Wczoraj na wersalkę przyszła do mnie po swoją porcję pieszczot Czarnulka; nasycona czułościami wpakowała się pod kołdrę i wygodnie ułożyła. Przeglądałam jeszcze internet w poszukiwaniu potrzebnych informacji, tymczasem mąż mój kończył prysznic, albowiem pora już była bardziej niż słuszna.
Byłam skupiona na czytanym tekście i mojej uwadze umknął fakt, że pan wrócił już do pokoju.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie : mąż obiema rękami ujął końce kołdry i strzepnął ją szybkim ruchem, podrywając w powietrze razem z oszołomionym szczurem, któremu musiało się wydawać, że startuje jak z osławionego Przylądka Canaveral. Zapewne Czarnula musiała się zębami i pazurami wbić w materię, że udało jej się nie opuścić bezpiecznego korytarza w fałdach kołdry , i razem z nią pacnęła na łóżko. I choć długo i z uczuciem tuliłam potem do siebie osłupiałego szczurka, brzuch trząsł mi się z niepohamowanego śmiechu...
