Strona 17 z 18

Re: Moje Kochane Gryzonie

: pn maja 12, 2014 9:53 pm
autor: kalinda
Dziś w końcu byłam z Zoe u weta. Kurcze ponad 2 godziny czekałam, tyle ludzi przybyło ze swoimi ogonkami, papugami, jaszczurami i innymi ciekawymi stworkami. Dr powiedział, że to wygląda mu na gruczolaka, ale nie jest on jeszcze "odgrodzony", więc póki co ma dostać co 3 dni zastrzyk z jadu tarantuli, który ma obkurczyć naczynia. Teoretycznie jest szansa (choć z mojego szczurzego doświadczenia, wiem że bywa różnie), że się to wchłonie - OBY! W każdym razie po serii zastrzyków pokazujemy się znowu i zobaczymy co z tego wyniknie.
Rety jak ja bym chciała, żeby Zoe nie musiała być operowana... i to jeszcze w tym miejscu! Liczę na cud!!!

Re: Moje Kochane Gryzonie

: wt maja 13, 2014 3:54 pm
autor: Buba
O ludzie...
Z jadu tarantuli? Serio? Brzmi makabrycznie :o
Myśl pozytywnie. Wchłonie się i nie będzie trzeba operacji. Podobno pozytywne myślenie działa cuda :) Ja ze swojej strony mogę tylko powiedzieć, że trzymam kciuki i wspieram Was mentalnie.
A szczuraki proszę rozpieścić. Na mój koszt ;D ;D

Re: Moje Kochane Gryzonie

: wt maja 13, 2014 5:50 pm
autor: unipaks
Kalinda, i ja trzymam kciuki, żeby gruczolak się wchłonął, albo przynajmniej jak najładniej obkurczył i oddzielił od reszty tkanki. Trzymajcie się z Zoe! :-*

Re: Moje Kochane Gryzonie

: wt maja 13, 2014 6:56 pm
autor: kalinda
Dziękuję dziewczyny! :) Wszelkie miłe słowa i pozytywne myśli mile widziane! :)
Ostatnio przez tę moją chorobę i w ogóle szpital w domu coś straciłam optymizm. Muszę go odnaleźć na nowo, gdzieś mi się zapodział. ;)

Re: Moje Kochane Gryzonie

: sob maja 17, 2014 10:34 am
autor: unipaks
Bądź dobrej myśli :) U nas kiedyś jad z tarantuli dużo pomógł, twór się zmniejszył i pięknie oddzielił
Na zastrzyki jeździsz czy robisz sama? My zdecydowaliśmy się nie targać bieduli za każdym razem; mając pod nosem kaszkę lub jogurt nie zdawała się czuć zastrzyku :)

Re: Moje Kochane Gryzonie

: sob maja 17, 2014 9:44 pm
autor: kalinda
Oby i u mnie tak było. Ja bym bardzo operacji chciała uniknąć i to znów przy cewce.
Na razie zdaje się oddzielać. Zastrzyki robi mój mąż, ma już doświadczenie więc co 3 dni ja małą tylko przytrzymuję, a on robi kuj kuj. Mała znosi dzielnie. :)

Re: Moje Kochane Gryzonie

: wt maja 20, 2014 6:19 pm
autor: kalinda
NIE!!! Dlaczego??? Nie rozumiem :'(
Rano zastałam nieżywą Zoe na hamaczku... :(
Dlaczego??? Wczoraj pełna życia, kochana szczurcia, która wdrapywała się na mnie, a dziś nie żyje...
Nie rozumiem!!! :'( :'( :'( Miała tylko rok i 7mc...

Re: Moje Kochane Gryzonie

: wt maja 20, 2014 9:31 pm
autor: Buba
Kalinda.. matko. Przykro mi. Trzymasz się jakoś?
Jakie takie stworzonka są kruche. Zoe była fantastycznym szczurkiem. I z pewnością miała u Ciebie wspaniałe życie. Trzymajcie się jakoś. Ślemy buziaki :'(

