Hmmm... to ja napiszę trochę rzeczy z życia wziętych :roll:
Może niektóre nie są śmieszne, ale to kultowe w mojej (teraz już byłej
) klasie.
A więc:
Na j.polskim, po przeczytaniu opowiadania w książce. Koledzy:
-Mieszko zażywał 7 żoon! A Mieszko zażywał...
Polonistka:
-Dajcie spokój, nie o to chodziło. Nie mozna przeciez spać jednocześnie z 7 kobietami naraz!!!
Koledzy (z oburzeniem, przekonani o swoich racjach):
-NO JAK TO NIE?!
Na religii (przypominam, że żeby można było się wybierzmować, trzeba zbierać podpisy księdza w indeksie, że się bywało na mszy/spowiedzi/itp):
H.:
-Psze Pani, ale tak być nie może. Wie Pani, co mi moja babcia zrobi, jak mnie ksiądz nie dopuści do tego, jakże ważnego, sakramentu? Kapciami po głowie mnie pobije! A i tak nie pozwoli, żeby taki grzeczny chłopiec jak ja...
Katechetka (przerywając mu):
-H., tam z tyłu w indeksie jest taka rubryczka: "opinia katechety". I jak ja ci w tej rubryczce wpiszę: "NIE", to ci żadna babcia nie pomoże!
K. na lekcji, podnosząc rękę przy zgłaszaniu się, nagle zaczyna z zainteresowaniem ogladać swoją pachę. Nauczycielka patrzy na niego z przerażeniem. Kiedy K. to zauważa, oświadcza przepraszającym tonem:
-Oooo... Ja się chyba pocę?
Nasza informatyczka jest z Ukrainy. Świetnie mówi po polsku, ale ma troszkę problemów z gramatyką i wymową. Np., zamiast litery "ł", zawsze mówi "l". Pomagamy jej, bo przecież jest całkiem sympatyczna. Ale w tym wypadku, nikt jej nie poprawił... Zdenerwowała się na kolegę i...
-H., do jasnej Anielki, co to ma znaczyć?! Nie gadaj tyle!
Weź zrób mi laske i przesiądź się komputer dalej!
Idziemy sobie przez miasto, obgadujemy bierzmowania... M., jako jedna z pierwszych już przez to przeszła. Opowiada nam, co musieli się nauczyć i co zdawać. W pewnym momencie oznajmia z dumą:
-No, w naszym kościele, jakby nie było, ksiądz nas już wszystkich przeleciał. Od góry do dołu!!!
Zanim sie zorientowała, co przed chwilą powiedziała, zaczęłyśmy się tak śmiać, że nie mogłyśmy dalej iść
Obraziła się na nas
Na plaży, opalamy się paczką. Samiec H., odkąd M. odkryła, że goli pachy, jest brutalnie sypany piaskiem.
H.:
-Jeszcze raz tak zrobisz, to zobaczysz.
Olała to. Sypnął ją piaskiem. Oddała mu mocniej. On jej też. Pobiegła, nabrała piasku do pożyczonego wiaderka i postawiła mu babkę na plecach
On, totalnie wściekły, wziął ją bez słowa na ręce i wrzucił do wody. Zadowolony walnął się na ręczniku obok nas. M. wrzeszczała z wody jakieś przekleństwa. Potem osypała mu piaskiem głowę. Kiedy wracaliśmy z plaży, oświadczyła:
-I tak ja wygrałam. To było pewne, że ja będę triumfować tej bitwie.
Jakby sam nie stanął, to bym go wzięła siłą.
Nie wiem jak wam, ale nam się to straaasznie skojarzyło :hyhy:
Jedziemy do Zakopanego na wycieczkę. Siedzimy w ośmioosobowym przedziale i usiłujemy się jakoś położyć, żeby chwilkę pokimać. Ja, kiedy już zostałam pobita, zgnieciona i zmolestowana, położyłam się ostatecznie na podłodze. Z góry słychać jęki niewyspanych koleżanek i ich inteligentne rozmowy (wyłączyliśmy światło, jechaliśmy nocą):
-Ty... Nie powiem, fajnie mi tutaj, miękko, ale to, na czym mam nos, to mi trochę nie pasuje.
