
ale potem.. skrzywienie główki.. lekkie, ale postępowało szybko.. myślałam, że samo przejdzie, ale w końcu pojechałam do weta, dostałą zastrzyki, przeszło.. potem pojawiła się czarna plama na pleckach i woreczek na brzuszku wypełnione ropą.. leczyłyśmy i to.. ale skrzywienie wróciło, postępowało migiem, musiałam się z pracy urywać po tel babci, że Malutka wygląda strasznie.. a wieczorem nie było tak źle.. myślałam, że wytrzyma do 15.. znowu zastrzyki, ale ona była taka słaba, nie chciała jeść, nie chciała pić.. karmiłam ją gerberkiem z palca.. troszkę lizała, widziałam, że walczyła.. myślę, że ona chce żyć..
wczoraj wróciło znowu.. dzwoniłam już do Weta, słuchajcie, ona jeszcze je, ale wiem, że to kwestia godzin, ona słabnie w oczach.. Wet rozmawiał ze mną długo, mówił, że myśli, że to guzek, że operacja to olbrzymie ryzyko, że możemy próbować znowu leczyć ją farmakologicznie, że może się uda.. bo on widzi tylko 2 możliwości.. leczenie lub eutanazja
Ale ja chcę wiedzieć jedno, czy ona cierpi, czy ja nie skazuję jej na ból, czy powinnam znowu ją faszerowac lekami.. jak nie miała przekrzywionej główki to latała, przychodziła do mnie, kradła słodycze.. była jak zawsze, więc wnioskuję, że wtedy jej nie bolało, wiem że to mój zdechlaczek, ale myślę, że ona chce żyć..
ona mi tu słabnie, muszę z nią jechać do weta.. pytam Was, bo to moje pierwsze ściurki, Wy macie doświadczenie z tymi potworkami, muszę podjąć decyzję i wiem, że nikt tego za mnie nie zrobi..
ale napiszcie mi coś, cokolwiek..
tak strasznie mi ciężko..