Lala mnie użarła w palec.

Bez powodu i bez ostrzeżenia.
Gadałam z siostrą przez telefon, podeszłam do klatki. Lala siedziała w koszyku na górze. Chciałam ją pogłaskać przez pręty, wsadziłam palec, a ona powąchała i cap! Tak się wgryzła, że ledwo wyszarpnęłam rękę.
Nie umiałam zatamować krwi, ale już okej. Jeszcze w życiu nie miałam tak rozwalonego palca...
Poryczałam się przez tą bestię - ja nie chcę się bać własnego zwierzaka, że mnie ugryzie.
Wczoraj uszczypnęła Renatę. Nie wypytywałam, ale pewnie sytuacja wyglądała tak samo.
Przyznaję, przez chorobę Niki i świąteczny rozgardiasz zaniedbałam trochę szczury, zwłaszcza Kokosy młodsze, ale nie spodziewałam się, że przypomną o sobie w taki sposób...
Już się pogodziłyśmy, na całe szczęście.
edit//
Zapomniałam napisać.

Posprzątałam dzisiaj paskudom i zwolniłam Nikę z izolatki.

Uznałam, że nie ma sensu kisić jej samej, ma już na tyle wygojoną ranę, że może mieszkać z dzieciakami.
Chyba się ucieszyła.
