Mija prawie tydzień, odkąd pożegnaliśmy Majcika. Biedak przestał reagować na leki nasercowe i nie mogłam patrzeć, jak się męczy, chociaż pożegnanie było dla mnie emocjonalnie bardzo trudne. Jak zawsze.
Stado bez białego, grubego misia (który ostatnio częściej przychodził właśnie na takie wołanie, a nie po imieniu), wydaje się jeszcze bardziej niekompletne.
Odeszli też obaj chłopcy Dulci, bracia Fineasza i Ferba, więc nastrój był ogólnie ponury. Udało się zrobić antybiogram z materiału z płuc jednego z myszków i tu też nie powiało optymizmem - bakcyl jest jakimś niesamowicie wszystkoopornym mutantem. Bakcylogodzilla.
Ferbiś jakoś ciągnie, więc póki nie jest źle, utrzymujemy leki i liczymy, że da radę jak najdłużej. Fineasz ma się, odpukać, całkiem dobrze. Zastanawiam się nad resztą stadka - czy jest szansa, że się zarazili i są nosicielami, a potwór ujawni się w chwili spadku odporności. Mam nadzieję, że jednak nie, Ferbiś trochę już żyje, stykał się z różnymi szczurami, starszymi, schorowanymi, a wydaje się, że nikt się nie zaraził. Oby.
Aha, Ferbiś też nie reaguje na imię. Przychodzi na "chudego myszka".
Wczoraj wieczorem w domu rozegrał się dramat. Ejka dostała ogromną kość wołową. Kość wołowa jest wielkości połowy psa i jest z pewnością najpiękniejszym obiektem, jaki Ej w życiu widziała. Obrabia kość tą swoją felerną paszczą przez długie godziny, po czym na mniej zasypia, budzi się i zaczyna od nowa. Jest miłość, jest pasja.
Myszy mają nieco instynktu samozachowawczego i do Ejki z kością się nie zbliżają. Normalnie mopsia może i dzieli się jedzeniem, ale w tym przypadku trudno przewidzieć jej reakcję.
Dramat zaczął się od tego, że Ejka odłupała od kości spory kawałek chrząstki, po czym zmęczona dziełem zniszczenia - zasnęła. Kość główna znowu robiła za poduszkę, ale mniejszy kawałek udało się myszom zwędzić. Igunia, cała dumna z siebie, zaciągnęła go do klatki. I tam rozegrał się dramat! Takich wrzasków, bójek i epickich pogoni nie widziałam przy okazji żadnego żarcia!
Krzyk Iguni siłującej się z siostrą to nie było zwykłe "moje, moje, nie dam!", to było "mama, mordują!!!"
Na szczęście zdobycz była na tyle duża, że z czasem każdy zdążył chrupnąć, po czym stadko padło wykończone, jak wcześniej Ejka.
W sierpniu szykuje się nam doszczurzenie. Tego gatunku jeszcze nie hodowaliśmy, hodowla naczelnych to pewne wyzwanie, ale damy radę, mamy śpiochy w szczurki.
