Mictlan pisze:Puk, puk .. Co u dzieci
?
U dzieci wszystko w porządku...ale...nie mam zamiaru przed nikim niczego ukrywać i zapewne jedni będą to rozumieć inni nie.
Wczoraj podczas robienia zdjęć,a raczej już na jego koniec(fociłam maluchy z 1,5 godziny i nagrałam filmik z jednym) zdarzył się okropny wypadek...Nie stało się nic maluszkom,całe szczęście ale ich życie było zagrożone lub wyjściem było by sztuczne wykarmienie.
Coś bardzo złego stało się ich mamie...i jestem temu winna
Pod koniec robienia zdjęć,maluszki umieściłam w ich gniazdku(metalowy pojemniczek po słodyczach wedel,w którym w klatce-dunie siedzi z nimi mamusia i je karmi,śpi z nimi w pojemniczku,zapobiega on gubieniu maluchów i pomaga odczepić pijaweczki przy jej opuszczaniu gniazda),bo musiałam wyjść na chwilę do kuchni...Nie zamknęłam dokładnie pokrywy duny i Sardi z niej wyszła wędrując prawdopodobnie w stronę klatki chłopców stojących obok jej duny...Gdy weszłam do pokoju,Sardi była na podłodze....z krwotokiem z oka...To co opiszę jest okropne i nikomu nie życzę takiej "przygody".W pobliżu gdzie znalazłam Sardi,tuż pod klatkami(jej duna i chłopcy stoją na innej wysokiej klatce,furet plus) znalazłam przezroczystą,miękką kulkę...coś podobnego do koralika...Zadzwoniłam do lecznicy szybko,opisałam sytuację,co znalazłam,jak to wygląda...i powiedziano mi,że ten "koralik" to soczewka oka....
Szybko zebrałam się i pojechałam taxówką do lecznicy dzwoniąc jednocześnie do weterynarza w Warszawie,naszego zaufanego.Najgorsze jest to,że po "wizycie" wypuszczono mnie do domu ze szczurem tylko z chwilowo wstrzymanym krwotokiem...podanoo cyclonaminę w injekcji i powiedziano mi,że jeśli krwawienie znów pojawi się i nie ustąpi,trzeba będzie usunąć całą gałkę oczną...Nie macie pojęcia co Sardi i również ja,osoba empatyczna przeżywała w domu...a postąpienie weterynarza(zasugerowałam od razu usunięcie oka po tym jak poinformowano mnie,że w przypadku nie usunięcia może powstać ropień,może się babrać i wtedy też trzeba będzie usunąć oko...) doprowadziło mnie do rozpaczy...Płakałam z bezsilności i myślą co będzie z tymi maluszkami,niewinnymi...
Postąpienie lekarza naraziło by także Sardi na utratę życia i naraziło na ogromne cierpienie(pytałam o leki przeciwbólowe,nie podano ich...).Krwotok z oka w domu nie ustąpił,jeśli ustępował to jedynie na kilka minut po czym przy szarpnięciu się szczura z oka tryskała krew,aż na moją twarz...na podłogę...
W życiu nie przeżyłam takiego koszmaru....w życiu...Cały czas myślałam o maluszkach...zostawiłam je w domu ale Sardi,mimo braku części oka,nakarmiła je przed ponownym wyjazdem do lecznicy(po niecałych 30 min pojechałyśmy w powrotem).Sardi została bezwłocznie poddana operacji w pełnej narkozie injekcyjnej,bo wziewu nie mają...1000 razy wypytałam,czy podanie narkozy samicy nie zaszkodzi później jej dzieciom(chodziło mi o spożycie przez nie jej mleka).Narkozę mają dobrą i zapewniano mnie,że malcom nie stanie się krzywda,nie będą senne itp.Od razu po zabiegu,przyszłam do lecznicy aby zaopiekować się Sardi,masowałam ją,głaskałam aby szybciej wybudziła się,bo chodziło o jej maluszki...które czekały na mamę ,na jedzenie...
Po powrocie do domu,przez kilka godzin Sardi próbowała dojść do siebie ale niestety,do 6 rano męczyła się z kręceniem w główce
Maluszki nie jadły do 10 godzin ale po powrocie do domu zaopiekowałam się także nimi.Włożyłam je do transporterka na polarek,a transporterek na ciepły termofor.Maluszki spały cały czas,w między czasie zajęłam się ich wypróżnieniem,masując genitalia jak robi to ich mama(wacikiem nasączonym ciepłą wodą).Podsadzałam je dwukrotnie do mamy,która jeszcze w pełni nie była stabilna ale nic,ssały i ssały,a w brzuszkach pusto
Wiecie jak się czułam? Nigdzie mleka nie mogłam kupić,w lecznicy nie mieli...do tego była noc.Najbardziej bałam się o te najmniejsze maluszki,bo tym większym nie groziło takie niebezpieczeństwo.Około 6 rano Sardi doszła do siebie już bardziej i przy trzecim podsadzeniu maluszków w dunie udało się,mama puściła mleczko.Ja przespałam się godzinę,potem sprawdziłam jak sytuacja się miewa.Było wszystko w porządku.
Dziś maluszki nadrabiają straty,a Sardi jak tylko mogła jeść dostała dość tłustą śmietanę dla lepszej produkcji mleka.Dziś kupiłam już chudszą śmietanę,zrobiłam świeży obiadek,na który rzuciła się ze smakiem.Maluszki nie są senne,żyją,są tak samo ruchliwe jak zawsze.Nic im już nie grozi.Z Sardi dziś byłam na kontroli po zabiegu,jutro wyjmujemy sączek z oczodołu.Na powiekach ma szwy.I wybaczcie mi moją szczerość ale nie mam zwyczaju nigdy niczego ukrywać.
Wczorajsze zdjęcia(a są śliczne) wstawię jak chwilę odetchnę,bo ta cała sytuacja mnie przerosła...i źle się czuję.