Zacznę od smutnych wieści - Gryzia w izolatce na lekach rozkurczających oskrzela. Jej niedawno rzadkie i ciche trudności z oddychaniem, przerodziły się wczoraj w ostre rzężenie, więc pędem do weta. Diagnoza wstępna - alergia, bo reszta dziewczyn nic nie załapała (a muszę ze wstydem przyznać, że już kiedyś to się jej zdarzało, ale po kilku minutach przechodziło, to nie przykładałam do tego wagi -zła Ania, zła!-). Ale na wszelki wypadek skazana jest na separację od reszty towarzystwa. Kontrola we wtorek. A ja, przerażona, wywaliłam wszystkie troty, a resztkę oddałam siostrze. I jutro jadę kupić koce i definitywny koniec z trotami! No i w celach kwarantanny, rozdzieliłam klatki. W większej zostawiłam Mini i Hopsę, z czego wynikło mnóstwo kłopotów. Posłuchajcie...
Rano wychodziłam, więc szczury zostały w domu same, już po rozdzieleniu klatek. Ja - zadowolona, że w bardzo inteligentny sposób zablokowałam ten mój tunel łączący klatki (którego nie da się już odłączyć), byłam dość pewna, że jak wrócę, to wszystko będzie na swoim miejscu. Z tym, że w międzyczasie była w domu na chwilę mama i nie zamknęła drzwi od mojego pokoju przed wyjściem. Jak krucha okazała się konstrukcja naprędce sklecona przeze mnie przed wyjściem okazało się jakieś 20 minut temu. Cała wesoła, że zbliża się pora wybiegu, weszłam do mieszkania. A tu okazało się, że wybieg właśnie trwa, Bóg wie od jak dawna. Okazało się, że małe podważyły siatkę. Początkowo nic na to nie wskazywało, a potem spojrzałam do klatki i zamarłam. Pierwsze co - sprawdzenie, czy balkon zamknięty! Uf, zamknięty! Teraz trza odszukać zguby. Z Mini poszło łatwo, bo przybiegła na cmokanie. Gorzej z Hopsą, która wciąż nie lubi brania na ręce. Odnalazłam ją w pokoju siostry. Z pomocą transportera i smakołyków udało mi się ją złapać, ale nerwy były. Po umieszczeniu ich z powrotem w klatce, zaczęłam oglądać zniszczenia. O dziwo, wszystkie sprzęty działające, kable nieruszone, cacy. A potem zajrzałam do kosza ze skarpetami, bo mi się zimno w stopy zrobiło. A tam: około 12 wafelków, które wcześniej leżały u mnie na biurku szczelnie zamknięte (cóż, opakowanie wciąż leży na biurku i wygląda na nieotwarte, dlatego nie wzbudziło wcześniej moich podejrzeń), dwie kolby porwane z półki, parę sztuk granulatu z karmy, kilka klocków, zakładka od książki i, o zgrozo, strzykawka z lekiem Gryzi, na szczęście nieruszona. Takie stresujące rzeczy na sam koniec dnia, no. Proszę nie bić za mocno i bez kazań, proszę
