Nadszedł u mnie ten czas, w którym obecna przygoda ze szczurami się skończyła. Już od dawna wiedziałam że jak odejdą dziewczyny, nie będę przedłużała stada, gdyż na tym etapie życia nie mogę sobie na to ze względów finansowych pozwolić. Patrząc jednak na wiek moich dziewczyn nie sądziłam że ten koniec nadejdzie tak szybko... Ale po kolei:
W moim ostatnim poście pisałam że Molly czuje się już bardzo źle, do tego doszło stłuczenie nóżki. Na szczęście nóżka się wygoiła w ciągu kilku dni, smarowanie ketonalem najwyraźniej pomogło. Jej ogólny stan również poprawił się niesamowicie wręcz po tym sterydzie

Molly czuła się baardzo dobrze, była pełna energii i wesoła jak przed chorobą, apetyt również jak zawsze jej dopisywał

w jak najlepszym samopoczuciu dożyła swoich drugich urodzin, które były 30.07. Natomiast 9 dni później, zupełnie mnie zaskakując, odeszła. Nic na to nie wskazywało, jeszcze tego samego dnia biegała, witała się ze mną, jadła śniadanko, a po południu leżała już nie żywa.. Nie cierpiała ani chwili co mnie pociesza, ale patrząc na jej kondycję byłam pewna że pożyje jeszcze kilka miesięcy. Guz był dość duży, ale od co najmniej 2 mcy już nie rósł. Płakałam jak bóbr przez cały dzień jak to się stało, bo kochałam tego szczura do szaleństwa!!!
Wcześniej, na samym początku czerwca, zachorowała Nala. Z dnia na dzień stała się cała opuchnięta, osowiała, miała trudności z poruszaniem się i oddychaniem. Poleciałam do Ziętka, stwierdził serce. Przez 2 tyg chodziłam z nią do niego co 3 dni po zmianę leków bo nic na nią nie działało. Z dnia na dzień było co raz gorzej, Nala nic nie jadła, nie piła, nawet nie spała bo nie mogła. Po 2 tyg stosowania wszelkich możliwych leków Nala była już chodzącym szkieletem, do tego sino-fioletowym. Ziętek ostatecznie stwierdził, że gdyby było to cokolwiek co możnaby wyleczyć, któryś z podwanych leków zadziałałby, przynosząc chociaż minimalną poprawę. Ostatecznie stwierdził, że Nala na 99% ma przerzuty na serce tego guza, którego wycinałam jej przez Bożym Narodzeniem. Nie było innego wyjścia jak uśpienie jej, niestety bardzo cierpiała i nie dało się jej pomóc...Miała tylko 1,5 roku, odeszła w połowie czerwca.
Tak więc po odejściu Molly tydzień temu, Boni, na szczęście zdrowa, została sama. Już jakiś czas temu, kiedy dziewczyny były jeszcze we trzy, rozpoczęłam wstępne poszukiwanie dla Boni najlepszego domu pod słońcem. Kiedy więc mała została sama, w ciągu kilku dni znalazła taki dom o jakim dla niej marzyłam. Od czwartku jest u Izabeli z Lublina. Jestem jej niesamowicie wdzięczna że przyjęła malucha do siebie, bo w całej tej bardzo ciężkiej dla mnie sytuacji, fakt że Boni jest w szczurzym raju na ziemi, bardzo mnie pociesza

I tak to wszystko się skończyło. Dziękuję wszystkim osobom na forum, które czytały mój wątek i wspierały mnie w ciężkich chwilach, służyły radą! Ilość wiedzy jaką zdobyłam przez te 2 lata, czy to z autopsji czy właśnie z forum, jest bardzo duża i bardzo się cieszę że ją posiadam! Moim marzeniem jest wrócić do zaszczurzonych za kilka lat, kiedy moja sytuacja finansowa będzie na tyle stabilna, że nie będę musiała się martwić o to co zrobię za każdym razem kiedy szczury zachorują, czy będzie potrzebna operacja. I kiedy będzie mnie stać na operowanie ich w Warszawie u dr Rzepki, bo w Lublinie już więcej chirurgom nie zaufam. W każdym razie klatka i wszystkie akcesoria zostały wymyte i zapakowane i ani myślę to sprzedawać, będą leżeć i czekać na TEN moment.
Serdecznie wszystkich pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego dla Waszych Ogonów!!
Na koniec ostatnie zdjęcie Molly, zrobione w jej drugie urodziny - upiekłam jej wtedy ciasteczka bananowo-orzechowe, którymi była zachwycona