Re: Moje Kochane Gryzonie

: śr maja 21, 2014 6:32 pm
autor: kalinda
Powiem, że ciężko... Była dorosła, ale nie w wieku babcinym. U mnie szczurki zwykle żyły dłużej. Kompletny S Z O K !
Tłumacząc sobie wszystko na chłodno - wiadomo, że coś się jej budowało koło cewki - potencjalnie zakwalifikowane jako gruczolak, ale jeśli miałoby dojść do operacji w tym miejscu, to z doświadczenia wiem, że u szczurków nie jest zwykle tak, że 1 operacja i do końca życia jest cacy, ale często zaczyna się walka i maraton... Zatem tego uniknęła. Nie zdążyła poznać co to znaczy - więc dla niej dobrze. Pewnie lepiej jest kiedy szczurek nie musi za życia dużo wycierpieć. Ale nie byłam przygotowana na tak szybkie jej odejście... Myślałam że razem z Sindy pożyją jeszcze długo i będziemy razem... A tu takie coś. :'(
Sindy też mi szkoda, serducho mi ściska mocno... Wiadomo, że każdy - nie tylko szczurek - potrzebuje kogoś... Wczoraj wąchała różne miejsca, szukała Zoe, była wyraźnie niespokojna. Dziś jest lepiej. Od wejścia do domu mam Sindy przy sobie, by sama nie była. Źle się czuję z tym, że jutro wyjeżdżam i 2 noce mnie nie będzie, więc mój mąż będzie z nią - wiem, że doskonale się nią zajmie, ale jednak wolałabym to ja być z nią. Jestem bardzo rozdarta, bo chcę zatrzymać Sindy, ale z drugiej strony Sindy i Zoe miały być (przynajmniej na jakiś czas) moimi ostatnimi ogonkami - bez "doszczurzania". Tylko, że miały żyć dłuuuugoooo i ewentualnie w późnej swej starości odejść. Wtedy by nie było problemu... A tak... :'( Mam mętlik w głowie... ???

Re: Moje Kochane Gryzonie

: czw maja 22, 2014 3:28 pm
autor: unipaks
Takie smutne wieści, tak niespodziewanie :(
Bardzo mi przykro, trzymaj się jakoś...
dla Zoe [*]

Re: Moje Kochane Gryzonie

: sob maja 24, 2014 6:51 pm
autor: kalinda
Dziękuję.

Re: Moje Kochane Gryzonie

: ndz cze 01, 2014 10:17 am
autor: unipaks
Jak się trzymasz, jak Sindy radzi sobie teraz po odejściu Zoe?
Wygłaszcz ją ode mnie serdecznie, pozdrawiam :-*

Re: Moje Kochane Gryzonie

: ndz cze 01, 2014 7:34 pm
autor: kalinda
Jakoś się trzymamy. Ostatnio zmobilizowałam się do zrobienia porządku w klatce i znów mi się łezka zakręciła w oku, kiedy zdejmowałam hamaczek, na którym znalazłam martwą Zoe... Wczoraj - mimo, że już trochę czasu minęło - też się rozkleiłam właśnie wspominając Zoe. Coś nie mogę się z tym pogodzić...
Sindy ogólnie mnie zaskoczyła - pozytywnie. Nie widzę u niej strasznej rozpaczy, wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że stała się jeszcze bardziej kontaktowa. Ostatnio jak się położyłam, ta na mnie wskoczyła i zaczęła iskać i lizać mnie po nosie. :o
Też kiedyś leżąc przykryłam się kocem, Sindy była ze mną na łóżku w jednym z kartoników, koc zarzuciłam też na kartonik i klatkę. Kurczę - ale jej się to spodobało - buszowanie koło mnie pod kocem. Koc wywołał takie zaciekawienie i to, że teren okrycia kocem może się zmieniać. :)
Teraz obserwuję ją jeszcze bardziej, mam nadzieję, że będę w stanie dostrzec symptomy ewentualnego niezadowolenia z obecnego stanu rzeczy... Choć wolałabym, by nie wystąpiły.

Re: Moje Kochane Gryzonie

: wt sie 19, 2014 9:20 pm
autor: kalinda
Sindy odeszła. :'( Aż brakuje słów by coś napisać... Miała ok 2 lat, 11.08 przegrała walkę z nowotworem. :'( :'( :'( Najbardziej boli mnie to, że w ostatnich chwilach jej życia nie było mnie przy niej. :( :( :(
Ok 1 miesiąc temu mocno podupadła na energii, nie reagowała też na zachęcające szelesty łakoci. Od razu pojechałam do weta. Dr dokładnie jej się przyjrzał, wyczuł bardzo powiększoną śledzionę i macicę. Od razu dostała steryd i antybiotyk. Następny dzień ponownie wet i kolejny to samo. Ogólnie przez 2 tygodnie bardzo często odwiedzałam placówkę. W międzyczasie raz zauważyłam u niej krwisty wyciek z pochwy. Sindy miała robione tydzień w tydzień morfologię, raz usg. Poprawa nastąpiła - zarówno w zachowaniu jak i wynikach morfologii, choć te wciąż nie były zachwycające...

