Sindy odeszła.

Aż brakuje słów by coś napisać... Miała ok 2 lat, 11.08 przegrała walkę z nowotworem.

Najbardziej boli mnie to, że w ostatnich chwilach jej życia nie było mnie przy niej.
Ok 1 miesiąc temu mocno podupadła na energii, nie reagowała też na zachęcające szelesty łakoci. Od razu pojechałam do weta. Dr dokładnie jej się przyjrzał, wyczuł bardzo powiększoną śledzionę i macicę. Od razu dostała steryd i antybiotyk. Następny dzień ponownie wet i kolejny to samo. Ogólnie przez 2 tygodnie bardzo często odwiedzałam placówkę. W międzyczasie raz zauważyłam u niej krwisty wyciek z pochwy. Sindy miała robione tydzień w tydzień morfologię, raz usg. Poprawa nastąpiła - zarówno w zachowaniu jak i wynikach morfologii, choć te wciąż nie były zachwycające...
Białaczka - pierwsze podejrzenie - zostało wykluczone na podstawie wyników; alternatywna diagnoza to prawdopodobnie chłoniak - stwierdzona "anemia autohemolityczna i trombocytpenia tła immunologicznego prawdopodobnie wtórnie do nowotworu - chłoniaki są najczęstszą przyczyną wtórnych anemii autoimmunohemolitycznych". Jak przeczytałam "Podczas hemolizy hemoglobina zostaje uwolniona z erytrocytów, a następnie przeciwciała wytworzone przez organizm doprowadzają do zniszczenia erytrocytów. Organizm błędnie rozpoznaje swoje własne erytrocyty jako ciało obce. Normalna długość życia erytrocytów to około 120 dni. Jednak w przypadku niedokrwistości hemolitycznej, erytrocyty giną tak szybko, że szpik kostny nie nadąża z produkcją nowych krwinek." Wet powiedziała, że organizm Sindy wytwarzał też nowe erytrocyty, jednak starsze są szybko "zabijane"...
07.08 w czwartek odebraliśmy zapas sterydu dla Sindy. Skończyła antybiotyk, miała ostatni zastrzyk sterydu i po tym zaczynała steryd w tabletkach 2x dziennie (Pabi-Dexamethason) + wzmacniająco BetaGlukan. Podałam jej steryd w czwartek i piątek. Zachowywała się super, aż cieszyło oczy. Wróciło jej zainteresowanie światem, chęć na zabawy z ping pongiem, pogoń za łakociami.

Niestety w sb w nocy musieliśmy wyjechać na chrzciny - aż nad morze. Siostra została z Sindy. Mówiła, że sb i większość niedzieli stan Sindy był taki w jakim ją zastała - czyli zachowanie super, apetyt dopisujący, energii mnóstwo!

Ale pod koniec dnia - szokujący spadek formy... Wieczorną dawkę sterydu i beta w gerberze jeszcze jej wyrwała z miseczką, choć już nie dokończyła.

I forma zaczęła jej mocno spadać. Siostra do mnie dzwoniła... Zorganizowałam wizytę u weta z rana - mój Tato miał podjechać po szczurcię. Siostra bez auta i na 6stą do pracy, a wet na 2gim końcu miasta. W nocy nad morzem nie mogłam dobrze spać, obudziłam się ok 5 i rozmawiałam z siostrą. Mówiła, że Sindy już nic nie chce jeść... że próbowała się wspinać na wyższy hamaczek, ale sił jej brakowało i spadała na niższy... Poprosiłam by przełożyła Sindy do mniejszej klatki i tam zostawiła jej gerberka. Mój Tato zajechał do naszego domu o 10, miał jechać z Sindy do weta i generalnie zabrać ją do siebie - z racji tego, że do weta od nich jest 10 min piechotą! Już zapakował dużą klatkę do auta, idzie po Sindy... i ... dzwoni do mnie, że Sindy NIE ŻYJE.

Jak stałam tak mnie w ziemię wmurowało! Siadłam gdzie mogłam i się poryczałam... Nie było mnie z nią w jej ostatnich chwilach... Nie doczekała naszego powrotu.

Zmarła 2 dni po naszym wyjeździe...
To jedno z jej ostatnich zdjęć - zrobione ostatniego dnia lipca, kiedy steryd i antybiotyk podniosły jej formę.
Minął już tydzień, a wciąż nie mogę się pozbierać. Dziś wymyłam klatki, wyciągnęłam z nich hamaczki, spakowałam szczurze rzeczy... Wciąż mam łzy w oczach, bo nie mogę w to uwierzyć, że w ten sposób to się zakończyło... A obiecywałam Sindy, że jak uda jej się dzielnie walczyć to zaraz po powrocie rozejrzę się za jakimiś tymczasami, które pilnie szukają domków, by sprawić mojej damie towarzystwo...