-Co ty nie powiesz...
-Eee...a co to jest?
-Mój cycek.
-Och, no to sorry, ja się przesunę.
Słychać szuranie, znowu jęki. Po chwili:
-Ok, tu mi wygodnie.
A. (drżącym z przerażenia/śmiechu głosem):
-W to nie wątpię...
-Nie no, swietnie... Co tym razem?
-A nic, jakby to ładnie powiedzieć... Leżysz głową na...hmmm... mym łonie.
-Na mymłonie? Co to mymłon?
Chwila ciszy. Nagle wrzask:
-JASNA ...!!!!
Huk, szamotanie się i w tym momencie wylądowała na mnie jedna z dziewczyn.
Kiedy już dojechaliśmy (ałaaa....) i wytoczyliśmy się z pociągu, nie zapomniałam upomnieć M., która ugniatała mnie swoim ciężarem przez resztę drogi:
-Wszystko mnie boli, nigdy więcej, czaisz?
W drodze powrotnej to ja będę na górze!!!
W tym momencie dostrzegłam przerażoną minę katechetki, która pojechała z nami jako opiekunka :jezor2:
W górach, na trasie:
Chłopacy:
-Wejdźmy na tą górę, proszę pani... Taka ładna pogoda, a jeszcze wcześnie.
-Hmmm... Dziewczyny, co wy na to?
-Spoko -grupowa odpowiedź. Nie, jednak nie grupowa. Nagle spomiędzy nas wyłania się P. i oznajmia:
-Ja nigdzie nie pójdę, słyszycie? Widzicie to? (pokazuje placem na swoje włosy) Wiecie jak tam wieje? (pokazuje palcem szczyt) Chcecie, żeby mi się fryzura zepsuła?
:bije:
W pokoju, po libacji. Chłopacy w stanie totalnie nietrzeźwym, kilka dziewczyn też, ja z kilkoma osobami jedyne trzeźwe...
H.:
-Ja wam zrobię poziomkę! Ja nie jestem pijany! Ja wam zrobie poziomkę! Ja nie jestem pijany! Ja... (zaciął się, biega w kółko i powtarza to samo...)
P.:
-Ja też nie jestem pijany! Wypiłem pół butelki wódki, ale jestem trzeźwy! Ja stanę na głowie, patrzcie jaki luzik!
P., tak jak obiecał, usiłuje stanąć na głowie. Co z tego, że już nie potrafi chodzić? Na głowie stanie, bo przecież nie jest pijany... OK., stanął, tak jak obiecał (opiera się zadem o ścianę, ale patrzcie na niego, bo on jest fajny). Puszcza rękami ziemię i w tym momencie triumfuje... Bo przewraca się (ignorując zbiorowe: "a nie mówiłam?") i wpada tyłkiem w kosz na śmieci, rozsypując dookoła butelki, papierki i różne inne syfy, w tym kilkudniowe kanapki z uroczym, niebieskim włosiem. H. zaczyna się z niego śmiać i krzyczy, że on nam teraz zrobi poziomkę. Kiedy odwracamy głowy w jego stronę, już chrapie na ziemi... :hyhy: P. wygrzebuje się ze śmieci, wypija komuś pół piwa i zaczyna mówić:
-Wracając do tego, co przed chwilą powiedziałem... Otóż chciałbym zaznaczyć, że w chwili obecnej znajduję się pod znikomym wpływem alkoholu... (...)... :shock:
Gadał tak bez przerwy 15 minut używając takiego słownictwa, jakiego by się uczony nie powstydził. Rano mieliśmy z niego brechty, bo nic nie pamiętał :hyhy:
Rano leżymy w łóżkach i rozmawiamy o tym, jak bardzo nam sie dzisiaj nie chce nigdzie iść. Marudzimy godzinę, aż rozlega się pukanie. Do otworzenia drzwi zostaje wyznaczona (wyrzucona z łóżka) M. W drzwiach stoi opiekunka. Rozkłada ręce ze smutkiem i oświadcza:
-Pada.