Białaczka - pierwsze podejrzenie - zostało wykluczone na podstawie wyników; alternatywna diagnoza to prawdopodobnie chłoniak - stwierdzona "anemia autohemolityczna i trombocytpenia tła immunologicznego prawdopodobnie wtórnie do nowotworu - chłoniaki są najczęstszą przyczyną wtórnych anemii autoimmunohemolitycznych". Jak przeczytałam "Podczas hemolizy hemoglobina zostaje uwolniona z erytrocytów, a następnie przeciwciała wytworzone przez organizm doprowadzają do zniszczenia erytrocytów. Organizm błędnie rozpoznaje swoje własne erytrocyty jako ciało obce. Normalna długość życia erytrocytów to około 120 dni. Jednak w przypadku niedokrwistości hemolitycznej, erytrocyty giną tak szybko, że szpik kostny nie nadąża z produkcją nowych krwinek." Wet powiedziała, że organizm Sindy wytwarzał też nowe erytrocyty, jednak starsze są szybko "zabijane"...

07.08 w czwartek odebraliśmy zapas sterydu dla Sindy. Skończyła antybiotyk, miała ostatni zastrzyk sterydu i po tym zaczynała steryd w tabletkach 2x dziennie (Pabi-Dexamethason) + wzmacniająco BetaGlukan. Podałam jej steryd w czwartek i piątek. Zachowywała się super, aż cieszyło oczy. Wróciło jej zainteresowanie światem, chęć na zabawy z ping pongiem, pogoń za łakociami. :) Niestety w sb w nocy musieliśmy wyjechać na chrzciny - aż nad morze. Siostra została z Sindy. Mówiła, że sb i większość niedzieli stan Sindy był taki w jakim ją zastała - czyli zachowanie super, apetyt dopisujący, energii mnóstwo! :D Ale pod koniec dnia - szokujący spadek formy... Wieczorną dawkę sterydu i beta w gerberze jeszcze jej wyrwała z miseczką, choć już nie dokończyła. :-\ I forma zaczęła jej mocno spadać. Siostra do mnie dzwoniła... Zorganizowałam wizytę u weta z rana - mój Tato miał podjechać po szczurcię. Siostra bez auta i na 6stą do pracy, a wet na 2gim końcu miasta. W nocy nad morzem nie mogłam dobrze spać, obudziłam się ok 5 i rozmawiałam z siostrą. Mówiła, że Sindy już nic nie chce jeść... że próbowała się wspinać na wyższy hamaczek, ale sił jej brakowało i spadała na niższy... Poprosiłam by przełożyła Sindy do mniejszej klatki i tam zostawiła jej gerberka. Mój Tato zajechał do naszego domu o 10, miał jechać z Sindy do weta i generalnie zabrać ją do siebie - z racji tego, że do weta od nich jest 10 min piechotą! Już zapakował dużą klatkę do auta, idzie po Sindy... i ... dzwoni do mnie, że Sindy NIE ŻYJE. :o :'( :'( :'( Jak stałam tak mnie w ziemię wmurowało! Siadłam gdzie mogłam i się poryczałam... Nie było mnie z nią w jej ostatnich chwilach... Nie doczekała naszego powrotu. :( Zmarła 2 dni po naszym wyjeździe...

To jedno z jej ostatnich zdjęć - zrobione ostatniego dnia lipca, kiedy steryd i antybiotyk podniosły jej formę.
Obrazek

Minął już tydzień, a wciąż nie mogę się pozbierać. Dziś wymyłam klatki, wyciągnęłam z nich hamaczki, spakowałam szczurze rzeczy... Wciąż mam łzy w oczach, bo nie mogę w to uwierzyć, że w ten sposób to się zakończyło... A obiecywałam Sindy, że jak uda jej się dzielnie walczyć to zaraz po powrocie rozejrzę się za jakimiś tymczasami, które pilnie szukają domków, by sprawić mojej damie towarzystwo...

Re: Moje Kochane Gryzonie

: śr sie 20, 2014 1:54 pm
autor: unipaks
:( Bardzo mi przykro z powodu śmierci Sindy, współczuję straty...
Leć, kochana, do Zoe [*]
Trzymaj się jakoś, kalinda, przytulam...