Bazyl już nie walczy...Przednie łapki już też nie pracują.Tylne bezwładne całkiem.Całe jego,dostojne dotąd jestestwo,legło w kałuży jego własnego moczu,kału,wycieków porfiryny...I sam biedny nic nie może z tym zrobić.
Mam takie smutne wrażenie,że jest mu wstyd,że robię za niego to,co dotąd robił sam,on,dostojny król...Za każdym razem,gdy go kąpię,mam takie wrażenie,a on tak bardzo daje mi to odczuć,gryząc mnie po pomagających mu rękach...Bazyl mnie gryzie

Kto by pomyślał!Nie gryzie do krwi,tylko dobitnie daje znać,że on tak nie chce,że to jego niechciana porażka...
Na wakacjach był tak szczęśliwy...Tak się wylegiwał na zielonej trawce,beztrosko.Wcinał ogórki,pomidorki i mleczyki,ile wlezie!Zupełnie,jakby sam wiedział,że ma te momenty wykorzystać tak właśnie,tylko dla siebie...Że to jego ostatnie chwile,jedyny i ostatni taki powiew wolności.Ja też chyba to wiedziałam...Stąd ta wolność całkowita.No bo jak by normalnego,zdrowego szczura zostawiać na godziny na wolności trawnikowo-ogródkowej?...
Przeczuwałam też,że zaraz po powrocie do domu,wraz z zamknięciem w betonowych murach,minie mu chęć walki...
Ciężko tak,na samą myśl o pożegnaniu...Mój Król...
Ale chyba on wybrał.
Nie je od wczoraj,nie pije.Ulubiony jogurt z przemycanym betaglukanem i witaminami polizał raz i zostawił.Odwrócił się plecami.
Tak jakby nie chciał już niczego.
Boli...Tak w środku...