M., nie mogąc opanować szerokiego uśmiechu, odpowiada:
-Och, nie, pada?
-Zostajemy w budynku, wycieczka odwołana.
M., z bananem na pół twarzy:
-Och nie!
Opiekunka wychodzi, M. odstawia taniec radości i idzie oświadczyć nowinę drugiemu pokojowi. Wchodzi i zaczyna mówić:
-Obudziliśmy się rano i nie chciało nam się wstawać. Weszła p.K i powiedziała, że pada. Ja patrzę za okno, faktycznie, pada -opowiada im o tym, że PADA. W pewnym momencie, kiedy wspomina, że wycieczka odwołana, odzywa się Maks, bardzo mądrym tonem:
-No, bo pada.
Wszyscy zaczynają się brechtać, M. musi na chwilkę wyjść, bo się aż rozpłakała ze śmiechu. Wraca spowrotem. Maks siedzi obrażony i stwierdza:
-M., a wiesz, że wczoraj zeżarłaś mi całą czekoladę?
Dziewczyna patrzy na niego jakby był Obcym.
-Przecież mi pozwoliłeś... -mówi cicho, jak do osoby psychicznie chorej.
-NO ALE JA NIC NIE MÓWIĘ!!! -drze się wściekły Maks. M., pewna już co do jego zdrowia psychicznego, wybiega z pokoju rycząc ze śmiechu jak szalona oślica.
Poszliśmy klasą (z katechetką!!!) na film "Silent Hill". Gaśnie światło. W pewnym momencie słychać głos M1:
-Ej, ma ktoś pożyczyć gumkę???
Wszyscy w brecht.
-O rany, nie taką!!!
OK, już jest cicho. W miarę. Nagle rozlega się huk. Wszyscy podskakują na krzesłach i patrzą w kierunku M2, która właśnie wychodzi spod fotela (twierdzi, że spadła). Kumpel:
-Jaaasne, gumka wam pękła, co?
No dobra, zaczyna się film. Bardzo straszny ( :| ) i w ogóle. W pewnym momencie M3 zrobiło się zimno i założyła na głowę kaptur. P cały czas brechta się z filmu. Obraca się do M3, żeby coś jej powiedzieć i nagle wrzeszczy ze strachu. Wciska się głębiej w fotel i oświadcza ze złością:
-M., do #@%@^, zdejmij z głowy ten kaptur, bo się ciebie bardziej boję, niż tego, co się dzieje na filmie!!!
Chwil(k)a ciszy. Na ekranie pojawia się zgraja zombie. Poruszają się strasznie, czyli...
-Kurd.e, zupełnie jak US5! -oświadcza ze zgorszeniem M3.
-A nie mówiłem?! -woła oburzony P. -Pocoś tutaj M3 kumpli spraszała?!
Znowu spokój. Miesto Silent Hill spłonęło w pożarze. Wiadomo o tym, bo co 5 minut to powtarzają. Pożar tu, pozar tam... Nagle policjanta wchodzi na jakiś pusty plac w mieście i stwierdza z przerażeniem:
-Wyglada jak po pożarze!!!
M4, ze zgorszeniem w głosie:
-No nie, ale refleks Maksa!
Wieczorem, na Krupówkach, M. zobaczyła biednego konika, któremu z pyska ciekła piana. Podeszła do górala i zapytała:
-Proszę pana, a ten konik nie jest chory?
Góral natomiast wrzasnął, wymachując batem:
-A na co ma być !%!#%!%# chory?! Głupia babo! Niech cię piekło pochłonie!!! (...)
M. złapała A. za rękaw i zaciągnęła ją do sklepu obok, byle dalej od wrzeszcząceo górala. Wyszły po 10 minutach, ale facet ciągle się na nie darł. Czym prędzej zwiały :lol:
Jak sobie coś jeszcze przypomnę, to dopiszę :jezor2: