jakieś fatum wisi normalnie....
cały tydzień miałam pisać pracę zaliczeniową-
wszyscy w pracy sobie albo lekarskie wzięli albo nie wiem co i zostałam ja sama
( ze względu na to, że muszę mieć miesiąc wolny na wykopaliska nie mam już żadnych dni wolnych,
i jak coś się dzieje to ja zostaje zawsze jak głupia), więc nawet mowy nie było, żeby się tym w pracy zająć.
i jeszcze wszystko na mnie spadało, zrób tamto zrób sramto...
potem trzeba było film skombinować do pracy...4 razy ściągałam bo w połowie zawsze przerywało!
pracę pisałam więc na ostatnią chwilę, do 3 był ostateczny termin, pisałam w nocy z 2 na 3.
napisałam, przepisałam w komputrze tylko tytuł i nie dałam rady poszłam spać.
następnego dnia ugryzła mnie Kamizelka mocno mocno, i w dodatku ugryzła w palec "piszący"
( nie umim niestety pisać "całą dłonią") więc poza tym, że rodzina mnie pilnie wezwała do siebie do wawy,
to od 18 do 20 przepisywałam pracę, o 21 wysłałam, no i w sumie wiedziałam, że JEŚLI w ogóle mi odpowie to dnia następnego.
w piątek po pracy miałam od razu jechać do wawy, bo zapomłam notatek na egzamin, który wydawało mi się, że miał być w niedzielę, a się okazało, że jest w sobotę, i jak koleżanka mówiła o 8 rano.
ale w piątek po pracy byłam tak zmęczona stwierdziłam, że pojadę dziś rano prosto z nasielska do wawy na wykłady.
wróciłam do domu i chcę zobaczyć, czy profesor mi odpisał......internet się popsuł..........
o 22 udało mi się go jakoś połączyć, po telefonach do informatyka. po 22 więc odczytałam wiadomość od profesora, że on bardzo chciałby przeczytać moją pracę, ale nie może,m bo mu się tylko tytuł wyświetla.....ja przerażona, że skasowałam szukam po całym komputerze, a że to nie mój to się połapać nie mogłam. znalazłam...bo wysłałam mu tylko ten tytuł przepisany, a następnego dnia pisałam od nowa w nowym pliku. i bardzo dobrze, że nie pojechałam do wawy, bo by mnie nie dopuścił do egzaminu który jest jutro........
dziś rano sprawdzałam mam autobus o 6.28 w sam raz, żebym dotarła na egzamin o 8.
stałam na przystanku już od 6.
autobus ponoć był, ale ten kierowca ostatnio stwierdził, że nie zajeżdża na przystanek tylko staje sobie na drugim końcu parku, gdzie go oczywiście nie widziałam i stałam do godziny 7 aż podjechał kolejny.
naturalnie się spóźniłam, ktoś na gdańskim rozsiewał plotki, że metro nieczynne, ja już nie wyrabiam z wściekłości, wszyscy lecą autobusami, ale ja zeszłam...cisza, nikogo, wyłączone monitory...ale metro podjechało
w centrum przesiadam się w autobus, siedzę siedzę, wychodzi kierowca i mówi : wybaczcie państwo, nie odjedziemy...
na uczelni okazało się, że egzamin jest o 12.
okazało się również, że moja praca się najbardziej podobała

a to dlatego, że nie pisałam o żadnych już przejedzonych tematach, tylko wzięłam coś innego, i do teraz mailuję z profesorem
a w ogóle, to z tej całej złości i stresu rano dostałam na dworcu okresu
a teraz?
siedzę i się z tego wszystkiego śmieję.
normalnie czuję się jak bohaterka kiepskiej komedii..
albo jak z książki Niziurskiego normalnie.
tyle na dziś marudzenia, wypracowanie wam napisałam. przeczytał ktoś chociaż?
