
Odnalazły już parę śmieci pochowanych przez, jak mniemam, Marcelka. Dobrze, że to nie zgniłe pożywienie, a jedynie papiery. Pięknie pomagają pani w porządkach.
W sobotę wystąpił stres. W ciągu dnia przewinęło się przez mieszkanie trzy obce im osoby i dopiero wtedy zorientowałam się,że jestem dla nich akceptowalnym elementem, mężczyzna także.
Moja mama ich zainteresowała, ale ukryły się przezornie pod narzutą, skąd podgryzały jej palce. Pozostałych dwóch gości wywołało strach i panikę. Szczury z klatki nie zamierzały wyjść i było im wszystko jedno, aby tylko nikt ich już nie oglądał. W niedzielę pojawiła się u nich porfiryna, ale już wieczorem było w porządku, więc uznałam, że wizytatorów raczej muszę póki co od klatki odciągać.
Za dwa tygodnie lękliwa zwierzyna będzie musiała odbyć podróż i na razie nie jestem pewna, czy efekty będą dobre.
Moje poprzednie ogonki bardzo lubiły jeździć. Transporterek kojarzył im się z wyjazdem do mojej mamy, a to kojarzyło im się z nieograniczonym dostępem do smakołyków i chowaniem za szafę (a także w inne zakamarki, bo tam jest ich więcej), dlatego też, gdy przyjeżdżały do Warszawy, a transporterek jeszcze stał przy klatce.... Wchodziły do niego, kładły się i wyglądały na zdziwione, że jak to tak, wchodzą i nie wyjeżdżają - zupełnie bez sensu.

Wiedziona przykrymi doświadczeniami, pouczyłam mamę, że smakołyki są sprawą zamkniętą i nie ma zezwolenia na ŻADNE (bo człowiek pozwoli "mało", ale przecież " te oczka tak patrzą... są głodne!!!!!!"), więc ogonowate będą miały utrudnioną aklimatyzację. No i wyjazd krótki.