Megi, normalnie Cię kocham za to zdjęcie! Dzięki!!!
MauRyś, zwany ostatnio pieszczotliwie Rysiem, miał kolejnego ropnia, na szczęście szybko wykryty i zwalczony, ale ogólnie nas to martwi, bo albo ma tak słabą odporność, albo gdzieś tam cały czas kryje się ognisko zapalne (strach nawet myśleć, że może nowotwór). Oklapł też, jak zawsze był leniwą kluską, tak teraz właściwie ciągle śpi. Wczoraj mnie przestraszył, bo do wieczornej michy musiałam go obudzić. Może Prilium mu jednak nie służy? Chyba czas na pierwszą w tym roku wizytę u weta.
Dziewczęta w trzeciej dobie po operacji wróciły do stada, bo nie dało się z nimi wytrzymać. Kiedy widziały stadko na wybiegu, urządzały popisy cyrkowe z nietoperowaniem włącznie w chorobówce. Mam wrażenie, że i one i ja przeszłyśmy to dość lekko: nie było nocnej walki o szwy, bo dziewczęta były sklejone nowym wynalazkiem - klejem, one są młode, dziarskie i się błyskawicznie zregenerowały. Jedyna wada kleju, jaką widzę, to chyba blizna się trochę bardziej rozchodzi i brzydziej goi, ale póki babolom nie przeszkadza, nie będę narzekać.
Generalnie nie trzymamy w domu kolorowych, słodkich napojów, ale została jakaś butelka oranżady po imprezie sylwestrowej. Nie piłam alkoholu, więc uznałam, że raz w roku ubzdryngolę się cukrem.

No i wczoraj postanowiłam tę bezpańską butelczynę do lustra wykończyć. Ogoniaste przewalały mi się na kolanach, nie wykazując żadnego zainteresowania, bo one lubią tylko herbatę. Nagle przybiegł zaaferowany Marcinek, wyraźnie wiedziony syntetyczną wonią napoju. Zaczął z całych sił szarpać mnie za rękaw, aż udało mu się trochę wylać. Wyglądał i zachowywał się jak ćpun, chociaż ze zdziwieniem muszę przyznać, że był dla mnie delikatny i nie gryzł. Ta jego mina, kiedy zlizywał rozlane kropelki tak intensywnie, jakby chciał je wchłonąć całym sobą! A ja zła zabrałam!
Później siedziałam sobie spokojnie, kiedy coś uchapało mnie w stopę. Od razu wydarłam się na Marcinka, który spojrzał na mnie niewinnie... z oparcia fotela. Patrzę pod nogi, a tam Elzia znowu zasadza się na moją skarpetkę. Biedny Marcinek dostał za niewinność, dwa razy jednego dnia mu zawiniłam.
